Poranek mimo tego nieszczęsnego wypadku minął nam w miłej, przedświątecznej atmosferze. Pomagałam Marcie przy pakowaniu, gdyż już dziś jechała w swoje rodzinne strony. Rozsiadłam się na kanapie ubrana w znoszone dresy i koszulkę reprezentacji Polski mężczyzn w siatkówce z numerem 13. Michał Kubiak, to jest to! Moja współlokatorka przyszykowana do wyjazdu, w ostatniej chwili podbiegła do mnie i rzuciła się na mnie. Zdziwiona objęłam ją lekko.
- No to Oluś! - Odsunęła się ode mnie na odległość wyciągnięcia ręki. - Moja ty kaleko, najwspanialsza przyjaciółko na świecie! Dużo zdrówka, mało kontuzji, ba braku kontuzji! Dużo seksu, a mało dzieci. Miłości! Z Marcinem czy bez, ale dużo jej. Żebyś dostała upragnione powołanie do kadry narodowej, samych sukcesów. Żebyś studia skończyła, pieniędzy nie kończących się. Szczęścia! Kocham Cię maleńka! - Z wzruszenia stałam tylko i patrzyłam na nią. W końcu rzuciłam jej się na szyję i zaczęłam szybko układać w głowie jakieś życzenia.
- Miłości dużo, bo bardzo na to zasługujesz! Przyjaciół samych prawdziwych, żeby się tak nie obijała i skończyła studia! Jeju, czego ja jeszcze mogę ci życzyć? Żebyś była zawsze tak pozytywnie nastawiona do życia, uśmiechnięta i zakręcona jak teraz! - Potem stałyśmy na środku pokoju takie przytulone do siebie, obie z łzami w oczach.
- Może cię odwiozę? - Zapytałam, wiedząc że dziewczyna jedzie pociągiem, ale jakoś musi się dostać na dworzec PKP.
- No co ty, taksówka stoi na dole. Wesołych świąt! - Cmoknęła mnie ostatni raz i wyszła z mieszkania. Wróciłam do salonu i zaczęłam tam sprzątać, aby po świętach wrócić do czystego domu. Półtorej godziny później całe mieszkanie lśniło, a ja sama nie wiedziałam co mam dalej robić. Sięgnęłam po swojego podniszczałego smartphona i wybrałam dobrze znany mi numer. Odebrał po trzech sygnałach, witając mnie swoim ochrypniętym głosem.
- Cześć piękna. - Uwielbiałam, gdy tak do mnie mówił. Każde jego słowo płynące w moją stronę wielbiłam.
- No heej. Kiedy wyjeżdżasz na święta? - Klapłam na kanapę, oczekując odpowiedzi od mojego rozmówcy.
- Jutro, ale wcześniej chciałbym z Tobą porozmawiać. - Zamilkłam, analizując kilka naszych ostatnich spotkań. O czym Lijewski chce ze mną rozmawiać dzień przed wyjazdem na święta? Czyżby zdecydował w końcu co zrobi z Karoliną? Ale jeszcze kilkanascie godzin temu nie wyglądali na parę, której los zbliża się ku końcowi.
- Halo, Ola? Jesteś tam? - Otrząsnęłam się z tego szoku i rzuciłam do telefonu:
- Tak, jestem. To co, wpadnij może na kawę? - Mój głos w połowie ostatniego zdania lekko się załamał. Cholera. Nie mogę pokazać po sobie, że obawiam się naszego końca. Głupia! Zamiast przedłużać coś, co nieuchronnie się kończy powinnaś jak najszybciej to zakończyć i zacząć żyć od nowa. Znaleźć miłość, faceta, który otworzy twoje oczy na cud, jakim jest miłość. Och, zamknij się, rozumie! W nosie mam twoje zdanie na ten temat. To moje życie i moje błędy. Właśnie, czy Marcin Lijewski zalicza się do grupy błędów życiowych? Oszołomiona silną pracą mojego mózgu otworzyłam szerzej oczy.
- Będę za pół godziny. - Mimo zakończenia rozmowy przez wybranka mego serca, nadal kruczowo ściskałam telefon w dłoni. Po kilku sekundach zawieszenia odłożyłam go na stolik i poszłam wziąć prysznic. Piętnaście minut później siedziałam na kanapie już ogarnięta. Mokre włosy spływały mi falami na plecy, mocząc koszulkę z myszką Miki. Miałam to gdzieś, zastanawiając się o co chodzi starszemu Lijewskiemu. Po mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu na tyle niespodziewanie, że podskoczyłam dobre pół metra w górę. Zaczęłam się sama z siebie śmiać i wstałam, aby otworzyć mojemu gościu. Następnie włączyłam ekspres do kawy, a na stolik do salonu zaniosłam kilka rodzaji różnych ciasteczek, cukier i mleko. Mój kochanek wszedł do mieszkania jak do siebie, co było u nas normą. Zastał mnie w kuchni, gdy nalewałam kawę do kubków. Kurde, on ma nawet ulubiony kubek w którym zawsze pija u mnie kawę. Pocałował mnie w szyję, stając za mną. Lekkie muśnięcie dłonią i już fala ciarek rozchodziła się po całym moim ciele. Uśmiechnęłam się i z kubkiem kawy, która była dla niego przeznaczona, odwróciłam się. Wspięłam się na palce i pocałowałam go w usta. Podałam mu jego kubek.
