piątek, 6 listopada 2015

Rozdział 18

  Jechałam samochodem, kiwając głową w takt muzyki płynącej z samochodowego radia. Podśpiewywałam sobie pod nosem i uśmiechnęłam się na widok tabliczki: Kielce. Dobrze było odnowić starych znajomych, spędzić trochę czasu z rodziną, jednak w ciągu najbliższych dwóch tygodni muszę ponownie zawitać do mojej rodzinnej miejscowości. Jestem zobowiązana, coś załatwić. Wjechałam na osiedle, na którym mieszkam i zaparkowałam pod blokiem. Chwila moment i wchodziłam do mieszkania tachając za sobą walizkę. Zostawiłam ją w korytarzu i zajrzałam do salonu, który był pusty. Przecież Marta już powinna być. Zmarszczyłam brwi i nasłuchiwałam odgłosów. Ostatecznie ruszyłam w stronę jej pokoju. Otworzyłam drzwi i krzyknęłam:
- No w końcu! Tutaj jesteś rudzielcu! - Podniosłam wzrok i spojrzałam na jej łóżko. Zaniemówiłam. Miamowicie moja kochana współlokatorka siedziała półnaga na kolanach jej chłopaka, Kamila. Mężczyzna był bez koszulki.
- O kurde, jakoś tak szybko wróciłaś.. - Marta natychmiast zeszła z szczypiornisty i narzuciła na siebie pierwszą, lepszą koszulkę, którą miała pod ręką. Zaczęłam się śmiać.
- Boże, ludzie.. Ogarnijcie się. - Nadal się śmiejąc, wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Włączyłam telewizję w salonie oraz załączyłam ekspres do kawy. Po chwili z pokoju wyskoczyli zakochańcy. Weszli do kuchni, Kamil nieco skrępowany, natomiast Marta jak zwykle, wyluzowana. W końcu była u siebie.
- Dobra maleńka, opowiadaj jak święta. - Zarządała przyjaciółka i usiadła na krześle przy stole, tak jak my z kubkiem w ręku. Westchnęłam.  - Cóż... Jak się trener dowie ile przytyłam, to wywali mnie na zbity pysk. - Kamil się zaśmiał, a ja złapałam za jabłko, które leżało na stole, po czym się w nie wgryzłam.
- Tylko tyle mi powiesz? - Marta uniosła wysoko brwi, a ja poruszyłam prawą ręką tak, że doczepione bryloczki zagrzechotały. Spojrzenie studentki powędrowało na moją dłoń.
- Wow, kto się szarpnął na taką błyskotkę? - Szypszak podniósł kciuk.
- Całe laury teraz zbierze Marcin, a to ja pomagałem mu wybrać dopinki. - Poklepałam go po głowie w geście pocieszenia.
- Kamilku, przyjacielu. A ty co dałeś Marcie?
- No teges... Coś przydatnego. - Teraz to ja uniosłam brwi. Zakłopotana mina skrzydłowego dużo mi mówiła. Spojrzałam na płomiennowłosą. Jej usta ułożyły się w wyraz: "później". Kiwnęłam głową i zaczęłam opowiadać przyjaciołom, jak minęły mi święta. Oboje również się podzielili ze mną swoimi relacjami. Wigilię spędzili u rodziców Kamila, pierwszy dzień świąt u rodziców Marty, a od drugiego dnia zalegają na kanapie w mieszkaniu naszym lub chłopaka. Między nimi to wszystko jest takie oficjalne, takie normalne i proste. Dopiłam kawę i przeprosiłam ich, ponieważ obiecałam Angeli pomoc przy organizacji jutrzejszej imprezy. Narzuciłam na siebie kurtkę i zabrałam kluczyki do auta.
Po piętnastu minutach pukałam do drzwi domu Jureckich. Otworzył mi nieco podpity Michał.
- Oleńka! Moja słodziutka! Co tam u Ciebie słychać? Wchodź kochaniutka do środka, bo pewnie zmarzłaś! - Nieco rozbawiona wkroczyłam do środka i ściągnęłam buty oraz kurtkę.
- Michał, dobrze się czujesz? - Dwu metrowy facet stał oparty o framugę drzwi i się śmiał.
- Wyśmienicie! - I pognał do salonu. Z kuchni wyjrzała głowa Angeliki. Ruszyłam w jej stronę, przywitałam się z nią i poszłam za nią w czeluści kuchni.
- A Michał co, zakrapia się na jutro? - Zapytałam, przypominając sobie gadkę narzeczonego mojej koleżanki.
- Nawet nie wspominaj nic na ten temat. Tak się pokłóciliśmy, że myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Ale mu to nie przeszkadza! Jeszcze zadzwonił po Sławka, Marcina i Bieleckiego! - Marcin. Marcin tu jest. Tak długo go nie widziałam.
- Marcin przyjechał? - Zapytałam, udając, że czytam listę zakupów, która wisiała na lodówce.
- Nie. Jego blond pizdeczka uznała, że mają coś innego do roboty. - Westchnęłam. Spokojnie Ola, tylko spokojnie. Blondynka spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem, a ja wzruszyłam ramionami.
- To za co się bierzemy najpierw? Podejrzewam, że zakupy? - Pokiwała głową i pociągnęła mnie za sobą do drzwi. Kolejne dwie godziny spędziłyśmy robiąc meega zakupy. W końcu sportowcy to prawie tak, jak wojsko, nie?

Perspektywa MARCINA
Usiadłem wygodnie na fotelu w salonie i obserwowałem blondynkę rozciągniętą na kanapie. Miała okulary na nosie i przeglądała jakąś babską gazetę. Jak ja mam jej to powiedzieć? No jak? Ona mnie kocha, przynajmniej na to wygląda. Ale, ja jej nie kocham. Chyba. Spojrzałem po raz kolejny na nią. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się szeroko, odłożyła gazetę i okulary, po czym się podniosła.
- Jadę na zakupy, muszę kupić coś na jutro. - Już chciała się obrócić i wyjść, gdy złapałem ją za ręke.
- Siadaj, musimy porozmawiać. - Usiadła i patrzyła na mnie. Jej niebieskie tęczówki świeciły zdrowym, zmysłowym blaskiem. Nijak odnosiły się do brązowych oczek, które mam przed oczami, gdy tylko je zamknę. Muszę to zrobić.
- Karolina, musimy porozmawiać i to poważnie. Ostatnimi czasami coś się między nami popsuło, to już nie jest to samo, co kiedyś.
- Koteczku, jest inaczej. - Podniosła ręke i wskazała na pierścionek zaręczynowy na swoim palcu. - Niedługo się zmieni twój stan cywilny, dlatego się wszystko zmienia. - Uśmiechnęła się ukazując rząd równych, białych zębów. Ciężko. Westchnąłem.
- Nie rozumiesz. Posłuchaj... Ja nie czuję do Ciebie tego, co kiedyś. Różnica charakterów, poglądów. Ty jesteś zakręcona w tym swoim świecie zakupów, kawek z koleżankami i Bóg wie czym jeszcze. A ja, trenuje, trenuje i trenuje. Pół życia spędzam na hali i w kółko myślę o piłce ręcznej. I to się nie zmieni, tak wygląda moje życie i tak zawsze będzie wyglądało. To się nigdy nie zmieni. Dlatego uważam, że powinniśmy się rozstać. Tak będzie lepiej. - Podbiosłem głowę. Blondynka siedziała z oczami wbitymi w swoje dłonie. Nastąpiła między nami chwila niezręcznej ciszy, aż podniosła wzrok i zerwała się z kanapy.
- Co ty mówisz?! Uderzyłeś się w głowę czy co? Ślub zaplanowany! Co ci odbiło?! Marcin!
- Karolina, uspokój się. To TY zaplanowałaś ten ślub, a nie MY. Ślub to ma być wspólna decyzja, a ja się czuje jakbyś mnie do tego zmuszała. Nie kocham Cię, przepraszam. - Usta otwierała i zamykała na zmianę, jakby się zapowietrzyła. Nie wiedziała co powiedzieć, w końcu wzięła oddech i opadła na najbliższe siedzenie. Schowała twarz w dłoniach. Lijewski idioto, trzeba było delikatniej to załatwić. Przecież nie da się delikatniej. Zapanowała między nami chwila niezręcznej ciszy. W końcu opuściła ręce i podniosła głowę.
- To przez nią, prawda? - Powiedziała cicho, a ja doznałen szoku.
- Dlaczego Ci to przyszło do głowy?
- Och, Marcin. Odkąd tylko się pojawiła, zmieniłeś się. Nie słuchałeś tego co mówię, byłeś nieobecny, a gdy Ona była w pobliżu twój wzrok cały czas wędrował za nią. Jeszcze ta wasza przyjaźń, zawsze zachowywaliście się tak, jakby było to coś więcej niż przyjaźń. Myślałam, że to ona tak za tobą lata. Nie powiem, ja też się próbowałam z nią zaprzyjaźnić, ale ona dopieprzała jak tylko mogła. Ostatnio, gdy spotkaliśmy ją w restauracji z jakimś kolegą, myślałam, że dała sobie z Tobą spokój. A tymczasem to ty się w niej zakochałeś. Jeszcze te zdjęcia w internecie, jak się przytulaliście. Uwierzyłam Ci wtedy. - Łzy zaczęły płynąć z jej oczu. Poczułem się jak ostatni drań, jak ja mogłem coś takiego jej zrobić? Chciałeś być szczęśliwy. Podszepnął mi jakiś głos w głowie.
- To nie tak, Karola. Ja.. Nie chciałem Cię zranić. Nie planowałem tego, samo tak wyszło. Proszę, nie płacz. - Zaszlochała jeszcze bardziej.
- Może jeszcze powiesz, że to moja wina? - Westchnąłem.
- Nie, to moja wina. Przepraszam Cię. - Wyciągnęła przed siebie prawą dłoń i ściągnęła pierścionek zaręczynowy.
- Nie musisz go oddawać, prezentów się nie oddaje. Jesteś wspaniałą dziewczyną, jeszcze znajdziesz kogoś, kto pokocha Cię najbardziej na świecie.
- Nic już nie mów. Jak śmiesz uspokajać mnie słowami, jaka to ja nie jestem wspaniała?! Skoro jestem taka świetna to dlaczego mnie zdradzałeś? Przyrzekłeś, że nic między wami nie ma! - Zaczęła płakać już naprawdę mocno. Wyciągnąłem rękę, aby położyć jej dłoń na ramieniu w geście przyjacielskim, jednak ona zerwała się z kanapy.
- Nawet mnie nie dotykaj! - Wyszła zamaszystym krokiem z salonu i wbiegła po schodach na piętro. Spojrzałem na stolik, na którym leżał pierścionek, który jeszcze pięć minut temu spoczywał na palcu blondynki. Oparłem się plecami o oparcie kanapy i wziąłem oddech. Mam to za sobą, teraz jest już tylko Ola. Teraz będzie tylko lepiej. Zamknąłem oczy i odpłynąłem w krainę marzeń, zastanawiając się jak będzie wyglądało nasze wspólne życie. Usłyszałem szmer na schodach, po czym trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Czyżby Karolina się wyprowadziła? To już nie mój problem. Otworzyłem oczy, podniosłem pierścionek ze stolika i wrzuciłem do pustego wazonu, który stał na parapecie. Ten etap został zskończony, wypadałoby teraz to opić. Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer do Dzidziusia.
- Halllo?
- Siemanko, co tam?
- Pomagamy dziewczyną organizować impreze jutrzejszą, ale aktualnie zrobiliśmy sobie małą przerwę i kosztujemy whisky, które niedawno kupiłem.
- No ja właśnie w podobnej sprawie, muszę coś opić.
- JESTEŚ W CIĄŻY?! - Ryknąłem śmiechem.
- Co? Pojebało Cię, Michał? - Po drugiej stronie zapanowała chwilowa cisza.
- To ty lepiej przyjedź. Jesteśmy u mnie. - Chciałem coś mu odpowiedzieć, ale zakończył rozmowę.
     Pare minut później pukałem już do drzwi Jureckich, obładowany siatkami z alkoholem. Otworzyl mi Sławek i zaprosił do środka uprzedzając, że Michał ma już"lekko". Pokręciłem głową śmiejąc się.

