sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 1

Jadąc samochodem myślałam o moim dotychczasowym życiu. Żyjąc 19 lat na tym świecie nie zrobiłam nic pożytecznego dla innych, poza rzucaniem bramek na meczach i treningach. Ciężko pracowałam na każde osiągnięcie. Nie tylko ja, również reszta drużyny, nie mówię, że nie. Chodzi o to, że odkąd mama zaprowadziła mnie na pierwszy trening, piłka ręczna stała się całym moim światem. Była i jest moim priorytetem, ale trzeba coś w życiu robić, przecież nie będę grała całe życie. Przez kolejne 20 lat nie mam zamiaru schodzić z boiska, a potem jakoś to będzie. Tak więc wracając do tematu: skończyłam liceum, maturę zdałam. Przyszedł czas na studia, niestety. Papiery złożyłam na Uniwersytecie im. J. Kochanowskiego w Kielcach na wydziale fotografii. I przyjęli mnie. Kolejną rzecz jaką zrobiłam, było podpisanie umowy z klubem KSS Kielce na sezon 2015/2016 oraz 2016/2017. Tak, dostałam umowę na dwa lata. Odjeżdżałam z rodzinnego Chorzowa z wielkim bólem i żalem, zostawiałam za sobą rodzinę, przyjaciół, drużynę. Nie jestem z tego powodu, aż tak przygnębiona. Coś się kończy, żeby coś mogło się zacząć. Czy jakoś tak. Zaśmiałam się sama do siebie i sięgnęłam po komórkę, leżącą na fotelu pasażera. Instynktownie wiedziałam, że dzwoni mój zmartwiony braciszek, więc odebrałam.
- Mała, gdzie ty jesteś? Ja już tu nawet sąsiadów poznałem! - Uśmiechnęłam się w duchu, on jest niemożliwy.
- 20 Minut i jestem - Oznajmiłam z lekką obawą. Przecież ten małpolud wypłoszy mi sąsiadów! Zakończyłam rozmowę krótkim pożegnaniem i rzuciłam telefon na jego poprzednie miejsce.