- Chodźmy do salonu. - Wyminęłam go, biorąc wcześniej swoją kawę i zajęłam miejsce na kanapie w salonie. Usiadł obok mnie i odstawił kubek na szklany stolik.
- Chciałem z Tobą porozmawiać, mianowicie chodzi o tego fagasa z którym byłaś na kolacji. Ola, jeżeli mamy być razem to powinniśmy być ze sobą szczerzy, prawda? - Nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował swój wywód. - Po co spotykasz się z nami oboma? Co Ci to daje? Frajdę? Ja.. Ja nie wiem co mam o tym myśleć. To jak on na Ciebie patrzy, jak cię traktuje. Szlag mnie trafia kiedy myślę o tym, że on cię dotyka. - Poderwałam się raptownie z kanapy i stanęłam na przeciwko mego rozmówcy z rękami na biodrach.
- Lijewski, czy ty słyszysz co ty wygadujesz?! Po pierwsze; nie spotykam się z nim! To znaczy się, kurde spotykam się. Ale tylko i wyłącznie w formie koleżeńskiej! Po co spotykam się z wami oboma? To odpowiedz mi na jedno proste pytanie: Czemu ty spotykasz się równocześnie ze mną i Karoliną? Uważasz, że mnie szlag nie trafia, jak widzę Cię z tą blond lafiryndą? Myślisz, że dobrze mi z tym, że ona codziennie rano budzi się przy twoim boku, ma Cię na wyciągnięcie ręki w każdej chwili, a mi musi wystarczyć pieprzenie się z tobą po kątach? - W końcu zamilkłam. Patrzyliśmy się na siebie wkurzeni.
- Jesteś pewna tego co teraz powiedziałaś? Dla Ciebie to wszystko to tylko pieprzenie po kątach? - Usiadłam po turecku na podłodze, tak aby widzieć twarz Marcina.
- Jak mam inaczej to nazwać? Marcin, nie spotykamy się jak normalna para. Nie chodzimy razem do kina, na spacer do parku czy na imprezę do znajomych. Nie jesteśmy normalną parą i nigdy nie będziemy. Nie będziemy, dopóki na palcu Karoliny będzie spoczywał ten złoty pierścionek. Tak a propo, bardzo ładny. - Rzuciłam złośliwie ostatnie zdanie, obserwując jego reakcję. Przeczesał palcami włosy i spojrzał w bok.
- Mówiłem Ci, że to skomplikowane. - Wstałam i podeszłam do okna, kiwając głową. Niemal bezszelestnie mężczyzna stanął za mną i próbował objąć. Wyrwałam mu się kilkoma ruchami i odsunęłam.
- Oluś. - Pokręciłam głową i odsunęłam się jeszcze dalej.
- Ja już tego dalej nie zniosę. Nie mam na to siły. - Lijewski złapał mnie mocno i pocałował w czubek głowy. Trzymał mnie w kruczowym uścisku, mimo tego, że szarpałam się na boki. - Nie. Nie! - Odepchnęłam go od siebie i otarłam z policzka spływającą łzę. - Wyjdź. Zostaw mnie. - Brunet posłał mi ostatnie spojrzenie i wyszedł z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami. Zacisnęłam powieki, powstrzymałam łzy cisnące się do oczu i... I spakowałam torbę z rzeczami potrzebnymi na basen. Pojechałam na pływalnię, zapłaciłam za wstęp i dawałam czasu przez bitą godzinę na torze pływackim. Później skorzystałam z sauny i zakończyłam moją dzisiejszą wycieczkę. Po drodze zrobiłam zakupy, gdyż planowałam nie umierać z głodu na kilka dni przed wigilią.
W końcu nastał dzień mojego wyjazdu na święta. Najpierw miałam jechać do Katowic na lotnisko, po mojego braciszka i jego żonkę, a następnie w trójkę mieliśmy stawić się w Chorzowie, które od Katowic daleko nie było. Wyruszyłam w drogę kilka minut po dziesiątej. Przy akompaniamencie radia podśpiewywałam hity lecące w tle. Były to niemal same piosenki świąteczne, zwłaszcza powtarzające się cyklicznie co dziesięć minut "Last Christmas". Starałam się nie myśleć o tym całym sajgonie związanym z moim życiem miłosnym i cieszyć się świętami. W końcu są raz w roku, prawda? Trzy godziny zajął mi dojazd na lotnisko, niestety byłam skazana na czekanie w samochodzie na moich towarzyszy, z racji natłoku ludu w środku. W tych tłumach moglibyśmy się nawzajem szukać pół dnia! A trzeba jeszcze dojechać do rodzinnej chałupki. W końcu ujrzałam obładowanego Roberta i zadowoloną Annę z torebką w ręce. Wysiadłam z samochodu i rzuciłam się ku brunetce.
- Cześć! - Pisnęłam i zaczęłam się witać z bratową, następnie z bratem. Zapakowali się do mojego zielonego maleństwa, a ja ruszyłam z parkingu. Droga z Katowic do Chorzowa zajęła nam jakieś czterdzieści minut. Brama czekała otwarta, a firanka w kuchni poruszyła się, gdy wjeżdzałam na podjazd przed garażem. Roberto zamknął brame i wypakował bagaże z bagażnika samochodu. Obie z Anią skierowałyśmy się do domu, po wcześniejszym zapewnieniu naszego kochanego mężczyzny, że da sobie sam radę z walizkami. Wpakowałyśmy się do ciepłego donu, gdzie powitała nas Luśka. Pies nie wiedząc do kogo pierwszego podbiec, zaczęła biegać dookoła nas obydwóch, niemal przewracając Anię. Ze śmiechem uklęknęłam i zaczęłam głaskać i tulić biszkoptowego labladora. Z kuchni wyszła mama, odziana w fartuszek i ze ścierką w ręce.