PERSPEKTYWA ALEKSANDRY:
Weszłyśmy do domu Angeli, opakowane potrzebnymi zakupami, zaniosłyśmy wszystko do kuchni i postanowiłyśmy zrobić porządek z chłopakami. Wpadłam do salonu zaraz za blondynką i to co zobaczyłam wryło mnie w ziemię. Do kompletu doszedł nikt inny jak Lijewski!
- Marcin! A co ty tu robisz? - Uśmiechnął się na mój widok.
- Kochanie, pomagam przy hm... Przesuwaniu mebli!
- No jakoś nie widać!

Witam
Od razu na wstępie chcę baardzo podziękować za te symboliczne komentarze. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta! Pozdrawiam :*

wtorek, 27 października 2015

Rozdział 17

        Co oni mają z tym darciem się? Zakłopotana rozejrzałam się dookoła, nikt poza wścibską kelnerką nie zwrócił uwagi na okrzyk mojego przyjaciela. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, a moje policzki zapłonęły ogniem.
 - Patryk, czy Ciebie już całkiem powaliło? - Podszedł do mnie i przytulił do siebie.
 - Nie martw się, nawet jeśli naprawdę wolisz kobiety, zawsze możesz mi o tym powiedzieć. - Odsunęłam się od niego i uderzyłam zaciśniętą pięścią w brzuch. Zgiął się w pół i złapał duży oddech.
 - Głupia jesteś, Olka?
 - No chyba Ty! Całkiem Cię posrało czy co? Może klimakterium przechodzisz? - Wyprostował się i wydął słodko wargi, jak to on.
 - Udowodnij.
 - Co mam Ci udowodnić? Że lubię chłopców? Nie rób ze mnie panny lekkich obyczajów, proszę Cię. - Popatrzyłam na niego z politowaniem i usiadłam na swoim miejscu, obok Marleny, która obserwowała całą akcję, mając z nas niezły ubaw. Zawstydzony mężczyzna również wrócił na miejsce. Już więcej nie wróciliśmy do tej rozmowy, posiłek minął nam w miłej atmosferze. Gdyby nie pewien pan, o którym myślałam - byłoby tak, jak pół roku temu. Cały wieczór spędziliśmy w knajpie. Wróciłam do domu z młodymi Lewandowskimi, którzy zgarnęli mnie po drodze.
 - Ola, Wrona miał pretensje, że nie wcisnęliśmy Cię do auta i nie przywieźliśmy jemu! - Ania wykrzyknęła, chwaląc się tym na prawo i lewo. Wzruszyłam ramionami. Lubiłam Wronkę, jednak wiedziałam na co liczył. Cóż... Z drugiej strony moim życiowym hobby, było droczenie się z nim. Z rok go nie widziałam, może w końcu będę miała okazję.
 - Mogliście go pozdrowić. - Rzuciłam obojętnie. Wyciągnęłam telefon z torebki i spojrzałam na wyświetlacz. Jedna, nowa wiadomość.
Nie umiem bez Ciebie żyć. 
Westchnęłam. I co mam mu teraz napisać? Jeju, to się robi coraz bardziej skomplikowane.
 To się zrobiło zbyt skomplikowane. Dajmy sobie czas, po sylwestrze się spotkamy i porozmawiamy, co ty na to? 
Zawahałam się w ostatniej chwili przed wysłaniem, jednak przemogłam się i wysłałam. Wsunęłam komórkę do etui i rzuciłam na stolik w moim pokoju. Podniosłam się z łóżka, narzuciłam bluzę reprezentacji Polski ze swoim nazwiskiem na plecach, a stopy wsunęłam w milutkie kapcioszki. Bluza niestety należała do Roberta, gdyż moja kariera nie rozwinęła się na tyle, aby ktoś mnie zauważył z kadry Narodowej. A chciałabym, nawet bardzo. Odziana tak zeszłam na dół, aby zrobić sobie kakao. Przygotowałam napój i udałam się do salonu, gdzie tradycyjnie już - wyciągnęłam albumy ze zdjęciami. Leząc na kanapie i oglądając zdjęcia nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam. Obudziłam się o trzeciej w nocy niesiona po schodach. Zaspana, poczułam znajomy zapach perfum, lecz pomyślałam, że to zapewne tylko moja wyobraźnia. Zamknęłam więc powieki i wymruczałam:
 - Nie trzęś tak Lewandowski, bo twojej żonie naskarżę i będziesz szedł z buta do Dortmundu! - Ziewnęłam przy tym i jeszcze bardziej się wtuliłam w szyję brata. Mężczyzna zatrząsnął mna jeszcze bardziej, śmiejąc się cicho.
 - Ty już dziś lepiej śpij, maleńka. - Przyjemny baryton mojego ukochany popieścił zmysł mego słuchu. Gdy dotarło do mnie, kto mnie niesie natychmiast podniosłam głowę.
 - A co Ty tu robisz? Przecież miałeś jechać do Krotoszyna. - Doszliśmy do mojego pokoju, gdzie jednym kopniakiem otworzył drzwi, położył mnie delikatnie na łóżku i wrócił się, aby je zamknąć.
 - A co, już mnie wyganiasz? - Usiadłam po turecki na posłaniu i zmarszczyłam brwi.
 - Święta już prawie są, a my się pokłóciliśmy.
 - Chyba najwyższy czas, by się pogodzić, nie sądzisz? - Jeszcze bardziej zmarszczyłam brwi i się zastanowiłam.
 - Nie zerwałeś z Karoliną, prawda? - Nie musiałam słyszeć odpowiedzi, aby wiedzieć, że trafiłam w samo sedno. Jego mina mi wystarczyła. Skrzywiłam się.  - I co Ty tutaj robisz? Wpadłeś ot tak, w odwiedziny? O 3 w nocy? Może ruszył Cię ostatni sms, który ode mnie dostałeś? - Usiadł obok mnie i położył rękę na moje odsłonięte kolano.
 - Nienawidzę się z Tobą kłócić, zwłaszcza gdy wiem, że masz tę cholerną rację. Ale wiesz co? Nie przyznam się do tego nawet, gdyby mnie ze skóry obdzierali. Jestem uparty, nie dam sobie nic wytłumaczyć. Jestem bałaganiarzem, uwielbiam się z tobą droczyć i wiem, że jestem nie fair, ale kocham Cię jak wariat i za nic nie pozwolę sobie na to, żeby Cię stracić. Mam ochotę obić mordę każdemu facetowi, który Cię dotyka, ba! Który na Ciebie patrzy. Chce spędzić z Tobą i tylko Tobą resztę swojego życia, a jedyną kobietą, którą pokocham bardziej od Ciebie, będzie nasza córeczka. Dostaniesz wszystko co tylko będziesz chciała, będę dbał, aby nic Ci nie brakowało. Tylko mi na to pozwól. Pozwól się sobą zaopiekować, a nigdy nie uronisz żadnej łzy. Chyba, że te ze szczęścia. Kocham Cię całą, każdy włosek na twojej głowie z osobna i razem. Jeśli będziesz chciała, wycałuję ziemie po której stąpasz. Tylko bądź. - Moja mina po monologu Marcina wyglądała mniej więcej tak: :o. Dosłownie zbierałam szczękę z ziemi, mając oczy jak monety pięcio złotowe. Siedział obok mnie i obserwował moją reakcję. Przysunęłam się i przytuliłam do jego pleców, dłonie wkładając pod jego koszulkę.
 - Tak nie może być. Mieliśmy się przyjaźnić, TYLKO przyjaźnić. - Jedna, samotna łza spłynęła po moim policzku.
 - Em, maleńka. - Ułożył mnie tak, że położył się na plecach, a ja leżałam przytulona do jego klatki piersiowej. Tulił mnie mocno do siebie i co rusz całował w głowę, czoło, czy nosek. - Wszystko się ułoży. Po wigilii oznajmię mojej rodzinie, że żadnego ślubu nie będzie. A po sylwestrze - oficjalnie zerwę z Karoliną i sprzedam dom w Kielcach. - Podniosłam gwałtownie głowę.
 - Dlaczego chcesz sprzedać dom?
 - To jest jedyne, co zrozumiałaś z mojej wypowiedzi? - Posłał mi łobuzerski uśmiech, a ja wywróciłam oczyma. Podniosłam się do pozycji siedzącej. On również, złapał mnie za rękę.
 - Kochanie, przecież nie będziemy mieszkali w domu, w którym mieszkałem z Karoliną. Kupimy sobie coś innego, albo może hm, wybudujemy? Taki jaki tylko nam się wymarzy. - Po raz kolejny zdziwienie opętało moje ciało.
 - Zwariowałeś? - Wydęłam wargi, a on mnie w nie cmoknął i pociągnął na siebie, kładąc się. - Nie ma mowy! Dopiero co zaczęłam sama mieszkać i już chcesz mi odebrać tę radochę?
 - Przecież i tak mieszkasz z Martą.
 - No i co z tego? Ale na swoim. Na razie za wcześnie na takie plany. - Pokiwał głowa, zamyślony.
 - Niech Ci będzie, ale kiedyś zamieszkamy razem. Obiecaj. - Kiwnęłam głowa, a on wyciągnął dłoń i mały paluszek.  - Na paluszek! - Roześmiałam się i tak oto, złożyliśmy uroczystą przysięgę na małego paluszka.
 - Obiecaj mi, że zakończysz tę żenadę z Karoliną. - Pokiwał głową, a ja wyciągnęłam paluszka. Roześmiał się, ale z pełną powagą połączył nasze paluszki, po czym mnie pocałował.
 - Kto Cie wgl tu wpuścił? - W końcu zadałam pytanie, które nurtowało mnie od początku.
 - Twoja mama. - Wyszczerzył zęby a ja udawałam, że go dusze poduszką.
 - No proszę, już weszliście w zmowę! - Machnął ręka i rzucił mnie na plecy, sam zawisając nade mną i całując mnie.. Złapałam za róg jego koszulki i ściągnęłam. Mmm, ten brzuszek!
 - A propo. - Oderwał się ode mnie i złapał za rąbek Robertowskiej bluzy. - Muszę dać Ci kilka moich bluz.
 - Przecież mam.
 - To dlaczego w nich nie chodzisz? - Wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, że tak wyszło.
        Kolejne cztery godziny spędziliśmy w łóżku robiąc całkowicie inną rzecz, niż się spodziewałam. Mianowicie - leżeliśmy i rozmawialiśmy z przerwami na pocałunki. Kamień spadł mi z serca, podczas najważniejszej rozmowy w życiu, jaką odbyliśmy. Nie chcąc martwić się tym czy dotrzyma danego słowa, ubrałam na siebie bluzę mojego mężczyzny i zeszłam na dół, aby przygotować jakieś śniadanie. Marcin parę minut temu zasnął, ja jednak nie mogłam spać. Zrobiłam tosty oraz kawę i na srebrnej tacce wniosłam do góry. O dziwo, cały dom był pogrążony w ciszy. Weszłam do pokoju i zobaczyłam Marcina siedzącego na łóżku z czymś w ręce. Uśmiechnęłam się, położyłam tacę na stolik i rzuciłam na łóżko, obok niego.
 - Ola, chcesz coś mi powiedzieć? - Zaniemówiłam na chwilę.
 - Nie, chyba nie.
 - A o tym? - Podał mi do ręki test ciążowy, na którym były dwie kreski.
 - I to cię tak zdziwiło? Test ciążowy? - Prychnęłam i odłożyłam je na parapet.
 - No, tak. Nie uważasz, że powinnaś mnie powiadomić, jeśli zostaniemy rodzicami? Wiesz, to super, naprawdę. Tylko tak trochę, jestem w szoku, no. Nie spodziewałem się i wiesz..
 - Stop! Ty myślałeś, że to mój? - Gdy pokiwał głową, roześmiałam się. - No co ty, to Ani. Tylko nikomu ani mru mru, że Lewandowscy zostaną za osiem miesięcy rodzicami. Z resztą miśku, biorę tabletki, jestem u szczytu kariery i nie ma nawet mowy, abym w niedalekiej przyszłości została mamusią. No, chyba, że chrzestną! - Uśmiech z jego twarzy wyparował, ale przyjął tę wiadomość z ulgą. Nie wracając do tego tematu, zjedliśmy śniadanie i.. Wróciliśmy do łóżka, jednak tym razem, mimo wypitej kawy zasnęliśmy.
    Ziewnęłam i otworzyłam oczy. Spojrzałam w bok, ale miejsce obok mnie było puste. Podniosłam się z posłania i przeciągnęłam. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się. Ogarnięta zeszłam na dół, gdzie skierowałam się od razu do jadalni, skąd dochodził gwar rozmów. Przy stole siedzieli wszyscy zgromadzeni łącznie z ciocią Jadzią, jej dwójką dzieci i mężem. Marcin rozmawiał w najlepsze z moim kuzynem Mateuszem i Robertem. 
 - Dzień dobry, śpiochu! - Przywitałam się z ciotką i jej rodziną, a potem dosiadłam się do stołu, wciskając obok Lijka. Pocałował mnie w czoło i odgarnął zbłąkany kosmyk włosów za ucho. Ciocia uważnie przyglądała się temu czynowi, jednak uznałam, że wolę to olać. Zjadłam tosta i wypiłam drugą już dziś kawę. Marcin położył swoją dłoń na moim udzie, nie przerywając rozmowy. 
 - Kochani, mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi za złe, jeśli przerwę waszą rozmowę i ukradnę Marcina. - Wstałam i pociągnęłam za sobą mężczyznę. 
 - Jasne, bawcie się dzieciaki. - Pocałowałam mamę w policzek i wyszliśmy z domu, wcześniej się ubierając. Poszliśmy na godzinny spacer po Chorzowie, który szybko minął, a potem Lijewski musiał jechać. Pożegnał się z moją rodziną i wyszliśmy przed dom. 
 - To są nasze jedyne święta osobno. W przyszłym roku spędzimy je razem. - Pogłaskał mnie po policzku, a ja uśmiechnęłam się i wspięłam na palce, aby złożyć pocałunek na jego ustach. 
 - Kocham Cię. 
 - Ja też Cię kocham, nawet bardzo. - Brunet zaniemówił, pierwszy raz oficjalnie usłyszał ode mnie słowo "kocham* w połączeniu z "Cię" to już wgl. Przytulił mnie mocno do siebie i wcisnął do ręki małą paczuszkę. 
 - Czekaj, też mam coś dla Ciebie. - Wyciągnęłam szczelnie zapakowany tobołek ze swojego samochodu i mu wręczyłam. Umówiliśmy się, że prezenty otworzymy w wigilię, w momencie gdy będzie na to czas. Kazałam mu już jechać, twierdząc, że nienawidzę się z nim żegnać. Zobaczymy się dopiero na imprezie sylwestrowej. Akurat w tym momencie zaczął padać śnieg. Super. Weszłam do domu i rozbiera-wszy się, pognałam do salonu. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie, obok Roberta. 
 - Gdzie reszta familii? - Zapytałam z czystej ciekawości. 
 - Pojechali po choinkę. 
 - Wszyscy? 
 - No, nawet Ania mnie opuściła twierdząc, że ma coś do załatwienia. - Wzruszyłam ramionami i wyrwałam pilota do telewizora z ręki od brata. Włączyłam pierwszą, lepszą stację muzyczną, gdzie standardowo już leciało "Last Christmas", więc zaczęłam to nucić sobie pod nosem. 
 - Ty z Marcinem to tak na poważnie? - Popatrzyłam w oczy starszemu bratu i westchnęłam. 
 - To jest troszkę skomplikowane, ale tak. To na poważnie. - Pokiwał głową w zamyśleniu, a ja nagle otwierając się przed nim wyznałam mu całą prawdę. Reakcja Lewego była naprawdę zdumiewająca. Mianowicie - zaczął się śmiać. 
 - Czemu Ci tak wesoło? - Szturchnęłam go ramieniem. Bo, co w tym śmiesznego? Gdy już się uspokoił, to mi odpowiedział. 
 - Gdyby kochał tę całą Karolinę, to nigdy nie spojrzałby na Ciebie. - Wzruszyłam ramionami i rzuciłam: "dzięki" w jego stronę. Wygłupialiśmy się siedząc na kanapie, dopóki rodzinka nie wróciła z choinką i zakupami. Potem oboje zostaliśmy zganieni do roboty - panowie zabijali karpia, a ja z Anią i moją kuzynką ubierałyśmy choinkę, robiąc przy tym masę zdjęć aparatem mojej kuzynki. 
 - Dziewczyny! Miałyście ubrać CHOINKĘ, a nie siebie w lampki i łańcuchy! - Słowa cioci Jadzi przypieczętowałyśmy jeszcze większym śmiechem. W końcu pozbierałyśmy się z dywanu i ubrałyśmy tę choinkę. 
    Jak to święta - przeleciały bardzo szybko. Już jutro nowy rok, a moje postanowienie? Chciałabym ułożyć swoje życie od a do b. Żadnych niejasnych sytuacji, wszystko czyste. Wracając do tematu - niedługo mam jechać do Kielc, aby pomóc przy organizowaniu imprezy. Rozmawiałam już nawet z Jureckimi, którzy nie mogą się doczekać spotkania. Zapakowałam ostatnie manatki do walizki, dopięłam ją i usiadłam na łóżko. No, teraz nieprędko tutaj zawitam. Moje spojrzenie trafiło na małe pudełeczko leżące obok łóżka. Prezent od Marcina. Na śmierć zapomniałam! Złapałam je szybko i odpakowałam. Moim oczom ukazało się brązowe pudełeczko z wygrawerowaną nazwą zakładu jubilerskiego. Uniosłam brwi i podniosłam wieczko. Ze zdziwienia, aż otworzyłam szeroko usta i zawiesiłam swoje spojrzenie na błyszczącej bransoletce. Wyciągnęłam ją z pudełeczka i zaczęłam oglądać z każdej strony.Była zwykła, prosta, lecz do niej były dopięte zawieszki, które jak się domyślam, coś znaczą. W środku była dołączona karteczka. 
 Piłka, ponieważ tak kochasz grać. 
 Wieża Eiffla, ponieważ kiedyś tam pojedziemy razem. 
 Serce, ponieważ moje serce zawsze będzie przy tobie. 
 But, ponieważ kochasz je niemal tak bardzo jak mnie. 
 Gwiazda, ponieważ dałbym Ci nawet gwiazdkę z nieba. 
    Wesołych świąt, kochanie. 
 Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.