Tak jak mówiłam - 20 minut później parkowałam na parkingu strzeżonyn pod apartamentowcem. Inaczej nie mogłam nazwać tego wieżowca. Wysiadłam z auta i ogarnęłam wzrokiem najbliższe otoczenie. Spuściłam okulary przeciwsłoneczne na nos i sprawdziłam jeszcze raz adres. To chyba tu. No dalej Ola, nie zniechęcaj się! Pomyślałam i wróciłam do samochodu. Pozbierałam porozrzucane drobiazgi spowroten do torebki razem z komórką, do ręki wzięłam teczkę z papierami, które jutro muszę podrzucić na uczelnię i zamknęłam moje autko. Biorąc ostatni, głęboki wdech wkroczyłam do odpowiedniej klatki. Wyjątkowo wybrałam windę z racji, że jeszcze zdążę nabiegać się po tych schodach. Wjechałam na 14 piętro i wysiadłam. Stałam w korytarzu, gdzie były dwie pary drzwi. Skąd mam wiedzieć które? Eh, Olka głupia! Wygrzebałam komórkę i w smsie od brata sprawdziłam dokładny adres. Po znalezieniu właściwych drzwi, weszłam do środka. Zostałam w środku pełno kartonów i gluchą ciszę. Co znów ten chłopak wymyślił?! On mnie kiedyś do grobu wpędzi! Przeszłam przez korytarz, mijając kuchnię, aż dotarłam do samego salonu. Otwarte drzwi balkonowe mówiły same za siebie. Stanęłam w wejściu na balkon i obserwowałam co czyni mój brat. Podejrzewam, że próbuje złożyć hm, krzesło ogrodowe? Na balkon? Odchrząknęłam, a on podskoczył jak oparzony.
- Czyżbyś miał coś na sumieniu, braciszku? - Zdjęłam okulary i patrzyłam spod przymróżonych powiek na bruneta. Robert, bo tak się nazywał, rzucił się w moją stronę i unosząc mnie w górę zakręcił się dookoła własnej osi. Przez śmiech krzyczałam, żeby mnie puścił, a dlatego, że piłkarz ma mózg wielkości orzeszka ziemnego nie postawił mnie jak należało, a bezmyślnie puścił. Zdezorientowana siedziałam na tyłku, a braciszek zwijał się ze śmiechu.
- No wstawaj, młoda. Jak ci się mieszkanie podoba? - Pomógł mi wstać, a ja pozbierałam papiery, które się rozsypały z ziemi.
- To jest ten prezent od Ciebie na "lepszy start"? - Wskazałam ręką dookoła. Robert pokiwał głową, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Przesadziłeś, wystarczyłoby mi małe, skromne mieszkanko - Mina Robertowi zrzędła.
- Kobietą nigdy nie dogodzisz. Aleksandro - Podszedł bliżej i objął mnie ramieniem. - Tutaj chodzi o twoją wygodę. Doskonale wiesz, że mnie na to stać, więc nie widzę problemu. Nawet sam je wybierałem, byłem akurat w okolicy - Spojrzałam na niego jak na idiotę.
- A kiedy ty mogłeś być w okolicy? Robert, rodzinny dom odwiedzasz dwa, trzy razy w roku - Wywrócił oczami i zignowował moje słowa.
- A gdzie wywiało Anie? - Zapytałam z czystej ciekawości. Po wyjaśnieniu, ze została w Niemczech, bo jej coś wypadło poszliśmy do samochodu, po rzeczy które wiozłam ze sobą. Oparłam się o samochód i patrzyłam na reakcję brata.
- Ola, przecież wnoszenie zajmie mi pół dnia!
- A mi drugie pół układanie wszystkiego. Widzisz, trzeba było sprawić mi małe, przytulne mieszkanko a nie apartament na strzeżonym osiedlu. - Wywróciłam oczami i sama wzięłam pierwszy karton.
- Ola! - Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem, przez co się zamknął - No tak, te samowystarczalne szczypiornistki. - Pokręciłam głową na jego słowa. Stary jak brzoza, a głupi jak koza! Nie było tak źle z tym wnoszeniem, dwie godzinki i wszystko było wniesione, a połowa nawet rozpakowana.
- Ziemniaku, gdzie położyć te dwa kartony rzeczy z hummela? - Wstałam i sama zaniosłam je do sypialni. Rozpakowalam oba starannie i ułożyłam w szufladach w komodzie. Wróciłam do brata i opadłam na kanapę.
- Dziś już nigdzie się nie ruszam! - Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy. Lekki wiaterek wpadał przez otwarty szeroko balkon, co dało efekt orzeźwiający.
- Pizza? - Momentalnie obwróciłam głowę i otworzyłam oczy.
- Widzę zdrowa dieta - Jednak się ugięłam patrząc na proszący wzrok Lewego. Znaleźliśmy wspólnie ofertę najbliższej pizzeri i złożyliśmy zamówienie.
Pół godziny później przyjechała nasza pizza, Robert zapłacił przy czym musiał złożyć autograf dla dostawcy. Mój brat jest piłkarzem, co wiązało się z autografami i tego typu pierdołami. Dałam radę, aby przywyknąć. Balkon, my dwoje i pizza między nami. Iście rodzinna sceneria. Zjadłam jeden kawałek, a Robert resztę. Żołądek to on ma jak krowa z czego zawsze się śmiałam. Resztę popołudnia spędziliśmy leniąc się i spędzając razem czas, którego nigdy nie mamy zbyt wiele. Pan Lewandowski wracał do siebie następnego dnia. Odwiozłam go na lotnisko i wyściskałam na wszystkie czasy, każąc pozdrowić Annę - moją szwagierke.
- No mam nadzieję, że niedługo zawitacie do mnie razem! - Brat obiecał mi, że przy najbliższej okazji spróbują się wyrwać i wpadną chociaż na weekend. Wróciłam do domu, po drodze robiąc zakupy. Usiadłam w salonie i zastanawiałam się co mam tu robić sama. Trening dopiero jutro, a to pech. Z tego wszystkiego rozpakowałam resztę toreb i kartonów. Kartony wyrzuciłam i stwierdziłam, że idę pobiegać. Przebrałam się w krótkie, czarne spodenki sportowe, biały stanik sportowy i niebieską bokserkę. Z szafy wygrzebałam biało-niebieskie nike do biegania, zabrałam komórkę i słuchawki, następnie wyszłam. Stanęłam na świeżym, gorącym powietrzu i rozejrzałam dookoła. Spontanicznie podejmując decyzję, pobiegłam w lewo. Biegłam przed siebie ile sił w nogach, uwielbiam to. Bieganie to dla mnie jedna z niewielu przyjemności, które mogłabym robić cały czas! Czując jak mięśnie napinają się podczas wysiłku, uśmiechałam się mimo woli sama do siebie. Dobiegłam w końcu do jakiegoś parku. Nie wiedziałam sama gdzie jestem, w końcu od niedawna zamieszkuję to miasto. W pobliskim sklepie kupiłam butelkę wody i usiadłam na ławce. Upiłam trochę wody, położyłam ją obok i wystawiłam twarz do słońca. Kilka minut odpoczynku i postanowiłam wracać. Jakimś cudem dobiegłam spowrotem szczęśliwie do celu, bo znając mnie to prędzej czy później się zgubię. Wzięłam prysznic i zajęłam się przyziemnymi sprawami, typu układanie ubrań w szafie, płyt w salonie itd.