- Ola! Ania! Dziewczynki moje kochane! - Urszula Lewandowska najpierw rzuciła się na moją bratową, a gdy podniosłam się z kucek to wyściskała i mnie. W końcu zdjęłam z siebie czarny płaszcz i odwiesiłam do szafy. Lewy doczłapał się jakimś cudem biorąc na raz wszystkie walizki (w tym także moje). Rzucił je niedbale na posadzkę w korytarzu i ucałował solidnie matkę.
- Wchodźcie dzieci, zrobię Wam herbaty! Obiad będzie za jakieś dziesięć minut, bo nie chciałam żebyście jedli odgrzewane ziemniaki. - Spojrzalam na brata, a on na mnie. Roześmialiśmy się, a mama patrzyła na nas jak na kretynów.
- A wy, co? - Ania klepnęła nas obojga w pośladki i wcisnęła się pomiędzy nas.
- Gucio, kochanie. - Robert pstryknął swoją małżonkę w nos, na co ona mu odpowiedziała pokazaniem języka.
- Krowa ma dłuższy i się nie chwali! - Krzyknęłam, wymijając zakochaną parę i czymchnęłam do kuchni, zaraz za rodzicielką.
- Nakryję do stołu, hm? - Złożyłam buziaka na poliku starszej kobiety i otworzyłam szufladę, zawierającą sztućce. Wyciągnęłam cztery pary sztućców i obrus, i już niemal przekroczyłam próg salonu, gdy mama zawołała za mną, że potrzebne będzie pięć par. Spojrzałam na nią zdziwiona, ale posłusznie wróciłam się po jeszcze jedną parę wyżej wspomnianych przedmiotów.
- Mamo dla niespodziewanego gościa to dopiero w wigilię.
- Ten gość jest jak najbardziej zapowiedziany! - Oparłam się o blat i próbowałam wydobyć informację od matki, jednak ta nie chciała pisnąć ani słówka. Kilka minut później zadzwonił dzwonek do drzwi. Robert poszedł otworzyć, a nasza rodzicielka niczym poparzona zrzuciła z siebie fartuszek i zaczęła poprawiać włosy, idąc w stronę drzwi wejściowych. Spojrzałyśmy zaniepokojone po sobie z Aną i obserwowałyśmy sytuację. Do salonu wszedł Lewandowski, za nim mama a zaraz za nią siwowłosy mężczyzna. Kojarzyłam go skąś, tylko za nic nie mogłam skojarzyć skąd.
- Dzieci, chciałabym wam przedstawić mojego przyjaciela, Janusza. - Zszokowany wyraz twarzy piłkarza mówił sam za siebie. Za nic nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Jako pierwsza uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę do mężczyzny.
- Bardzo milo mi poznać mężczyznę dzięki, któremu moja mama chodzi ostatnio taka uśmiechnięta. - Cofnęłam się i spojrzałam na brata. Rudowłosa kobieta, zwana moją matką dokonała formalnej prezentacji, jednak brunet ani drgnął. W końcu podeszłam do piłkarza Dortmundu i klepnęłam go w plecy. Tak konkretnie. Dopiero po tym ruchu otrząsnął się i przywitał jak należy z kolegą mamy. Zasiedliśmy do obiadu, który zajadaliśmy gawędząc na temat sportów, które dominowały w tym domu: piłce nożnej i ręcznej. Czas spędziliśmy w miłej atmosferze, po obiedzie wypiliśmy kawę i każde rozeszło się w swoją stronę. Młode małżeństwo wyruszyło odwiedzić przyjaciela Lewego, Andrzeja Wronę, który podobno specjalnie pofatygował się do Katowic.
- Tylko mam maleńką sprawę, siostra. - Westchnęłam. Instynktownie wyczułam to, o co chciałby mnie prosić starszy brat. Wyciągnęłam z torebki kluczyki do auta i rzuciłam, grożąc palcem;
- Niech no zobaczę chociażby jedną ryskę na moim cudeńku! - Robertos pocałował mnie w policzek i chwytając żonę za rękę, wyleciał jak na skrzydłach z domu. W końcu leci do Wrony. Ja również postanowiłam się ulotnić. Ubrałam okrycie wierzchnie, krzyknęłam, że wychodzę i ruszyłam wzdłuż ulicy przy której mieścił się mój dom. Zaliczyłam wizytę na cmentarzu, a później skierowałam się do domu Marleny. Jej także zrobię małą niespodziankę. Drzwi otworzyła mi jej mama, która mnie wyściskała i zawołała Maline na dół. Dziewczyna, ujrzawszy mnie stanęła jak wryta, a gdy ja wyciągnęłam do niej ramiona skoczyła na mnie, niczym tygrys.
- Głupieloku, bo się przewrócę! - Obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Rozbieraj się! Musimy dużo nadrobić!