Krótki, ale pisałam go z miesiąc. Na razie tyle musi wam wystarczyć, pozdrawiam. 
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ. 

sobota, 26 września 2015

Rozdział 16

     Poranek mimo tego nieszczęsnego wypadku minął nam w miłej, przedświątecznej atmosferze. Pomagałam Marcie przy pakowaniu, gdyż już dziś jechała w swoje rodzinne strony. Rozsiadłam się na kanapie ubrana w znoszone dresy i koszulkę reprezentacji Polski mężczyzn w siatkówce z numerem 13. Michał Kubiak, to jest to! Moja współlokatorka przyszykowana do wyjazdu, w ostatniej chwili podbiegła do mnie i rzuciła się na mnie. Zdziwiona objęłam ją lekko.
- No to Oluś! - Odsunęła się ode mnie na odległość wyciągnięcia ręki. - Moja ty kaleko, najwspanialsza przyjaciółko na świecie! Dużo zdrówka, mało kontuzji, ba braku kontuzji! Dużo seksu, a mało dzieci. Miłości! Z Marcinem czy bez, ale dużo jej. Żebyś dostała upragnione powołanie do kadry narodowej, samych sukcesów. Żebyś studia skończyła, pieniędzy nie kończących się. Szczęścia! Kocham Cię maleńka! - Z wzruszenia stałam tylko i patrzyłam na nią. W końcu rzuciłam jej się na szyję i zaczęłam szybko układać w głowie jakieś życzenia.
- Miłości dużo, bo bardzo na to zasługujesz! Przyjaciół samych prawdziwych, żeby się tak nie obijała i skończyła studia! Jeju, czego ja jeszcze mogę ci życzyć? Żebyś była zawsze tak pozytywnie nastawiona do życia, uśmiechnięta i zakręcona jak teraz! - Potem stałyśmy na środku pokoju takie przytulone do siebie, obie z łzami w oczach.
- Może cię odwiozę? - Zapytałam, wiedząc że dziewczyna jedzie pociągiem, ale jakoś musi się dostać na dworzec PKP.
- No co ty, taksówka stoi na dole. Wesołych świąt! - Cmoknęła mnie ostatni raz i wyszła z mieszkania. Wróciłam do salonu i zaczęłam tam sprzątać, aby po świętach wrócić do czystego domu. Półtorej godziny później całe mieszkanie lśniło, a ja sama nie wiedziałam co mam dalej robić. Sięgnęłam po swojego podniszczałego smartphona i wybrałam dobrze znany mi numer. Odebrał po trzech sygnałach, witając mnie swoim ochrypniętym głosem.
- Cześć piękna. - Uwielbiałam, gdy tak do mnie mówił. Każde jego słowo płynące w moją stronę wielbiłam.
- No heej. Kiedy wyjeżdżasz na święta? - Klapłam na kanapę, oczekując odpowiedzi od mojego rozmówcy.
- Jutro, ale wcześniej chciałbym z Tobą porozmawiać. - Zamilkłam, analizując kilka naszych ostatnich spotkań. O czym Lijewski chce ze mną rozmawiać dzień przed wyjazdem na święta? Czyżby zdecydował w końcu co zrobi z Karoliną? Ale jeszcze kilkanascie godzin temu nie wyglądali na parę, której los zbliża się ku końcowi.
- Halo, Ola? Jesteś tam? - Otrząsnęłam się z tego szoku i rzuciłam do telefonu:
- Tak, jestem. To co, wpadnij może na kawę? - Mój głos w połowie ostatniego zdania lekko się załamał. Cholera. Nie mogę pokazać po sobie, że obawiam się naszego końca. Głupia! Zamiast przedłużać coś, co nieuchronnie się kończy powinnaś jak najszybciej to zakończyć i zacząć żyć od nowa. Znaleźć miłość, faceta, który otworzy twoje oczy na cud, jakim jest miłość. Och, zamknij się, rozumie! W nosie mam twoje zdanie na ten temat. To moje życie i moje błędy. Właśnie, czy Marcin Lijewski zalicza się do grupy błędów życiowych? Oszołomiona silną pracą mojego mózgu otworzyłam szerzej oczy.
- Będę za pół godziny. - Mimo zakończenia rozmowy przez wybranka mego serca, nadal kruczowo ściskałam telefon w dłoni. Po kilku sekundach zawieszenia odłożyłam go na stolik i poszłam wziąć prysznic. Piętnaście minut później siedziałam na kanapie już ogarnięta. Mokre włosy spływały mi falami na plecy, mocząc koszulkę z myszką Miki. Miałam to gdzieś, zastanawiając się o co chodzi starszemu Lijewskiemu. Po mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu na tyle niespodziewanie, że podskoczyłam dobre pół metra w górę. Zaczęłam się sama z siebie śmiać i wstałam, aby otworzyć mojemu gościu. Następnie włączyłam ekspres do kawy, a na stolik do salonu zaniosłam kilka rodzaji różnych ciasteczek, cukier i mleko. Mój kochanek wszedł do mieszkania jak do siebie, co było u nas normą. Zastał mnie w kuchni, gdy nalewałam kawę do kubków. Kurde, on ma nawet ulubiony kubek w którym zawsze pija u mnie kawę. Pocałował mnie w szyję, stając za mną. Lekkie muśnięcie dłonią i już fala ciarek rozchodziła się po całym moim ciele. Uśmiechnęłam się i z kubkiem kawy, która była dla niego przeznaczona, odwróciłam się. Wspięłam się na palce i pocałowałam go w usta. Podałam mu jego kubek.
- Chodźmy do salonu. - Wyminęłam go, biorąc wcześniej swoją kawę i zajęłam miejsce na kanapie w salonie. Usiadł obok mnie i odstawił kubek na szklany stolik.
- Chciałem z Tobą porozmawiać, mianowicie chodzi o tego fagasa z którym byłaś na kolacji. Ola, jeżeli mamy być razem to powinniśmy być ze sobą szczerzy, prawda? - Nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował swój wywód. - Po co spotykasz się z nami oboma? Co Ci to daje? Frajdę? Ja.. Ja nie wiem co mam o tym myśleć. To jak on na Ciebie patrzy, jak cię traktuje. Szlag mnie trafia kiedy myślę o tym, że on cię dotyka. - Poderwałam się raptownie z kanapy i stanęłam na przeciwko mego rozmówcy z rękami na biodrach.
- Lijewski, czy ty słyszysz co ty wygadujesz?! Po pierwsze; nie spotykam się z nim! To znaczy się, kurde spotykam się. Ale tylko i wyłącznie w formie koleżeńskiej! Po co spotykam się z wami oboma? To odpowiedz mi na jedno proste pytanie: Czemu ty spotykasz się równocześnie ze mną i Karoliną? Uważasz, że mnie szlag nie trafia, jak widzę Cię z tą blond lafiryndą? Myślisz, że dobrze mi z tym, że ona codziennie rano budzi się przy twoim boku, ma Cię na wyciągnięcie ręki w każdej chwili, a mi musi wystarczyć pieprzenie się z tobą po kątach? - W końcu zamilkłam. Patrzyliśmy się na siebie wkurzeni.
- Jesteś pewna tego co teraz powiedziałaś? Dla Ciebie to wszystko to tylko pieprzenie po kątach? - Usiadłam po turecku na podłodze, tak aby widzieć twarz Marcina.
- Jak mam inaczej to nazwać? Marcin, nie spotykamy się jak normalna para. Nie chodzimy razem do kina, na spacer do parku czy na imprezę do znajomych. Nie jesteśmy normalną parą i nigdy nie będziemy. Nie będziemy, dopóki na palcu Karoliny będzie spoczywał ten złoty pierścionek. Tak a propo, bardzo ładny. - Rzuciłam złośliwie ostatnie zdanie, obserwując jego reakcję. Przeczesał palcami włosy i spojrzał w bok.
- Mówiłem Ci, że to skomplikowane. - Wstałam i podeszłam do okna, kiwając głową. Niemal bezszelestnie mężczyzna stanął za mną i próbował objąć. Wyrwałam mu się kilkoma ruchami i odsunęłam.
- Oluś. - Pokręciłam głową i odsunęłam się jeszcze dalej.
- Ja już tego dalej nie zniosę. Nie mam na to siły. - Lijewski złapał mnie mocno i pocałował w czubek głowy. Trzymał mnie w kruczowym uścisku, mimo tego, że szarpałam się na boki. - Nie. Nie! - Odepchnęłam go od siebie i otarłam z policzka spływającą łzę. - Wyjdź. Zostaw mnie. - Brunet posłał mi ostatnie spojrzenie i wyszedł z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami. Zacisnęłam powieki, powstrzymałam łzy cisnące się do oczu i... I spakowałam torbę z rzeczami potrzebnymi na basen. Pojechałam na pływalnię, zapłaciłam za wstęp i dawałam czasu przez bitą godzinę na torze pływackim. Później skorzystałam z sauny i zakończyłam moją dzisiejszą wycieczkę. Po drodze zrobiłam zakupy, gdyż planowałam nie umierać z głodu na kilka dni przed wigilią.
    W końcu nastał dzień mojego wyjazdu na święta. Najpierw miałam jechać do Katowic na lotnisko, po mojego braciszka i jego żonkę, a następnie w trójkę mieliśmy stawić się w Chorzowie, które od Katowic daleko nie było. Wyruszyłam w drogę kilka minut po dziesiątej. Przy akompaniamencie radia podśpiewywałam hity lecące w tle. Były to niemal same piosenki świąteczne, zwłaszcza powtarzające się cyklicznie co dziesięć minut "Last Christmas". Starałam się nie myśleć o tym całym sajgonie związanym z moim życiem miłosnym i cieszyć się świętami. W końcu są raz w roku, prawda? Trzy godziny zajął mi dojazd na lotnisko, niestety byłam skazana na czekanie w samochodzie na moich towarzyszy, z racji natłoku ludu w środku. W tych tłumach moglibyśmy się nawzajem szukać pół dnia! A trzeba jeszcze dojechać do rodzinnej chałupki. W końcu ujrzałam obładowanego Roberta i zadowoloną Annę z torebką w ręce. Wysiadłam z samochodu i rzuciłam się ku brunetce.