Budzik zadzwonił o ustawionej przeze mnie godzinie. Byłam rannym ptaszkiem, więc nie miałam problemu z wstawaniem. Szybki prysznic, na śniadanie tradycyjnie jogurt naturalny, musli i kawa. Ubrałam się w przygotowany wczoraj strój - czarne leginsy, białą bokserkę i różową bluzę. Rękawy bluzy podwinęłam do łokci, założyłam białe nike i złapałam w jedną rękę torbę, a w drugą butelkę wody i kluczyki. Siedząc w samochodzie spojrzałam na zegarek. 7:34. Spokojnie, mam jeszcze 26 minut. Nie śpiesząc się znalazłam halę. Wkroczyłam do budynku dziesięć minut przed rozpoczęciem treningu. W holu, zapytałam jednego z pracowników, gdzie znajdę trenera Wąsa.
- Wejdź po tych schodach i pierwszy gabinet po lewo - Podziękowałam z uśmiechem i poszłam we wskazane miejsce. Zapukałam do drzwi i po usłyszeniu "proszę" weszłam.
- Och, Aleksandro! - Zawołał treber Wąs, uśmiechając się szeroko. - Bardzi się cieszę, że do nas zawitałaś. Gotowa na pierwszy trening?
- Zwarta i gotowa! - Odpowiedziałam, szczerząc się jak głupia. Mój nowy trener postanowił zaprowadzić mnie do szatni i przedstawić kapitanowi. Pod szatnią, zapukał w drzwi i zawołał jakąś Angelikę. Nie powiem, krzyknąć to on potrafi. Po chwili z szatni wyszła wysoka blondynka. W mojej poprzedniej drużynie nazwano by ją plastikiem, ale pewnie tu jest inaczej.
- Angela, to jest Ola - Wskazał na mnie - To ta nowa zawodniczka, o której wam wspominałem. Pokaż jej co i jak. - Uśmiechnęłam się, a trener popchnął mnie lekko w jej stronę. Weszłyśmy do szatni, gdzie przywitała mnie banda dziewczyn w moim woeku i zapewne starsze.
- Uwaga, laski! - Zwróciła na siebie uwagę pani kapitan, Angelika. - To jest Ola, jest nową zawodniczką. Ola - Zwróciła się do mnie. - To jest: Monika, Natalia, Weronika, Patrycja, Nikola, Kinga, Paulina, Oliwia, Klaudia. - Po kolei wskazywała mi na wymieniane dziewczyny. Położyłam torbę obok Kingi, która zrobiła mi miejsce i zaczęłam się przebierać. Przebrałam się szybko i włosy związałam w wysokiego kucyka. Całą grupą wyszłyśmy z szatni i weszłyśmy na hale. Dziewczyny usiadły na środku boiska i rozmawiały, czekając na trenera. Zrobiłam więc to samo i próbowałam się włączyć do rozmowy.
- Ola, a ty długo grasz? - Spojrzałam na szatynkę, która zadała to pytanie. Nikola albo Weronika. Stawiałam na tą pierwszą, ale nie jestem pewna.
- Od pierwszej klasy podstawówki, to jest 12 lat - Uśmiechnęłam się na wspomnienie mojego pierwszego treningu.
- No to ładnych pare lat, zawsze na jednej pozycji? - O to tym razem zapytała Angela.
- Poprzedni trener rzucał mnie na początku na róźne pozycje, jednak od sześciu lat gram zazwyczaj na lewym rozegraniu lub na środku - Blondynka pokiwała głową. Przyszedł trener.
- To jak, zaczynamy trening? - Zgodnie wstałyśmy i zaczęłyśmy rozgrzewkę.
- Dziś przyjdą seniorzy i zagramy sobie mecz towarzyski. - Dziewczyny z chęcią na to przystały. Zaczęłyśmy rozgrzewkę, rozgrzewałam się mocno i porządnie. Ćwiczyłyśmy właśnie rzuty z pozycji, gdy do hali weszła grupa mężczyzn w wieku 20-30lat na oko. Nadeszła moja kolej na rzut. Rozpędziłam się na trzech krokach i wyskoczyłam w górę. Oliwia i Patrycja grające na kole wyskoczyły i podniosły ręce do bloku. Przebiłam się przez blok, rzuciłam bramkę i spadłam jak to ja, jak worek ziemniaków, całym ciałem na parkiet. Bramkarka wciągnęła głośno powietrze w płuca i podeszła szybko do mnie.
- Nic Ci nie jest? - Roześmiałam się, machnęłam ręką i wróciłam na swoją pozycję. Czułam na sobie wzrok mężczyzn stojących przy trybunach, jednak wiem, że zastanawiają się czy jestem tym "nowym" nieoszlifowanym diamentem Kielc. Podwinęłam koszulkę i spojrzałam na prawe biodro. Ledwo co zeszły mi poprzednie siniaki w tym miejscu i już robią się nowe. Westchnęłam i poprawiłam koszulkę. W międzyczasie, przebrani szczypiorniści zaczęli rozgrzewkę na drugiej połowie boiska. Zaczęłam podawać kontrę pośrednią, gdy zamachnęłam się za mocno i wyrzuciłam piłkę na drugi koniec boiska. A tam, jakiś wielkolud oberwał w plecy. Czując jak policzki mi się śmiecą, patrzyłam na ręakcję mężczyzny. Obrócił się i rozglądał, od kogo oberwał. Podniosłam zawstydzona ręke i czerwona jak burak uśmiechnęłam się w przepraszającym geście. Wtedy zobaczyłam jego uśmiech. Nogi wmurowało mi w płytę boiska.