- Dopiero weszłam i już każesz mi się rozbierać? - Na wszystko zaczęłyśmy reagować atakami głupawki, jak to często miałyśmy w zwyczaju. Rozwalone na puchowym dywanie opowiadałyśmy sobie nawzajem o tym co się działo przez ostatnie kilka miesięcy. W końcu się przemogłam i opowiedziałam jej całą pokręconą sytuację z Lijkiem. Nie uwierzyła z początku. Później, dopiero ogarnęła to wszystko.
- Pierdolisz! - Podsumowała to i tak jednym, skromnym słowem. Uśmiechnęłam się do niej. - To nieźle się bawisz w tych Kielcach! - Rzuciłam w nią poduszką, która leżała obok mnie.
- Co z drużyną? - Zadałam w końcu pytanie, które mnie nurtowało od pewnego czasu. Marlenka się zmieszała i westchnęła.
- Więc... Nową panią kapitan została Laluna. - Wytrzeszczyłam oczy, słysząc ksywkę koleżanki po fachu.
- Kto to dziewcze wybrał na kapitana? Przecież ona piłką do bramki nie umie trafić! A co dopiero zapanować nad grupą rozemocjonowanych dziewczyn! - Malina podniosła ręlę w górę, przerywając mój wywód.
- Olka, to nie wszystko. Wiki i Klaudia odeszły z drużyny. Laluna tak rządzi na meczach, wymyśla jakieś niestworzone zagrywki, że nie da się grać. Każda robi co innego. No i w końcu się wkurzyły i stwierdziły, że wolą nie grać wcale niż grać i robić z siebie idiotki na meczach. - Usta ułożyły mi się w literę o. Jak one mogły zniszczyć drużynę, którą budowałam przez lata? Większość dziewczyn była razem od początku grania, dwie czy trzy tylko później doszły. Gdzie się podziało całe nasze zgranie? Kończąc ostatni sezon na miejscu pierwszym w tabeli drugiej ligi, byłyśmy jak czipsy z jednej paczki.
- Myślisz, że moja interwencja coś da? - Przyjaciółka wzruszyła ramionami i powiedziała, że możliwe. Westchnęłam ciężko. - Co na to trener?
- Wie co jest grane, ale nic z tym nie robi. - Poderwałam się z wygodnego, fioletowego dywanu.
- Ja was ustawię do pionu, kurde! Ale to po nowym roku. - Usiadłam po turecku, sięgając po szklankę z coca colą. Upiłam łyka i odstawiłam ją na miejsce.
- Widziałaś się już z Liskiem? - Pokręciłam przecząco głową.
- Stara, ja dziś o czternastej przyjechałam, zjadłam obiad, odwiedziłam tatę i wpadłam do Ciebie. - Opowiedziałam jej później o "przyjacielu" mamy. Uknułyśmy zatem konspiracyjny plan z Marleną.
Idąc zaśnieżonym chodnikiem w stronę centrum marzłam niesamowicie. To samo chyba mogłam powiedzieć o Mali. Zatrzymałyśmy się w końcu na skrzyżowaniu ulicy Centralnej i Żorskiej. Przybiłyśmy piątki, po czym Marlena przeszła na drugą stronę ulicy i weszła do pubu o nazwie: "Green pizza". Ta, robili najlepszą pizzę w mieście. Po 5 minutach dostałam sygnał, że mogę wchodzić. Weszłam i doznałam szoku termicznego. W środku było tak przyjemnie ciepło, zapewne bym to doceniła, gdyby nie to, że dobre pół godziny marzłam na dworze. A było zimno, naprawdę! Widząc siedzącą parkę, ruszyłam w ich kierunku. Zaszłam od tyłu mojego przyjaciela i rzuciłam:
- Cześć Lisek! - Mężczyzna podskoczył wystraszony, ale zaraz zerwał się z miejsca, aby się ze mną przywitać. Odsunęłam się od niego i podeszłam do Maliny, udając że to za nią się tak strasznie stęskniłam. Przyjaciółka wstała i rzuciła mi na szyję, mówiąc głosno jak to za mną tęskniła, po czym cmoknęła mnie prosto w usta. Oczy wyszły niemal na wierzch biednemu Patrykowi. Kontynuowałyśmy nasze przedstawienie dalej, więc ja złapałam moją "kochankę" za tyłek, a ona zapiszczała.
- W końcu moje potrzeby zostaną zaspokojone! - Zawołała na pół knajpki. Dzięki bogu nie było w niej dużo ludzi. Zajęłyśmy miejsca obok siebie, a na przeciwko Patryczka.
- Kochaniutka, przyjdziesz dziś do mnie na noc, prawda? - Zapytałam zalotnie zerkając na Maline. Ta, nie chcąc być gorszą, odpowiedziała:
- Skarbieńku mój ty, mówiłam Ci, że okres mam. - Udałam ciężkie westchnięcie, które miało zatuszować niesamowitą chęć roześmiania się przeze mnie.
- Każdy marynarz musi przepłynąć przez Morze Czerwone. - Wzruszyłam ramionami. Patryk natomiast rozdziawił buzię i wytrzeszczył oczy, zastygając w bezruchu. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać, a zaraz po mnie Marlena. Prawie płakałyśmy ze śmiechu, gdy przybijałyśmy sobie piątki.