- Cześć! - Pisnęłam i zaczęłam się witać z bratową, następnie z bratem. Zapakowali się do mojego zielonego maleństwa, a ja ruszyłam z parkingu. Droga z Katowic do Chorzowa zajęła nam jakieś czterdzieści minut. Brama czekała otwarta, a firanka w kuchni poruszyła się, gdy wjeżdzałam na podjazd przed garażem. Roberto zamknął brame i wypakował bagaże z bagażnika samochodu. Obie z Anią skierowałyśmy się do domu, po wcześniejszym zapewnieniu naszego kochanego mężczyzny, że da sobie sam radę z walizkami. Wpakowałyśmy się do ciepłego donu, gdzie powitała nas Luśka. Pies nie wiedząc do kogo pierwszego podbiec, zaczęła biegać dookoła nas obydwóch, niemal przewracając Anię. Ze śmiechem uklęknęłam i zaczęłam głaskać i tulić biszkoptowego labladora. Z kuchni wyszła mama, odziana w fartuszek i ze ścierką w ręce.
- Ola! Ania! Dziewczynki moje kochane! - Urszula Lewandowska najpierw rzuciła się na moją bratową, a gdy podniosłam się z kucek to wyściskała i mnie. W końcu zdjęłam z siebie czarny płaszcz i odwiesiłam do szafy. Lewy doczłapał się jakimś cudem biorąc na raz wszystkie walizki (w tym także moje). Rzucił je niedbale na posadzkę w korytarzu i ucałował solidnie matkę.
- Wchodźcie dzieci, zrobię Wam herbaty! Obiad będzie za jakieś dziesięć minut, bo nie chciałam żebyście jedli odgrzewane ziemniaki. - Spojrzalam na brata, a on na mnie. Roześmialiśmy się, a mama patrzyła na nas jak na kretynów.
- A wy, co? - Ania klepnęła nas obojga w pośladki i wcisnęła się pomiędzy nas.
- Gucio, kochanie. - Robert pstryknął swoją małżonkę w nos, na co ona mu odpowiedziała pokazaniem języka.
- Krowa ma dłuższy i się nie chwali! - Krzyknęłam, wymijając zakochaną parę i czymchnęłam do kuchni, zaraz za rodzicielką.
- Nakryję do stołu, hm? - Złożyłam buziaka na poliku starszej kobiety i otworzyłam szufladę, zawierającą sztućce. Wyciągnęłam cztery pary sztućców i obrus, i już niemal przekroczyłam próg salonu, gdy mama zawołała za mną, że potrzebne będzie pięć par. Spojrzałam na nią zdziwiona, ale posłusznie wróciłam się po jeszcze jedną parę wyżej wspomnianych przedmiotów.
- Mamo dla niespodziewanego gościa to dopiero w wigilię.
- Ten gość jest jak najbardziej zapowiedziany! - Oparłam się o blat i próbowałam wydobyć informację od matki, jednak ta nie chciała pisnąć ani słówka. Kilka minut później zadzwonił dzwonek do drzwi. Robert poszedł otworzyć, a nasza rodzicielka niczym poparzona zrzuciła z siebie fartuszek i zaczęła poprawiać włosy, idąc w stronę drzwi wejściowych. Spojrzałyśmy zaniepokojone po sobie z Aną i obserwowałyśmy sytuację. Do salonu wszedł Lewandowski, za nim mama a zaraz za nią siwowłosy mężczyzna. Kojarzyłam go skąś, tylko za nic nie mogłam skojarzyć skąd.
- Dzieci, chciałabym wam przedstawić mojego przyjaciela, Janusza. - Zszokowany wyraz twarzy piłkarza mówił sam za siebie. Za nic nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Jako pierwsza uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę do mężczyzny.
- Bardzo milo mi poznać mężczyznę dzięki, któremu moja mama chodzi ostatnio taka uśmiechnięta. - Cofnęłam się i spojrzałam na brata. Rudowłosa kobieta, zwana moją matką dokonała formalnej prezentacji, jednak brunet ani drgnął. W końcu podeszłam do piłkarza Dortmundu i klepnęłam go w plecy. Tak konkretnie. Dopiero po tym ruchu otrząsnął się i przywitał jak należy z kolegą mamy. Zasiedliśmy do obiadu, który zajadaliśmy gawędząc na temat sportów, które dominowały w tym domu: piłce nożnej i ręcznej. Czas spędziliśmy w miłej atmosferze, po obiedzie wypiliśmy kawę i każde rozeszło się w swoją stronę. Młode małżeństwo wyruszyło odwiedzić przyjaciela Lewego, Andrzeja Wronę, który podobno specjalnie pofatygował się do Katowic.
- Tylko mam maleńką sprawę, siostra. - Westchnęłam. Instynktownie wyczułam to, o co chciałby mnie prosić starszy brat. Wyciągnęłam z torebki kluczyki do auta i rzuciłam, grożąc palcem;
- Niech no zobaczę chociażby jedną ryskę na moim cudeńku! - Robertos pocałował mnie w policzek i chwytając żonę za rękę, wyleciał jak na skrzydłach z domu. W końcu leci do Wrony. Ja również postanowiłam się ulotnić. Ubrałam okrycie wierzchnie, krzyknęłam, że wychodzę i ruszyłam wzdłuż ulicy przy której mieścił się mój dom. Zaliczyłam wizytę na cmentarzu, a później skierowałam się do domu Marleny. Jej także zrobię małą niespodziankę. Drzwi otworzyła mi jej mama, która mnie wyściskała i zawołała Maline na dół. Dziewczyna, ujrzawszy mnie stanęła jak wryta, a gdy ja wyciągnęłam do niej ramiona skoczyła na mnie, niczym tygrys.
- Głupieloku, bo się przewrócę! - Obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Rozbieraj się! Musimy dużo nadrobić!
- Dopiero weszłam i już każesz mi się rozbierać? - Na wszystko zaczęłyśmy reagować atakami głupawki, jak to często miałyśmy w zwyczaju. Rozwalone na puchowym dywanie opowiadałyśmy sobie nawzajem o tym co się działo przez ostatnie kilka miesięcy. W końcu się przemogłam i opowiedziałam jej całą pokręconą sytuację z Lijkiem. Nie uwierzyła z początku. Później, dopiero ogarnęła to wszystko.
- Pierdolisz! - Podsumowała to i tak jednym, skromnym słowem. Uśmiechnęłam się do niej. - To nieźle się bawisz w tych Kielcach! - Rzuciłam w nią poduszką, która leżała obok mnie.
- Co z drużyną? - Zadałam w końcu pytanie, które mnie nurtowało od pewnego czasu. Marlenka się zmieszała i westchnęła.
- Więc... Nową panią kapitan została Laluna. - Wytrzeszczyłam oczy, słysząc ksywkę koleżanki po fachu.
- Kto to dziewcze wybrał na kapitana? Przecież ona piłką do bramki nie umie trafić! A co dopiero zapanować nad grupą rozemocjonowanych dziewczyn! - Malina podniosła ręlę w górę, przerywając mój wywód.
- Olka, to nie wszystko. Wiki i Klaudia odeszły z drużyny. Laluna tak rządzi na meczach, wymyśla jakieś niestworzone zagrywki, że nie da się grać. Każda robi co innego. No i w końcu się wkurzyły i stwierdziły, że wolą nie grać wcale niż grać i robić z siebie idiotki na meczach. - Usta ułożyły mi się w literę o. Jak one mogły zniszczyć drużynę, którą budowałam przez lata? Większość dziewczyn była razem od początku grania, dwie czy trzy tylko później doszły. Gdzie się podziało całe nasze zgranie? Kończąc ostatni sezon na miejscu pierwszym w tabeli drugiej ligi, byłyśmy jak czipsy z jednej paczki.
- Myślisz, że moja interwencja coś da? - Przyjaciółka wzruszyła ramionami i powiedziała, że możliwe. Westchnęłam ciężko. - Co na to trener?
- Wie co jest grane, ale nic z tym nie robi. - Poderwałam się z wygodnego, fioletowego dywanu.
- Ja was ustawię do pionu, kurde! Ale to po nowym roku. - Usiadłam po turecku, sięgając po szklankę z coca colą. Upiłam łyka i odstawiłam ją na miejsce.
- Widziałaś się już z Liskiem? - Pokręciłam przecząco głową.
- Stara, ja dziś o czternastej przyjechałam, zjadłam obiad, odwiedziłam tatę i wpadłam do Ciebie. - Opowiedziałam jej później o "przyjacielu" mamy. Uknułyśmy zatem konspiracyjny plan z Marleną.
  Idąc zaśnieżonym chodnikiem w stronę centrum marzłam niesamowicie. To samo chyba mogłam powiedzieć o Mali. Zatrzymałyśmy się w końcu na skrzyżowaniu ulicy Centralnej i Żorskiej. Przybiłyśmy piątki, po czym Marlena przeszła na drugą stronę ulicy i weszła do pubu o nazwie: "Green pizza". Ta, robili najlepszą pizzę w mieście. Po 5 minutach dostałam sygnał, że mogę wchodzić. Weszłam i doznałam szoku termicznego. W środku było tak przyjemnie ciepło, zapewne bym to  doceniła, gdyby nie to, że dobre pół godziny marzłam na dworze. A było zimno, naprawdę! Widząc siedzącą parkę, ruszyłam w ich kierunku. Zaszłam od tyłu mojego przyjaciela i rzuciłam:
- Cześć Lisek! - Mężczyzna podskoczył wystraszony, ale zaraz zerwał się z miejsca, aby się ze mną przywitać. Odsunęłam się od niego i podeszłam do Maliny, udając że to za nią się tak strasznie stęskniłam. Przyjaciółka wstała i rzuciła mi na szyję, mówiąc głosno jak to za mną tęskniła, po czym cmoknęła mnie prosto w usta. Oczy wyszły niemal na wierzch biednemu Patrykowi. Kontynuowałyśmy nasze przedstawienie dalej, więc ja złapałam moją "kochankę" za tyłek, a ona zapiszczała.
- W końcu moje potrzeby zostaną zaspokojone! - Zawołała na pół knajpki. Dzięki bogu nie było w niej dużo ludzi. Zajęłyśmy miejsca obok siebie, a na przeciwko Patryczka.
- Kochaniutka, przyjdziesz dziś do mnie na noc, prawda? - Zapytałam zalotnie zerkając na Maline. Ta, nie chcąc być gorszą, odpowiedziała:
- Skarbieńku mój ty, mówiłam Ci, że okres mam. - Udałam ciężkie westchnięcie, które miało zatuszować niesamowitą chęć roześmiania się przeze mnie.
- Każdy marynarz musi przepłynąć przez Morze Czerwone. - Wzruszyłam ramionami. Patryk natomiast rozdziawił buzię i wytrzeszczył oczy, zastygając w bezruchu. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać, a zaraz po mnie Marlena. Prawie płakałyśmy ze śmiechu, gdy przybijałyśmy sobie piątki.
- To.. Że wy... O boże. - Wciągnął gwałtownie powietrze do płuc. - No tak. Wiedziałem. Jesteś lesbijką! - Wycelował we mnie palec i krzyknął na pół pubu. Co oni mają z tym darciem się? 