Witajcie! A więc jest jedynka i mam nadzieję, że jest na tyle spoko, na ile mi się wydaje. Kolejny w ciągu tygodnia wyjdzie, mam taką nadzieję. A tymczasem, lecę uczyć się na fizyke i pakować na jutrzejszy mecz. 💪💪💪

piątek, 27 lutego 2015

Prolog

55 minuta meczu, cisza na hali jak makiem zasiał. Przynajmniej dla mnie, nie docierał do moich uszów nawet krzyk trenera, a na trybuny nie zwracałam najmniejszej uwagi. 22:19, przegrywałyśmy trzema bramkami. Mimo opadania z sił, byłam wojowniczo nastawiona na walkę do końca. Nawet na minutę nie zeszłam z boiska podczas dzisiejszego meczu. Sędzia pokazuje grę pasywną, piłka trafia do mnie. Przez chwilę trzymam ją w dłoni, w końcu podjęłam decyzję. Rozpędzam się na trzech krokach, wyskakuję będąc na dziewiątym metrze i oddaje rzut. Straciłam równowagę i wylądowałam leżąc w polu bramkowym, nie podnosząc się patrzę na bramke i szukam wzrokiem piłki. Gwizdek sędziego oznajmił bramkę dla mojej drużyny. Wstałam i popędziłam w drugą stronę, aby stanąć w obronie z resztą dziewczyn. Przybijamy sobie piątki i krzyczę, że jeszcze trzy. Wysunęłam się na tak zwaną jedynkę, przechwyciłam piłkę i zdobyłam kolejny punkt dla swojej drużyny. Wkrótce oczko zdobyła kołowa i tu zaczęła się zacięta walka. Minuta do końca spotkania, piłka jest moja. Trzy kroki, wyskok, i czuję, jak ktoś łapie mnie za ręke i ciągnie w dół. Upadając, uderzam o podłoże, niczym worek ziemniaków. Leże na ziemi kuląc się z bólu, podbiega pielęgniarka i zbiegają się dziewczyny. Czas został zatrzymany, jestem mocno poobijana. Mam wrażenie, że tym razem się nie podniosę. Bolą mnie plecy i biodro, więc postanowiłam chwilę poleżeć w czasie w którym pielęgniarka meczowa pryska mi lodem w spray'u bolące części ciała. Powoli podnoszę się z boiska i staję na nogi. Sędzia zarządza rzut karny dla naszej drużyny.
- Ola, wywalczyłaś karnego to teraz go rzuć - To właśnie było coś, czego nienawidziłam. Rzut karny, moja największa zmora. Wzięłam piłkę i stanęłam w wyznaczonym miejscu do takich rzutów. Lewej nogi nie odrywając, poszłam do padu i w ostatniej chwili puściłam wkrętke do bramki. Katowicka bramkarka wyszła do przodu i nieco się poplątała, gdy piłka potoczyła się obok niej. Szczęśliwa uniosłam ręce w geście triumfu, a mecz dobiegł końca. Wygrałyśmy, jedną bramką, jednym karnym. Karnym, który ja rzuciłam. Pełna zachwytu rzuciłam się w ramiona mojej przyjaciółki - Marleny. Chwilę później dołączyła się reszta dziewcząt. Stałyśmy na środku boiska, przytulając się i ociekając potem. Później podziękowałyśmy za mecz drużynie z Katowic i uciekłyśmy do szatni. Usiadłam na ławce i oparłam głowę o ścianę.
- Ola, wszystko w porządku? Coś blado wyglądasz - Odezwała się Sylwia, nasza skrzydłowa.
- Zmęczenie daje się we znaki, muszę się porządnie wyspać - Odpowiedziałam, rozebrałam się i poszłam pod prysznic. Kilka minut później wychodziłyśmy z hali, wsiadałyśmy już do busa, ale trener przywołał mnie do siebie. Stał kilka metrów dalej, więc podałam moją torbę Marlenie i narzucając bluzę na ramiona, podeszłam.