- To.. Że wy... O boże. - Wciągnął gwałtownie powietrze do płuc. - No tak. Wiedziałem. Jesteś lesbijką! - Wycelował we mnie palec i krzyknął na pół pubu. Co oni mają z tym darciem się?
- No to Oluś! - Odsunęła się ode mnie na odległość wyciągnięcia ręki. - Moja ty kaleko, najwspanialsza przyjaciółko na świecie! Dużo zdrówka, mało kontuzji, ba braku kontuzji! Dużo seksu, a mało dzieci. Miłości! Z Marcinem czy bez, ale dużo jej. Żebyś dostała upragnione powołanie do kadry narodowej, samych sukcesów. Żebyś studia skończyła, pieniędzy nie kończących się. Szczęścia! Kocham Cię maleńka! - Z wzruszenia stałam tylko i patrzyłam na nią. W końcu rzuciłam jej się na szyję i zaczęłam szybko układać w głowie jakieś życzenia.
- Miłości dużo, bo bardzo na to zasługujesz! Przyjaciół samych prawdziwych, żeby się tak nie obijała i skończyła studia! Jeju, czego ja jeszcze mogę ci życzyć? Żebyś była zawsze tak pozytywnie nastawiona do życia, uśmiechnięta i zakręcona jak teraz! - Potem stałyśmy na środku pokoju takie przytulone do siebie, obie z łzami w oczach.
- Może cię odwiozę? - Zapytałam, wiedząc że dziewczyna jedzie pociągiem, ale jakoś musi się dostać na dworzec PKP.
- No co ty, taksówka stoi na dole. Wesołych świąt! - Cmoknęła mnie ostatni raz i wyszła z mieszkania. Wróciłam do salonu i zaczęłam tam sprzątać, aby po świętach wrócić do czystego domu. Półtorej godziny później całe mieszkanie lśniło, a ja sama nie wiedziałam co mam dalej robić. Sięgnęłam po swojego podniszczałego smartphona i wybrałam dobrze znany mi numer. Odebrał po trzech sygnałach, witając mnie swoim ochrypniętym głosem.
- Cześć piękna. - Uwielbiałam, gdy tak do mnie mówił. Każde jego słowo płynące w moją stronę wielbiłam.
- No heej. Kiedy wyjeżdżasz na święta? - Klapłam na kanapę, oczekując odpowiedzi od mojego rozmówcy.
- Jutro, ale wcześniej chciałbym z Tobą porozmawiać. - Zamilkłam, analizując kilka naszych ostatnich spotkań. O czym Lijewski chce ze mną rozmawiać dzień przed wyjazdem na święta? Czyżby zdecydował w końcu co zrobi z Karoliną? Ale jeszcze kilkanascie godzin temu nie wyglądali na parę, której los zbliża się ku końcowi.
- Halo, Ola? Jesteś tam? - Otrząsnęłam się z tego szoku i rzuciłam do telefonu:
- Tak, jestem. To co, wpadnij może na kawę? - Mój głos w połowie ostatniego zdania lekko się załamał. Cholera. Nie mogę pokazać po sobie, że obawiam się naszego końca. Głupia! Zamiast przedłużać coś, co nieuchronnie się kończy powinnaś jak najszybciej to zakończyć i zacząć żyć od nowa. Znaleźć miłość, faceta, który otworzy twoje oczy na cud, jakim jest miłość. Och, zamknij się, rozumie! W nosie mam twoje zdanie na ten temat. To moje życie i moje błędy. Właśnie, czy Marcin Lijewski zalicza się do grupy błędów życiowych? Oszołomiona silną pracą mojego mózgu otworzyłam szerzej oczy.
- Będę za pół godziny. - Mimo zakończenia rozmowy przez wybranka mego serca, nadal kruczowo ściskałam telefon w dłoni. Po kilku sekundach zawieszenia odłożyłam go na stolik i poszłam wziąć prysznic. Piętnaście minut później siedziałam na kanapie już ogarnięta. Mokre włosy spływały mi falami na plecy, mocząc koszulkę z myszką Miki. Miałam to gdzieś, zastanawiając się o co chodzi starszemu Lijewskiemu. Po mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu na tyle niespodziewanie, że podskoczyłam dobre pół metra w górę. Zaczęłam się sama z siebie śmiać i wstałam, aby otworzyć mojemu gościu. Następnie włączyłam ekspres do kawy, a na stolik do salonu zaniosłam kilka rodzaji różnych ciasteczek, cukier i mleko. Mój kochanek wszedł do mieszkania jak do siebie, co było u nas normą. Zastał mnie w kuchni, gdy nalewałam kawę do kubków. Kurde, on ma nawet ulubiony kubek w którym zawsze pija u mnie kawę. Pocałował mnie w szyję, stając za mną. Lekkie muśnięcie dłonią i już fala ciarek rozchodziła się po całym moim ciele. Uśmiechnęłam się i z kubkiem kawy, która była dla niego przeznaczona, odwróciłam się. Wspięłam się na palce i pocałowałam go w usta. Podałam mu jego kubek.
- Chodźmy do salonu. - Wyminęłam go, biorąc wcześniej swoją kawę i zajęłam miejsce na kanapie w salonie. Usiadł obok mnie i odstawił kubek na szklany stolik.