Witam, po dłuuugiej przerwie i przepraszam! Zapomniałam się, ale uznałam, że muszę dokończyć coś, co zaczęłam. Nienawidzę zostawiać niedokończonych spraw. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Pozdrawiam gorąco!

czwartek, 25 czerwca 2015

Rozdział 15

    Jadąc autem bacznie obserwowałam krajobraz za oknem i zastanawiałam się, dokąd jedziemy. Nie wiele widziałam, ponieważ okolice ostatnio pokryła dziesięciocentymetrowa warstwa śniegu. Przede wszystkim nie znam na tyle Kielc, aby wiedzieć gdzie zmierzamy, pomimo faktu, że mieszkam tutaj od paru miesięcy. W końcu Marcin zaparkował przed  wejściem do lasu, gdzie było ciemno jak cholera. Spojrzałam na niego zdezorientowana, a on z uśmiechem na twarzy odpiął pas i wysiadł. Obszedł samochód i otworzył drzwi po mojej stronie. Wysiadłam i stanęłam jak wryta, rozglądając się.
- Co tutaj robimy?
- Oj, chodź. - Nie tłumacząc nic a nic, złapał mnie za rękę i zaczął gdzieś prowadzić, oświecając nam drogę latarką. Po dziesięciominutowym marszu, doszliśmy do skraju lasu. Moim oczom ukazał się mały, drewniany domek. Miał werandę, niczym na starych filmach, a przy drzwiach wejściowych paliły się dwie lampy. To właśnie w tamtą stronę ciągnął mnie Lijewski. Weszliśmy do środka i ściągnęliśmy z siebie okrycia wierzchnie. W salonie czekał na nas młody chłopak. Przywitał się z moim towarzyszem, życzył miłego pobytu i się zmył. Dom był mały, ale uroczy. Salon, w którym stał kominek, a w nim palił się ogień był uroczy! Kuchnia była mała, ale miała w sobie to coś. Zioła suszone, warkocze czosnku... Urok, jaki rzadko gdzie się pojawia. W łazience, duże okno musiało dostarczać wiele zieleni latem. Na poddaszu znajdowała się sypialnia i jak na razie było to jedyne pomieszczenie, którego nie ujrzałam. Może wrócę do niespodzianki, naszykowanej przez mojego ukochanego? W małym saloniku przy odpowiedniej odległości od kominka, znajdował się stół nakryty na dwie osoby. Na białym obrusie stał wąski, długi flakonik z pojedynczą różą. Talerze i sztućce czekały, aż ktoś ich użyje.
- Głodna? - Rozgrywający położył swoje duże dłonie na moich biodrach. Jego zapach mogłabym rozpoznać wszędzie. Powinni produkować perfumy o zapachu Marcina Lijewskiego. Jak nic, wykupiłabym wszystkie i wąchała do końca świata.
- Jak wilk. - Odpowiedziałam brunetowi, a on leciutko popchnął mnie w stronę naszykowanego stolika. Niczym gentelman, odsunął mi krzesło. Usiadłam, szczerząc się od ucha do ucha, a sam poszedł po jedzenie. Spożywaliśmy zapiekankę makaronowo-ziemniaczaną przy akompaniamencie spokojnej, kojącej nerwy muzyki. Po zjedzonym posiłku zaniosłam naczynia do kuchni i wróciłam do Lijka. Usiedliśmy na kanapie, gdzie piliśmy wino i rozmawialiśmy. Trzy kieliszki wina później, Marcin odstawił nasze kielichy na stolik i przysunął bliżej mnie.
- Czego pan chce, panie Lijewski?
- Ciebie. - Po tych słowach, wpił się w moje usta. Co jak co, ale całować to on umie! W dziesięciostopniowej skali bez wahania dałabym mu jedenaście. Usiadłam okrakiem na jego kolanach i na oślep zaczęłam rozpinać guziki jego koszuli. Mężczyzna przez linię szczęki, zjechał na moją szyję i to właśnie wzdłuż niej składał pocałunki. Pozbyłam się jego koszuli, a on nie pozostając mi dłużny pozbył się górnej części mojej garderoby. Wziął mnie na ręce i wszedł po schodach, prowadzących do sypialni. Będąc tam niemal rzucił mnie na łóżko i ponownie wpił się w moje wargi. Nie śpiesząc się pozbył mnie wszystkich ubrań i z dokładnością co do milimetra pieścił moje ciało. Po kilku minutach postanowiłam przejąć inicjatywę. Jakimś cudem udało mi się przewrócic go na plecy i usiąść na nim okrakiem. Powoli pozbawiłam go reszty odzienia i zaczęłam całować po klatce piersiowej, schodząc pocałunkami w dół. Znalazłam się pod nim, a on nie czekając, aż złapię oddech wszedł we mnie, na co jęknęłam. Uwielbiam, gdy mnie wypełniał. To jest tak, jakbyśmy byli dla siebie stworzeni. Pasowaliśmy do siebie idealnie.
      Następnego ranka obudziłam się z uśmiechem na buzi. Ręka Marcina spoczywała na moim brzuchu, a jej właściciel leżał na boku i słodko spał. Jeszcze większy uśmiech zagościł na mojej twarzy, zwłaszcza, gdy do mej głowy napłynęły wspomnienia z ostatniej nocy. Zarumieniłam się na samą myśl i westchnęłam. Tak cholernie mi z nim dobrze. Delikatnie, aby go nie obudzić przeczesałam palcami jego czarne włosy. Poruszył się, uśmiechnął i swoją rękę przesunął na moje biodro, obejmując mnie ciaśniej. Próbowałam ponownie zasnąć, jednak już nie mogłam. Jak już raz wstanę to nie zasnę. Próbowałam powoli zabrać kończynę rozgrywającego z mojego brzucha. Myśląc, że udało mi się go nie obudzić owinęłam się prześcieradłem, które leżało złożone w kostkę na krześle.
- Dokąd to? - Wymamrotał, a ja odwróciłam się w stronę mojego kochanka.
- Zrobić kawę. - Pokazałam mu język i zeszłam po schodach, mało się nie zabijając o te szatańskie prześcieradło. Idąc do kuchni, napotkałam koszulę i to ją na siebie narzuciłam pozostawiając górne guziki rozpięte. Włączyłam ekspres do kawy i  w międzyczasie sprawdziłam zawartość lodówki. Ten leń pewnie nadal leży w łóżku. Wpadłam na genialny pomysł i wyciągnęłam jajka z lodówki. Usmażyłam jajecznicę z pomidorami i serem, do tego przyrządziłam kilka tostów. Na szafce znalazłam srebrną tacę, więc to na niej wszystko ułożyłam. Poszłam jeszcze tylko sprawdzić w łazience jak wyglądam, poprawiłam co nieco i z tacą ruszyłam na górę. Tak jak myślałam, Marcin leżał zakopany w pościeli i spał. Postawiłam na stoliku obok łóżka tacę i wskoczyłam na osobnika leżącego na nim.
- Ej! - Pisnęłam, gdy przewrócił nas tak, że leżałam na łóżku a on pochylał się nade mną.
- Ładna koszula. - Wyszczerzyłam rząd zębów w uśmiechu i cmoknęłam go w policzek.
- A dziękuję. Śniadanko czeka. - Odwrócił się i popatrzył w kierunku, który mu wskazałam.
- To jak już czeka, to niech jeszcze trochę poczeka. - Schylił się i złożył na mych ustach długi, namiętny pocałunek. Położyłam dłonie na jego ramionach, a on syknął. Natychmiast się od niego oderwałam.
- Co się stało? - Wtulił nos w zagłębienie w mojej szyi.
- To nic. - Zepchnęłam go z siebie słysząc to, co mówi. Zmarszczyłam brwi i złapałam się pod boki.
- Jakie znów nic? - Przysunęłam się i dostrzegłam na jego ramionach czerwone ślady po paznokciach. Cholera, po moich paznokciach. - Strasznie cię przepraszam, nie chciałam...
- Kochanie, to nic. - Również się podniósł, aby być na równi ze mną. Zarumieniłam się patrząc na niego, a on puścił mi oczko. - Przynajmniej wiem, że Ci się podobało. - Uderzyłam go lekko w ramię i usiadłam bliżej naszego śniadania, łapiąc za kawę. Śniadanie minęło nam w miłej atmosferze. Posprzątałam po posiłku i pozbierałam nasze ubrania, które ciągły się od salonu do sypialni.
- Idę pod prysznic. - Mruknęłam i zaczęłam iść w stronę łazienki, ale zatrzymał mnie głos rozgrywającego.
- Może pójdę z Tobą? Woesz ekologia, oszczędzanie wody i te sprawy. - Parsknęłam śmiechem słysząc te jego argumenty.
- Od kiedy zrobił się z Ciebie taki ekolog, Marcinku? - Przygryzłam wargę i spojrzałam na niego zza rzęs.
- Od tej chwili właśnie. - Wstał, przerzucił mnie sobie przez ramię i odstawił dopiero pod strumieniem wody. Rozebraną, oczywiście. Po wspólnym prysznicu poszliśmy razem już ogarnąć resztę bałaganu, jaki wczoraj zrobiliśmy. W końcu niedługo musimy wracać do siebie. Stałam właśnie i zmywałam naczynia, gdy Marcin stanął za mną i odgarnął mi włosy na jeden bok. Poczułam jego oddech na karku i zimne ręcę na wciąż nagich udach. Niedługo potem jedna z jego rąk zawędrowała pod moją koszulkę. Westchnęłam w końcu i się do niegi odwróciłam.
- Cała noc za nami, numerek pod prysznicem i jeszcze ci mało? Oj Lijo, Lijo. - Ugryzł mnie delikatnie w szyję.
- Jestem nienasycony, zwłaszcza mając Ciebie u boku. - Odwróciłam się spowrotem i wróciłam do przerwanej mi czynności. Wypięłam tyłek w jego stronę, chcąc go odepchnąć, jednak skutek był całkowicie inny. Jeszcze bardziej przylgnął do mnie, a z racji, że nie potrafiłam mu odmówić to wylądowaliśmy na stole w tejże małej, słodkiej kuchence.
   Kilka godzin później oddaliśmy klucze do domku temu samemu chłopakowi,  co wczoraj i ruszyliśmy w drogę powrotną. Marcin odwiózł mnie, pożegnaliśmy się krótkim buziakiem i odjechał. Weszłam do domu i niemal od razu ściągnęłam koturny. Moje kroki skierowały się do łazienki, w której wzięłam dłuuugą kąpiel. Z turbanem na głowie i owinięta ręcznikiem poszłam do salonu, w celu odnalezienia mojej współlokatorki. Rudowłosa dziewczyna leżała rozwalona na całej długości kanapy w pidżamie z pilotem w ręce.