- Olu, ktoś chciałby z Tobą porozmawiać - Usłyszałam od swojego trenera, po czym rozpoczął rozmowę mężczyzna stojący obok.
- Witam, nazywam się Zdzisław Wąs. Jestem trenerem damskiego oddziału piłki ręcznej w Kielcach. Ostatnio jeżdżę, oglądam i poszukuje nieoszlifowanych diamentów takich jak Ty. - Patrzyłam na pana Wąsa z rozdziawioną szeroko buzią. Wypadałoby coś powiedzieć. Olka, ale z ciebie geniusz! Skończyłam prowadzić wewnętrzną rozmowę sama ze sobą, zamknęłam usta i przeczesałam ręką jeszcze wilgotne włosy.
- Dzień dobry, Aleksandra Lewandowska -  Przedstawiłam się. Zdzisiu wyciągnąl ręke i uścisnął moją, patrzyłam na wszystko szeroko otwartymi oczyma.
- Przejdźmy do setna sprawy, może powiem wprost: Kielce będą zachwycone mogąc powitać Ciebie w swoich szeregach. Co ty na to? - Zamilkłam. Tak znana drużyna, chce mnie u siebie? Mnie? Dziewczynę, która zaraziła się grą, gdy pierwszy raz zobaczyła mecz w telewizji? Nie wierzę. Spojrzałam na swojego trenera, potem na Wąsa. I znów na swojego trenera.
- To jest żart, prawda?
- Nie śmiałbym żartować z tego. Oleńko, nie chce się Ciebie pozbywać, jesteś numerem jeden w tym zespole. Dlatego nie mogę trzymać Cię tutaj wiecznie. Patrzyłem jak rośniesz, uczyłem, ale przyszedł czas, abyś rozwijała się dalej pod okiem profesjonalistów w profesjonalnych klubach. Nauczyłem Cię wszystkiego, co tylko mogłem. - Patrzyłam na trenera Szczurka ze łzami w oczach. Swojego czasu był jak drugi ojciec.
- Nie musisz od razu podejmować decyzji, masz czas. To jest moja wizytówka, jeśli zdecydujesz się to zadzwoń a umówimy się na spotkanie i omówimy co i jak. - Kiwnęłam głową na znak zgody i wzięłam wizytówkę. Wsiadłam do busa i odetchnęłam z ulgą. Oparłam głowę o szybe w jednej ręce ściskając telefon, a w drugiej wizytówkę, na której kluczowo zaciskałam palce. Nie czas teraz na myślenie o przyszłości, trzeba odpocząć.

No okej, a więc prolog mamy za sobą. Wydaje mi się być taki średni, ale mam wrażenie, że nie jest źle jak na pierwszy raz. Przeczytałeś? Zostaw po sobie ślad! Będę bardzo wdzięczna ✌. No to króliczki, do następnego 😘

czwartek, 26 lutego 2015

Wstęp

Witaam!
  Na początek chciałam przekazać kilka słów od siebie, więc może zacznę. Ostatnio szukałam w internecie opowiadań o piłce ręcznej, ale ku mojej rozpaczy znalazłam tylko kilka, z których 3-4 były naprawdę dobre! Wtedy wpadłam na pomysł, aby napisać coś swojego, gdzie będzie opisana piłka ręczna od kuchni. Nie powiem, bardzo mi tego brakowało w opowiadaniach, które przeczytałam (bo, kto inny, wie jak wszystko wygląda od "kuchni", jeśli nie osoba, która sama trenuje?). Jest to moje pierwsze opowiadanie tego typu, więc mam nadzieję, że będzie dobrze i znajdę trochę czasu między wyjazdami i treningami na pisanie kolejnych rozdziałów. Jak to mawiają - dla chcącego nic trudnego. Rozdział pierwszy pojawi się w przeciągu 2-3 dni, więc teges no, do kolejnego przeczytania!:)