- Chciałem z Tobą porozmawiać, mianowicie chodzi o tego fagasa z którym byłaś na kolacji. Ola, jeżeli mamy być razem to powinniśmy być ze sobą szczerzy, prawda? - Nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował swój wywód. - Po co spotykasz się z nami oboma? Co Ci to daje? Frajdę? Ja.. Ja nie wiem co mam o tym myśleć. To jak on na Ciebie patrzy, jak cię traktuje. Szlag mnie trafia kiedy myślę o tym, że on cię dotyka. - Poderwałam się raptownie z kanapy i stanęłam na przeciwko mego rozmówcy z rękami na biodrach.
- Lijewski, czy ty słyszysz co ty wygadujesz?! Po pierwsze; nie spotykam się z nim! To znaczy się, kurde spotykam się. Ale tylko i wyłącznie w formie koleżeńskiej! Po co spotykam się z wami oboma? To odpowiedz mi na jedno proste pytanie: Czemu ty spotykasz się równocześnie ze mną i Karoliną? Uważasz, że mnie szlag nie trafia, jak widzę Cię z tą blond lafiryndą? Myślisz, że dobrze mi z tym, że ona codziennie rano budzi się przy twoim boku, ma Cię na wyciągnięcie ręki w każdej chwili, a mi musi wystarczyć pieprzenie się z tobą po kątach? - W końcu zamilkłam. Patrzyliśmy się na siebie wkurzeni.
- Jesteś pewna tego co teraz powiedziałaś? Dla Ciebie to wszystko to tylko pieprzenie po kątach? - Usiadłam po turecku na podłodze, tak aby widzieć twarz Marcina.
- Jak mam inaczej to nazwać? Marcin, nie spotykamy się jak normalna para. Nie chodzimy razem do kina, na spacer do parku czy na imprezę do znajomych. Nie jesteśmy normalną parą i nigdy nie będziemy. Nie będziemy, dopóki na palcu Karoliny będzie spoczywał ten złoty pierścionek. Tak a propo, bardzo ładny. - Rzuciłam złośliwie ostatnie zdanie, obserwując jego reakcję. Przeczesał palcami włosy i spojrzał w bok.
- Mówiłem Ci, że to skomplikowane. - Wstałam i podeszłam do okna, kiwając głową. Niemal bezszelestnie mężczyzna stanął za mną i próbował objąć. Wyrwałam mu się kilkoma ruchami i odsunęłam.
- Oluś. - Pokręciłam głową i odsunęłam się jeszcze dalej.
- Ja już tego dalej nie zniosę. Nie mam na to siły. - Lijewski złapał mnie mocno i pocałował w czubek głowy. Trzymał mnie w kruczowym uścisku, mimo tego, że szarpałam się na boki. - Nie. Nie! - Odepchnęłam go od siebie i otarłam z policzka spływającą łzę. - Wyjdź. Zostaw mnie. - Brunet posłał mi ostatnie spojrzenie i wyszedł z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami. Zacisnęłam powieki, powstrzymałam łzy cisnące się do oczu i... I spakowałam torbę z rzeczami potrzebnymi na basen. Pojechałam na pływalnię, zapłaciłam za wstęp i dawałam czasu przez bitą godzinę na torze pływackim. Później skorzystałam z sauny i zakończyłam moją dzisiejszą wycieczkę. Po drodze zrobiłam zakupy, gdyż planowałam nie umierać z głodu na kilka dni przed wigilią.
W końcu nastał dzień mojego wyjazdu na święta. Najpierw miałam jechać do Katowic na lotnisko, po mojego braciszka i jego żonkę, a następnie w trójkę mieliśmy stawić się w Chorzowie, które od Katowic daleko nie było. Wyruszyłam w drogę kilka minut po dziesiątej. Przy akompaniamencie radia podśpiewywałam hity lecące w tle. Były to niemal same piosenki świąteczne, zwłaszcza powtarzające się cyklicznie co dziesięć minut "Last Christmas". Starałam się nie myśleć o tym całym sajgonie związanym z moim życiem miłosnym i cieszyć się świętami. W końcu są raz w roku, prawda? Trzy godziny zajął mi dojazd na lotnisko, niestety byłam skazana na czekanie w samochodzie na moich towarzyszy, z racji natłoku ludu w środku. W tych tłumach moglibyśmy się nawzajem szukać pół dnia! A trzeba jeszcze dojechać do rodzinnej chałupki. W końcu ujrzałam obładowanego Roberta i zadowoloną Annę z torebką w ręce. Wysiadłam z samochodu i rzuciłam się ku brunetce.
- Cześć! - Pisnęłam i zaczęłam się witać z bratową, następnie z bratem. Zapakowali się do mojego zielonego maleństwa, a ja ruszyłam z parkingu. Droga z Katowic do Chorzowa zajęła nam jakieś czterdzieści minut. Brama czekała otwarta, a firanka w kuchni poruszyła się, gdy wjeżdzałam na podjazd przed garażem. Roberto zamknął brame i wypakował bagaże z bagażnika samochodu. Obie z Anią skierowałyśmy się do domu, po wcześniejszym zapewnieniu naszego kochanego mężczyzny, że da sobie sam radę z walizkami. Wpakowałyśmy się do ciepłego donu, gdzie powitała nas Luśka. Pies nie wiedząc do kogo pierwszego podbiec, zaczęła biegać dookoła nas obydwóch, niemal przewracając Anię. Ze śmiechem uklęknęłam i zaczęłam głaskać i tulić biszkoptowego labladora. Z kuchni wyszła mama, odziana w fartuszek i ze ścierką w ręce.