- Nie masz co robić? - Spojrzała na mnie i klasnęła dłońmi.
- Ooo, ktoś tu miał dobry seks! - spojrsałam na nią jak na idiotke i usiadłam na fotelu. Nogę oparłam o ławę i zaczęłam smarować ją balsamem. Tę samą czynność powtórzyłam z drugą nogą.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że głupia jesteś? - Moja rozmówczyni rzuciła we mnie pilotem, szczerząc zęby w uśmiechu. Pokręciłam głową.
- Jak tam Kamil? - Podniosła się do pozycji siedzącej i zaczęła mówić o skrzydłowym, zachwalając jaki to on jest wspaniały. Słysząc jej określenia, wybuchnęłam śmiechem.  - Myślałam, że głodna Marta to przerażająca Marta. Myliłam się, zakochana Marta to jeszcze większe zło! - Wywróciła oczami i wróciła do oglądania telewizji.
- Marcin zerwał już z Karoliną? - Mimowolnie westchnęłam. Czując jej spojrzenie na sobie, pokręciłam przecząco głową. Że też ktoś wiecznie musi mi o tym przypominać! Wymknęłam się do swojego pokoju, gdzie ubrałam się w koszulkę nocną. Uznałam, że pomaluje sobie paznokcie na jakiś fajny kolorek. Wyciągnęłam pudełeczko z lakierami do paznokci i bez zastanowienia wyjęłam z niego niebieski lakier. Pomalowałam pazurki na niebiesko, robiąc białe końcówki. Popatrzyłam na efekt końcowy. Idealnie! Pomalowałam również paznokcie u stóp, a później zrobiłam sobie dziesięciominutową maseczkę oczyszczającą. Zarzuciłam na siebie satynowy szlafrok i wróciłam do salonu. Marta krzątała się i szukała jakiś notatek. Tak to jest jak się zdaje egzaminy w drugim terminie.  - Jedziesz do Chorzowa na święta?
- Tak, a czemu pytasz? - Wzruszyła ramionami.
- Będziesz na sylwestrze?
- Przecież nie odpuszczę sobie takiej imprezy!
- Z kim idziesz? - Wzięłam oddech. No tak. Przecież Karolina będzie.
- Nie myślałam jeszcze o tym. - Mówiąc to sięgnęłam po laptopa, który leżał na stoliku. Weszłam na facebooka. Popisałam chwilę z Damianem, który sam o sobie przypomniał. Zaprosił mnie jutro do kina, więc podałam mu swój nr i umówiłam o osiemnastej pod kinem. Przejrzałam strony plotkarskie i zamknęłam laptopa.
    Stałam przed szafą, mając dylemat co na siebie włożyć. Nie jest to randka, więc nie chciałam przesadzać ze strojeniem się. Zdecydowałam się w końcu na czarne rurki i biały sweterek. Włosy wyprostowałam i zrobiłam delikatny makijaż. Na rękę założyłam srebrną bransoletkę. Stanęłam przed lustrem i się przekrzałam. Jest okej. Ubrałam czarne koturny, na ramiona założyłam płaszcz, szalik i torebkę wzięłam. Zamknęłam mieszkanie i wyszłam na mroźne powietrze. Piętnaście minut później zaparkowałam pod kinem i weszłam do środka. Damian stał niedaleko, w rękach gniotąc ulotkę z repertuarem tutejszego kina. Widząc mnie przy wejściu, ruszył w moją stronę.
- Cześć.
- Hej. Wybrałem kilka filmów, ale ostateczną decyzję zostawiam Tobie. - Posłałam mu uśmiech i rozpięłam płaszcz. Wspólnie wybraliśmy jakąś komedię, kupiliśmy popcorn i colę. Zajeliśmy swoje miejsca w kinie chwilę przed seansem. Wychodząc z kina byliśmy w świetnych nastrojach, a film okazał się fenomenalny. W niektórych momentach wręcz płakałam ze śmiechu.
- To co, kolacja? - Zapytał, dźgając mnie w bok. Zaczęłam masować bolące miejsce.
- Nie idę z tobą, bo jesteś wredny. - Pokazałam mu język a on puścił mi oczko i się roześmiał, widząc grymas na mojej twarzy.
- Mam cię zanieść? - Stanęłam w miejscu i oparłam ręce o biodra.
- A masz na tyle siły? - Przez jego twarz przeszedł cień rozbawienia, po czym ruszył za mną. Stanęłam, unosząc ręce lekko w górę.
- Przepraszam! Wybacz mi!
- Zastanowie się. - Oboje się roześmialiśmy i zjechaliśmy ruchomymi schodami piętro niżej, do restauracji. Weszliśmy do jednej knajpki z wielu mieszczących się na tym piętrze, a kelnerka wskazała nam stolik. Usiedliśmy naprzeciwko siebie i wzięliśmy do rąk karty dań.
- Co podać? - Młoda kelnerka wpatrywała się w mojego towarzysza, uśmiechając się. Maślane oczy do klienta, no ładnie. Uśmiechnęłam się z rozbawieniem obserwując tę sytuację. Student prawa jednak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, tylko zawzięcie wpatrywał się w kartę dań. Spojrzał na mnie, czekając aż coś wybiorę.
- Więc ja wezmę pieczone żeberka cielęce z miodem akacjowym, warzywami i ziołami. - Uśmiechnęłam się i zaczęłam rozglądać dookoła.
- A dla pana?
- Duszone podudzia z kury zielononóżki z wędzoną ogonówką i młodą marchewką, glazurowaną w miodzie lipowym i orzechach włoskich.
- Co do picia sobie państwo życzą?
- Wino? - Damian pytając, posłał mi szeroki uśmiech. Pokręciłam głową.
- Jestem autem.
- Ja też. Wrócimy taksówką. - Wzruszyłam ramionami pokazując, że mi to obojętne. Zamówił jakieś białe wino, którego nazwy nie zapamiętałam. Patrzyłam na mojego towarzysza i prowadziłam z nim miłą konwersację o studiach i naszych wizjach na przyszłość.
- Ola? Czeeść! - Wysoka blondynka krzyknęła, idąc w moją stronę. Zmarszczyłam brwi. Co ona tutaj robi? Schyliła się i pocałowała mnie w policzek. Do Damiana wyciągnęła rękę w celu przedstawienia się.
- My się chyba nie znamy, Karolina Jaskółka. - Westchnęłam głęboko i posłałam jej wymuszony uśmiech. Mężczyzna się z nią przywitał.
- Cóż... Jesteś tutaj sama? - Niby nie zwracałam na nią uwagi, jednak wytężyłam słuch słyszac to pytanie. Spojrzałam z zainteresowaniem.
- Z narzeczonym, tylko poszedł do toalety. - Więc Marcin też tutaj jest. Moja podświadomość prychnęła. Czego się spodziewałaś, głupia? Są razem i mieszkają razem, więc oczywiste jest to, że spędzają razem czas. Nie będzie jej wiecznie olewał. Mój humor prysł, niczym bańka mydlana. Ciekawie zapowiada się reszta wieczoru.
- Może się dosiądziecie? Dopiero co złożyliśmy zamówienie. - Ja się chyba przesłyszałam. Spojrzałam na mojego kolegę, niedowierzając to, co słyszałam. Nie, tylko nie to. Boże spraw, aby piorun strzelił w tę galerię i światło wysiadło w całym budynku. Wiem, że nie chodzę zbyt często do kościoła, ale to się zmieni. Proszę. Tylko spraw, żeby nie przyszedł tu Lijewski. Moje modlitwy na nic się nie zdały.
- Karola, idziemy usiąść? - Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i wyciągnęła do niego rękę, za którą ją złapał. Stanął obok noej, a jego spojrzenie trafiło na mnie. Uśmiech zszedł mu z twarzy.
- Koteczku, chłopak Oli pyta czy się może dosiądziemy. Nie masz nic przeciwko? - On pokręcił głową, więc przenieśliśmy się do czteroosobowego stolika. Narzeczeni złożyli zamówienie.
- Więc, jak długo jesteście razem? - Blondynka odgarnęła swoje włosy i spojrzała na mnie i Damiana.
- Tak właściwie to jesteśmy tylko znajomymi. - Wzruszyłam ramionami, bawiąc się własnymi palcami i obserwując mój interesujący lakier. Czułam na sobie palący wzrok Marcina. Niedługo potem przynieśli nasze potrawy. Wzięliśmy się za jedzenie w ciszy. Zerkałam na Marcina, który siedzał na ukos ode mnie. Nie wierzę w to. Siedzę w restauracji z moim dobrym kumplem, moją miłością i jego narzeczoną. To wręcz zabawne, a zarazem tragiczne. Zjedliśmy deser, oczywiście usta Karoliny niemal się nie zamykały. Rozmawiała z Damianem, a ja i jej narzeczony co jakiś czas wtrącaliśmy jakieś półsłówka, aby myśleli, że również jesteśmy zaangażowani w tę rozmowę. W tym momencie byłam w swoim świecie.
- Przepraszam, pójdę do toalety.
- Iść z Tobą? - Uniosłam brwi, widząc, że blondynka również wstaje. Cóż.. W podstawówce chodziłam z koleżankami do toalety, ale teraz mamy chyba troszkę więcej lat. Wzdychając ruszyłam w stronę toalety. Skorzystałam i wyszłam z kabiny, aby umyć ręce. Przy lustrze stała moja "towarzyszka" i poprawiała makijaż. Spojrzałam na siebie w lustrze, ale zauważyłam, że patrzy na mnie z uśmiechem.
- Naprawdę, powinnaś dać sobie spokój.
- O co Ci chodzi, Karolina? - Przeczesałam palcami włosy, obserwując ją.
- Jak to o co mi chodzi? Mała, daj sobie spokój z Marcinem. Jeszcze się zakochasz, nieszczęsna. - Wytarłam ręcę w papierowy ręcznik i stanęłam naprzeciwko niej.
- Czujesz się zagrożona, kochaniutka? - Cmoknęłam w powietrzu i wyszłam z łazienki. 1:1 Jaskółka. To jeszcze nie koniec. Gdyby ona wiedziała, to taka wyszczekana by nie była. Niestety nie będzie mi dane mieć tej satysfakcji. Usiadłam przy stoliku, gdzie po chwili dołączyła Karolinka. Przy chłopakach była miła, ale cóż... Każdy ma dwa oblicza, prawda?
- Co robicie później? - Marcin po raz pierwszy zabrał głos, odjąd siedzimy w czwórkę. Zazwyczaj jest bardziej rozmowny. Popatrzyliśmy z przyszłym prawnikiem na siebie.
- Wybierzemy się może na spacer. Samochody i tak muszą zostać tutaj na parkingu, bo piliśmy wino.
- My się wybieramy na tę nową komedię romantyczną. - Głos zabrała Karolina, kładąc swoją rękę na rękę Lijewskiego. Popatrzyłam na ich splecione dłonie. On nienawidzi łzawych, dramatów o miłości, idiotko. Nagle zachciało mi się śmiać z tej całej sytuacji.
- Zbieramy się? - Zapytałam mojego towarzysza, a on przywołał kelnerkę. Uregulował nasz rachunek, pożegnaliśmy się z narzeczeństwem i wyszliśmy.
- To co, spacer? - Kiwnęłam głową, gdy wychidziliśmy z budynku. Mój samochód stał na podziemnym parkingu, więc chyba będzie tam bezpieczny do jutra. Opatuliłam się ciaśniej szalikiem, a ręce włożyłam do kieszeni.
- Coś Cię kiedyś łączyło z Marcinem? - Podniosłam na niego wzrok i wykrzywiłam się. Moze mu powiem?
- Nie, my się tylko przyjaźnimy. - Wzruszyłam ramionami, na co on się uśmiechnął. Nie powiem mu. Za kogo on mnie weźmie? Wystarczające jest to, że moje przyjaciółki i ich partnerzy wiedzą. Nie chcę czuć się jeszcze gorzej. Reszta drogi minęła nam na rozmowie o wszystkim i o niczym tak naprawdę. Lubiłam spędzać z nim czas, Damian jest naprawdę fajny. Polubiłam go w ciągu naszych ostatnich trzech spotkań.
- Damian? - Zatrzymaliśmy się pod moją klatką. Uniosłam głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Nie był, tak wysoki jak Marcin czy Kamil, jednak mimo koturn przewyższał mnie o kilka centymetrów.
- Tak? - On również spojrzał w moje oczy, uśmiechając się słodko. Niemal tak, jak Lijek. Boże. Co ja robie? Porównuje ich do siebie? Mrugnęłam, by pozbyć się zbędnych myśli z mojej głowy. Zaczynam wariować, przeraża mnie to.
- Masz jakieś plany na sylwestra?
- Och, tak. Mam pełen wybór. Może sylwester z dwójką, może z polsatem... - Roześmiałam się słysząc ten tekst.
- A tak serio?
- Tak serio, to miałem propozycję od kilku kumpli, ale zastanawiam się czy chcę siedzieć z nimi w tę "wyjątkową" noc. - Mówiąc wyjątkową zrobił tak zwane króliczki. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
- To może chcesz iść ze mną na imprezę sylwestrową do Jureckich?
- Jureckich? Michał Jurecki ma żonę? - Zaśmiałam się słyszac jego pytanie.
- Żonę jeszcze nie, ale narzeczoną. Z przyzwyczajenia już ich tak nazywam. - Pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Z chęcią się wybiorę. Gdzie spędzasz święta?
- Z resztą rodziny w Chorzowie. Wiesz, taki meega zjazd rodzinny i te sprawy. - Wywróciłam oczami, na co on się zaśmiał. Zatrzęsłam się z zimna.
- Leć już na górę.
- Może wejdziesz? - Pokręcił głową.
- Muszę jutro rano wstać, żeby jechać po siostrzę do  Bełchatowa.
- Wow. To jedź ostrożnie. Co do tego sylwestra to dogadamy się jeszcze przez telefon. - Nachylil się patrząc mi prosto w oczy. Jego twarz zaczęła się zbliżać w moją stronę. O, nie. On chyba nie chce tego zrobić. Gdy nasze twarze dzieliły milimetry, przesunęłam ją w bok, co spowodowało, że mężczyzna trafił w mój policzek. Odsunął się, bacznie mnie obserwując.
- To cześć. - Pomachałam mu i odwracając się na pięcie, weszłam do środka. Stanęłam na chwilę w holu i wzięłam oddech. Jezu, co to było? Wjechałam windą na odpowiednie piętro i weszłam do mieszkania. Zdjęłam buty, a płaszcz odwiesiłam w przedpokoju. Weszłam do salonu, gdzie zostałam Martę i Angelikę z butelką wina i czipsami. Opadłam na fotel, spuszczając głowę w dół.
- Dobrze, że jesteś już. Czekałyśmy na Ciebie. - Angelika jak zwykle wyglądała perfekcyjnie. Jęknęłam w duchu, ta to dopiero ma figurę.
- Jak randka? - Posłałam Marcie krzywe spojrzenie, na co ona się zaśmiała.
- To nie była randka! - Dostałam z poduszki od Andzi.
- Bylaś na randce i ja nic o tym nie wiedziałam?! A co z Marcinem? - Wywróciłam oczyma.
- Po pierwsze to, to nie była randka. Po drugie to zgadnijcie kto się do nas dosiadł w restauracji.
- Karolinka i Marcinek? - Posłałam piorunujące spojrzenie kołowej.
- Skąd ty to wiesz?
- Mam swoich informatorów. - Pokazała mi język i nalała nam wina do kieliszków. Pociagnęłam łyk wina.
- To Marcin nie zakończył tego przedstawienia z Karoliną? - Pokręciłam głową w ramach protestu.
- Wiesz... Jak Ty się pojawiłaś i między Wami coś zaiskrzyło, mieliśmy wszyscy nadzieję, że Marcin przejrzy na oczy i zostawi Karolinę. Potem wyskoczył z tymi zaręczynami, a teraz cóż.. - Blondynka zakończyła swój monolog długim westchnięciem.
- Skończmy ten temat, bo wałkujemy go od jakiegoś czasu, a tak naprawdę nic się nie zmienia. - Ostatecznie ja zakończyłam ten niewygodny dla mnie temat. Nie lubiłam słuchać ich opini na ten temat, bo mieszało mi się w głowie jeszcze bardziej. I tak czuję się tak, jakby na jednym ramieniu siedział mi maleńki aniołek w białej sukieneczce, a na drugim czarny diabełek z rogami. Niedorzeczne to jest. Rozmawiałyśmy na różne tematy, zaczynając od przyszłego ślubu Jureckich, a kończąc na kierunku moich studiów. W końcu życząc dobrej nocy przyjaciółką poszłam do swojego pokoju. Alkohol lekko szumiał mi w głowie, ale czułam się normalnie. Wzięłam krótki prysznic, ubrałam się w pidżamę i położyłam do łóżka. Zasnęłam niemal od razu, jak tylko przyłożyłam głowę do poduszki.
    Wstałam tylko i wyłącznie ze względu na hałas, jaki panował w kuchni. Wydawało mi się nawet, że usłyszałam krzyk. Zwlekłam się z łóżka i poszłam do kuchni. Stanęłam w progu, widząc rudowłosą stojacą przy zlewie. Moczyła dłoń pod wodą. Jak się domyślam, zimną wodą. Weszłam do pomieszczenia i stanęłam obok niej.
- Co się stało, cieloku? - Podskoczyła wystraszona i zdrową ręką złapała się za serce.
- O, dzień dobry. Wiesz pomyślałam, że będę dobrą przyjaciółką, bo skoro nie będziemy widziały się kilka kolejnych dni to, że zrobię Wam jakieś dobre śniadanko. - Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Marta + gotowanie = wizyta w szpitalu ewentualnie wymiana jakiegoś sprzętu w kuchni. Przekonałam się o tym kilka dni po tym, jak zaczęłyśmy razem mieszkać. Wzięłam apteczkę z łazienki i wyciągnęłam rękę dziewczyny spod wody. Pół ręki sobie poparzyła, niezdara. Kiedyś kupiłam maść na oparzenia, więc wygrzebałam ją z pojemniczka i sprawdziłam datę ważności, tak dla upewnienia. Naładowałam pół tubki na rękę dziewczyny i rozprowadziłam delikatnie.
- Siedź tu i się nie ruszaj. - Pokiwała głową, a ja odniosłam apteczkę na miejsce. - Powinno zaraz przejść, bo to maść typowa na oparzenia, gdzie przy tym chłodzi skórę. - Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Oszukałam przeznaczenie! - Nagle krzyknęła triumfalnie. Popatrzyłam na nią jak na idiotkę, stojąc oparta o szafkę i czekając, aż kawa będzie gotowa.
- Mogłam zrobić coś gorszego, a doszło tylko do tego. - Wzruszyła ramionami, a ja wywróciłam oczami. Ma powód do dumy. Najchętniej dałabym jej lajka.
- To co chciałaś przyrządzić? - Moja rozmówczyni wyszczerzyła rząd białych zębów.
- Chciałam zrobić naleśniki, ale dałam na patelnię za dużo oleju i jakoś tak prysnęło mi.
- Mikser nie planował zamachu na twoje życie?
- O dziwo, tym razem nie! - Przypomniało mi się ostatnie spotkanie mojej Martusi z mikserem. Bogu dzięki, ze byłam blisko i w porę wyciągnęłam wtyczkę z kontaktu inaczej już, by miała po włosach. Spróbowałam ciasto na naleśniki i cóż, nie było złe. Dosypałam trochę cukru waniliowego i wymieszałam dużą łyżką. Spojrzałam na płytę indukcyjną, na której stała patelnia. Zmarszczyłam brwi.
- Położyłaś rękę na płytę indukcyjną czy wylałaś na nią olej z patelni?
- Najpierw przez przypadek położyłam tam rękę, a potem, gdy olej zaczął się przypalać to go na siebie wylałam. - Pokiwałam glową, wyobrażając to sobie.
- Szypszak umie gotować? - Spojrzałam na nią, a ona przeglądając gazetę, wzruszyła ramionami. - Bo przy twoich zdolnościach kulinarnych, będzie żył na zupkach chińskich albo umrze z głodu. Muszę biedaczynę ostrzec.
- Od czego są mrożonki? Mc Donald's? KFC? - Posłała mi buziaka, a ja się roześmiałam. W końcu do kuchni weszła Angelika, która wczoraj nie była w stanie wrócić do domu. Wpadła jak burza, gdzie wyściskałyśmy się we trzy, złożyła nam życzenia i uciekła, bo po południu ma jechać z Michałem do jego rodziców.
- Ta to dopiero jest zakręcona. - Mruknęłam i wróciłam do smażenia naleśników.