- Ola! Ania! Dziewczynki moje kochane! - Urszula Lewandowska najpierw rzuciła się na moją bratową, a gdy podniosłam się z kucek to wyściskała i mnie. W końcu zdjęłam z siebie czarny płaszcz i odwiesiłam do szafy. Lewy doczłapał się jakimś cudem biorąc na raz wszystkie walizki (w tym także moje). Rzucił je niedbale na posadzkę w korytarzu i ucałował solidnie matkę.
- Wchodźcie dzieci, zrobię Wam herbaty! Obiad będzie za jakieś dziesięć minut, bo nie chciałam żebyście jedli odgrzewane ziemniaki. - Spojrzalam na brata, a on na mnie. Roześmialiśmy się, a mama patrzyła na nas jak na kretynów.
- A wy, co? - Ania klepnęła nas obojga w pośladki i wcisnęła się pomiędzy nas.
- Gucio, kochanie. - Robert pstryknął swoją małżonkę w nos, na co ona mu odpowiedziała pokazaniem języka.
- Krowa ma dłuższy i się nie chwali! - Krzyknęłam, wymijając zakochaną parę i czymchnęłam do kuchni, zaraz za rodzicielką.
- Nakryję do stołu, hm? - Złożyłam buziaka na poliku starszej kobiety i otworzyłam szufladę, zawierającą sztućce. Wyciągnęłam cztery pary sztućców i obrus, i już niemal przekroczyłam próg salonu, gdy mama zawołała za mną, że potrzebne będzie pięć par. Spojrzałam na nią zdziwiona, ale posłusznie wróciłam się po jeszcze jedną parę wyżej wspomnianych przedmiotów.
- Mamo dla niespodziewanego gościa to dopiero w wigilię.
- Ten gość jest jak najbardziej zapowiedziany! - Oparłam się o blat i próbowałam wydobyć informację od matki, jednak ta nie chciała pisnąć ani słówka. Kilka minut później zadzwonił dzwonek do drzwi. Robert poszedł otworzyć, a nasza rodzicielka niczym poparzona zrzuciła z siebie fartuszek i zaczęła poprawiać włosy, idąc w stronę drzwi wejściowych. Spojrzałyśmy zaniepokojone po sobie z Aną i obserwowałyśmy sytuację. Do salonu wszedł Lewandowski, za nim mama a zaraz za nią siwowłosy mężczyzna. Kojarzyłam go skąś, tylko za nic nie mogłam skojarzyć skąd.
- Dzieci, chciałabym wam przedstawić mojego przyjaciela, Janusza. - Zszokowany wyraz twarzy piłkarza mówił sam za siebie. Za nic nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Jako pierwsza uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę do mężczyzny.
- Bardzo milo mi poznać mężczyznę dzięki, któremu moja mama chodzi ostatnio taka uśmiechnięta. - Cofnęłam się i spojrzałam na brata. Rudowłosa kobieta, zwana moją matką dokonała formalnej prezentacji, jednak brunet ani drgnął. W końcu podeszłam do piłkarza Dortmundu i klepnęłam go w plecy. Tak konkretnie. Dopiero po tym ruchu otrząsnął się i przywitał jak należy z kolegą mamy. Zasiedliśmy do obiadu, który zajadaliśmy gawędząc na temat sportów, które dominowały w tym domu: piłce nożnej i ręcznej. Czas spędziliśmy w miłej atmosferze, po obiedzie wypiliśmy kawę i każde rozeszło się w swoją stronę. Młode małżeństwo wyruszyło odwiedzić przyjaciela Lewego, Andrzeja Wronę, który podobno specjalnie pofatygował się do Katowic.
- Tylko mam maleńką sprawę, siostra. - Westchnęłam. Instynktownie wyczułam to, o co chciałby mnie prosić starszy brat. Wyciągnęłam z torebki kluczyki do auta i rzuciłam, grożąc palcem;
- Niech no zobaczę chociażby jedną ryskę na moim cudeńku! - Robertos pocałował mnie w policzek i chwytając żonę za rękę, wyleciał jak na skrzydłach z domu. W końcu leci do Wrony. Ja również postanowiłam się ulotnić. Ubrałam okrycie wierzchnie, krzyknęłam, że wychodzę i ruszyłam wzdłuż ulicy przy której mieścił się mój dom. Zaliczyłam wizytę na cmentarzu, a później skierowałam się do domu Marleny. Jej także zrobię małą niespodziankę. Drzwi otworzyła mi jej mama, która mnie wyściskała i zawołała Maline na dół. Dziewczyna, ujrzawszy mnie stanęła jak wryta, a gdy ja wyciągnęłam do niej ramiona skoczyła na mnie, niczym tygrys.
- Głupieloku, bo się przewrócę! - Obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Rozbieraj się! Musimy dużo nadrobić!
- Dopiero weszłam i już każesz mi się rozbierać? - Na wszystko zaczęłyśmy reagować atakami głupawki, jak to często miałyśmy w zwyczaju. Rozwalone na puchowym dywanie opowiadałyśmy sobie nawzajem o tym co się działo przez ostatnie kilka miesięcy. W końcu się przemogłam i opowiedziałam jej całą pokręconą sytuację z Lijkiem. Nie uwierzyła z początku. Później, dopiero ogarnęła to wszystko.
- Pierdolisz! - Podsumowała to i tak jednym, skromnym słowem. Uśmiechnęłam się do niej. - To nieźle się bawisz w tych Kielcach! - Rzuciłam w nią poduszką, która leżała obok mnie.
- Co z drużyną? - Zadałam w końcu pytanie, które mnie nurtowało od pewnego czasu. Marlenka się zmieszała i westchnęła.
- Więc... Nową panią kapitan została Laluna. - Wytrzeszczyłam oczy, słysząc ksywkę koleżanki po fachu.
- Kto to dziewcze wybrał na kapitana? Przecież ona piłką do bramki nie umie trafić! A co dopiero zapanować nad grupą rozemocjonowanych dziewczyn! - Malina podniosła ręlę w górę, przerywając mój wywód.
- Olka, to nie wszystko. Wiki i Klaudia odeszły z drużyny. Laluna tak rządzi na meczach, wymyśla jakieś niestworzone zagrywki, że nie da się grać. Każda robi co innego. No i w końcu się wkurzyły i stwierdziły, że wolą nie grać wcale niż grać i robić z siebie idiotki na meczach. - Usta ułożyły mi się w literę o. Jak one mogły zniszczyć drużynę, którą budowałam przez lata? Większość dziewczyn była razem od początku grania, dwie czy trzy tylko później doszły. Gdzie się podziało całe nasze zgranie? Kończąc ostatni sezon na miejscu pierwszym w tabeli drugiej ligi, byłyśmy jak czipsy z jednej paczki.
- Myślisz, że moja interwencja coś da? - Przyjaciółka wzruszyła ramionami i powiedziała, że możliwe. Westchnęłam ciężko. - Co na to trener?
- Wie co jest grane, ale nic z tym nie robi. - Poderwałam się z wygodnego, fioletowego dywanu.
- Ja was ustawię do pionu, kurde! Ale to po nowym roku. - Usiadłam po turecku, sięgając po szklankę z coca colą. Upiłam łyka i odstawiłam ją na miejsce.
- Widziałaś się już z Liskiem? - Pokręciłam przecząco głową.
- Stara, ja dziś o czternastej przyjechałam, zjadłam obiad, odwiedziłam tatę i wpadłam do Ciebie. - Opowiedziałam jej później o "przyjacielu" mamy. Uknułyśmy zatem konspiracyjny plan z Marleną.
Idąc zaśnieżonym chodnikiem w stronę centrum marzłam niesamowicie. To samo chyba mogłam powiedzieć o Mali. Zatrzymałyśmy się w końcu na skrzyżowaniu ulicy Centralnej i Żorskiej. Przybiłyśmy piątki, po czym Marlena przeszła na drugą stronę ulicy i weszła do pubu o nazwie: "Green pizza". Ta, robili najlepszą pizzę w mieście. Po 5 minutach dostałam sygnał, że mogę wchodzić. Weszłam i doznałam szoku termicznego. W środku było tak przyjemnie ciepło, zapewne bym to doceniła, gdyby nie to, że dobre pół godziny marzłam na dworze. A było zimno, naprawdę! Widząc siedzącą parkę, ruszyłam w ich kierunku. Zaszłam od tyłu mojego przyjaciela i rzuciłam:
- Cześć Lisek! - Mężczyzna podskoczył wystraszony, ale zaraz zerwał się z miejsca, aby się ze mną przywitać. Odsunęłam się od niego i podeszłam do Maliny, udając że to za nią się tak strasznie stęskniłam. Przyjaciółka wstała i rzuciła mi na szyję, mówiąc głosno jak to za mną tęskniła, po czym cmoknęła mnie prosto w usta. Oczy wyszły niemal na wierzch biednemu Patrykowi. Kontynuowałyśmy nasze przedstawienie dalej, więc ja złapałam moją "kochankę" za tyłek, a ona zapiszczała.
- W końcu moje potrzeby zostaną zaspokojone! - Zawołała na pół knajpki. Dzięki bogu nie było w niej dużo ludzi. Zajęłyśmy miejsca obok siebie, a na przeciwko Patryczka.
- Kochaniutka, przyjdziesz dziś do mnie na noc, prawda? - Zapytałam zalotnie zerkając na Maline. Ta, nie chcąc być gorszą, odpowiedziała:
- Skarbieńku mój ty, mówiłam Ci, że okres mam. - Udałam ciężkie westchnięcie, które miało zatuszować niesamowitą chęć roześmiania się przeze mnie.
- Każdy marynarz musi przepłynąć przez Morze Czerwone. - Wzruszyłam ramionami. Patryk natomiast rozdziawił buzię i wytrzeszczył oczy, zastygając w bezruchu. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać, a zaraz po mnie Marlena. Prawie płakałyśmy ze śmiechu, gdy przybijałyśmy sobie piątki.
- To.. Że wy... O boże. - Wciągnął gwałtownie powietrze do płuc. - No tak. Wiedziałem. Jesteś lesbijką! - Wycelował we mnie palec i krzyknął na pół pubu. Co oni mają z tym darciem się?
Witam, po dłuuugiej przerwie i przepraszam! Zapomniałam się, ale uznałam, że muszę dokończyć coś, co zaczęłam. Nienawidzę zostawiać niedokończonych spraw. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Pozdrawiam gorąco!