Hej, hej, hello!
Zmotywowałam się i oto jest! Nawet dzień wcześniej! Taka niespodzianka z okazji zakończenia tego roku szkolnego! To teraz wakacje pełną parą! Kolejny rozdział już zaczęłam, więc w przyszłym tygodniu tak wtorek/środa się spodziewajcie. Buziaki!

piątek, 19 czerwca 2015

Ogłoszenie!

Witam panienki!
Czytałyście zapewne "rozdział 15" który dostał się tutaj przypadkiem. Chociaż mam szczerą nadzieję, że niewiele osob go czytało, ponieważ był to urywek, ktory dostał się tutaj przypadkiem i ktory przez przypadek.. Usunęłam. Wybaczcie mi moją niedyspozycję, naprawdę postaram się to wszystko nadrobić. Martwi mnie fakt, że wejść jest coraz więcej, a niestety komentarzy coraz mniej. Co poradzę? No nic, nic. Przypomnę wam tylko, że komentując ja dostaję motywację i powera, do pisania. Pozdrawiam i całuje! 😘✌

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 14

     Piiiip. Piiiiiip. Po omacku szukałam komórki, która leżała gdzieś zakopana w pościeli. Wymacałam ją w końcu ręką i otworzywszy leniwie oczy, wyłączyłam dzwoniący budzik. Jeszcze dwie minutki, błagam. Ziewnęłam i przymknęłam powieki. Nie wiem na cholerę był mi ten budzik dzisiaj. Uczelnię mam z głowy do nowego roku, trening mam dopiero drugiego stycznia. Przekręciłam się na drugi bok i dalej spałam.
- Ola.. - Łagodny głos mojej rodzicielki rozniósł się po pokoju. Otworzyłam jedno oko i ziewnęłam.
- Taak? - Przeciągając słowo, podniosłam się do pozycji siedzącej.
- Córcia, już po dziesiątej. - Spojrzalam na zegarek. Rzeczywiście, dziesiąta dwanaście.
- Już wstaję, mamo. - Starsza Lewandowska opuściła mój pokój, a ja zwlekłam się z łóżka. Spałam ponad jedenaście godzin, ale mimo to nadal byłam zmęczona. Odbyłam poranną toaletę, ubrałam się w pierwsze ciuchy, jakie mi wpadły w ręce i zrobiłam sobie warkocza. Skierowałam się w stronę salonu, gdzie siedziała reszta mojej małej, skromnej rodzinki.
- Cześć śpiochu! - Robert już ubrany siedział przed telewizorem, opychając się ciastkami. A dieta w lesie została. Ukradłam mu jedno ciastko i poszłam do kuchni, w poszukiwaniu kofeiny. Wypiwszy jedną kawę, postanowiłam się ugadać co i jak ze świętami.
- Mamo, święta organizujesz w domu w Chorzowie, tak? - Usiadłam na kanapie i kolana przyciągnęłam do klatki piersiowej.
- Dokładnie. Właśnie miałam pytać, kiedy macie zamiar się stawić? - Ania, która weszła do salonu nie była zbytnio w temacie, więc rzuciłam jej słowo klucz. Od razu zrozumiała.
- My musimy załatwić jeszcze kilka spraw i dwudziestego drugiego się stawimy. - Mama zakodowała sobie w głowie to, co powiedziała jej synowa. Cała trójka spojrzała na mnie.
- Ja mogę przyjechać chodźby dwudziestego. - Nagle doznałam olśnienia. - Mogę przyjechać po Was na lotnisko, jeśli chcecie. - Ania z Robertem na siebie spojrzeli i przystali na moją propozycję.
- Jak co roku zawita u nas ciocia Jadzia z rodziną i wujek Zbyszek. - Zgodnie z Robertem, jękneliśmy w tym samym czasie. Rozwydrzona córka cioci Jadzi, siostry mojej mamy była nieznośna. Cud, że nikt jej jescze nie obciął tego niewyparzonego języka. Sama ciocia Jadzia nie była taka zła. Wścibska, bo wścibka, ale jednak to jest rodzina. A rodziny się nie wybiera.
- Macie plany na sylwestra? - Młodzi Lewandowscy pokręcili głową.
- Jurecki w tym roku organizuje jedną, wielką balangę. Wkręce was. - Pokiwałam głową i już złapałam za telefon, aby zadzwonić do przyjaciela.
- No co ty, nie będziemy się wpraszali. - Spiorunowałam wzrokiem mojego starszego brata. On mi dziś specjalnie na nerwy działa.
- Człowieku, weź się puknij w tą pustą łepetynkę. - Pokazał mi język i wrócił do obżerania się ciastkami. Sportowiec wielki się znalazł!
- To ja idę zadzwonić. - Posłałam buziaka w powietrzu do kobiet, siedzących na kanapie. W sypialni na spokojnie wybrałam numer do Michała.
- Halo? - Jego ochrypnięty głos odezwał się w słuchawce.
- Za halo w mordę walą. - Musiałam mu troszkę z rana podokuczać.
- Miła z rana jak śmietana. - Obserwowałam mimikę mojej twarzy w lustrze.
- Czy ty mnie właśnie porównałeś do śmietany?
- No pewnie, takiej dwunasto procentowej do zup. - Roześmiałam się.
-  Brawo Dzidziuś, wiesz ile ma procent śmietana do zupy. Dobra, może przejdę do rzeczy. - Podeszłam do okna w moim pokoju i wyjrzałam na zewnątrz. Przez ubiegłą noc napadało troszkę śniegu.
- Dawaj, młoda.
- Nadal organizujesz tę imprezę sylwestrową? - Usłyszałam coś co miało zabrzmieć: "yhym".
Nie wnikałam, co on w tej chwili robi.
- Mogę wkręcić na nią mojego braciszka z żonką? - Po drugiej stronie nastała cisza.
- Aleksandro Lewandowska, czy ty mnie właśnie zapytałaś czy możesz wkręcić na imprezę ROBERTA LEWANDOWSKIEGO? Tego piłkarza, kapitana naszej reprezentacji w piłce nożnej mężczyzn, piłkarza Borussi Dortmund? - Przełknęłam ślinę. Kolejny fan piłki nożnej.
- Tak, dokładnie tak. - Usiadłam na łóżku, rozbawiona jego entuzjazmem.
- Dziewczyno, jeszcze pytasz? Jasne, że tak! - Podziękowałam i pożegnałam się z Dzidziusiem. No, to jedna sprawa załatwiona. Wróciłam do salonu.
- Załatwione, teraz obowiązkowo musicie wziąć udział w imprezie z całym szczypiorniakowym światem. - Robert uniósł brwi.
- To, to nie będzie mała, kameralna imprezka? - Pokręciłam przecząco głową, a on zatarł ręcę uśmiechając się szeroko, za co dostał sójkę w bok od swojej żony. Po południu cała trójka zaczęła się zbierać. Młodzi musieli odwieść mamę do Chorzowa i sami samochodem wracać do Dortmundu. Po krótkim pożegnaniu, bo przecież niedługo święta wzięłam się za sprzątanie mieszkania. Marta niedługo miała również wrócić. Muszę w końcu z nią porządnie porozmawiać, bo ostatnio ją zaniedbałam i to konkretnie. Całe moje życie toczyło się wokół studiów i ręcznej. Czas podbudować swoje życie towarzyskie. Ugotowałam kolację, która składała się z zapiekanki serowej i czekałam cierpliwie na powrót przyjaciółki. W końcu mój rudzielec się zjawił, nie sam. Nie był to Kamil, bo jego się spodziewałam. Przybyła z nią Angelika, która również chciała spędzić z nami troszkę czasu, póki takowy jest. Jak to ona - nie wpadła z pustymi rękami, bo tak nie wypada. Podała mi Jack Daniell'sa z cwanym uśmieszkiem. Wzięłam od niej trunek i włożyłam do zamrażarki, w celu schłodzenia. Zasiadłyśmy do stołu, aby zjeść zapiekankę.
- Jak sytuacja z Lijkiem? - Odłożyłam widelec na stół i spojrzałam na nią spod byka.
- Jestem zbyt trzeźwa, aby o tym mówić. - Przyjaciółki się roześmiały, dokończyłyśmy jeść i posprzątałyśmy brudne naczynia do zlewu. Rozsiadłyśmy się na kanapie, a Marta przyniosła procentowy napój i trzy małe szklaneczki. Polała i podała mi i Angelice szklanki.
- Za co pijemy? - Uniosłam kubeczek w górę i krzyknęłam:
- Za wszystkich baranów, których tak kochamy! - Blondynka pokręciła głową.
- Za związki z baranami, którzy nas tak uwielbiają! - Poprawiła mnie i stuknęła swoją szklanką o moją. Do toastu przyłączyła się rudo włosa. Miałyśmy wypić tylko po szklaneczce, a skończyło się na tym, że lekko zataczająca się Marta szła po drugą butelkę. Leżałyśmy z narzeczoną Jureckiego na kanapie przytulone do siebie i śmiałyśmy się z czego popadnie. Szturchnęłam ją w bok.
- Ej, słuchaj. Bo on tak niesamowicie całuje!
- Ale kto? - Angela miała już na tyle fajnie, że zaczynała bełkotać.
- No, ten, no! Jak on miał? A, Lijewski!
- Lijek! Co z Lijkiem? - Z tej całej powagi, aż usiadła.
- Bo on słodki jest, nie? - Blondi popatrzyła na mnie, ja na nią po czym obie się roześmiałyśmy.
- A taką ma zajebistą klate, że ja bym go po niej mogła lizać!
- To czemu ty tego nie robisz? - Usiadłam i sięgnęłam po telefon. Wybrałam jego numer.
- Ola?
- Nie, zakład pogrzebowy wieczne szczęście z tej strony. Jaką pan życzy sobie trumne? - Marta zdążyła wrócić. Słysząc to, roześmiała się i zaczęła wydawać odgłosy niczym świnka.
- Dobrze się czujesz? - Zdziwiony i zarazem rozbawiony głos mężczyzny wskazywał na to, że był zmartwiony moim stanem.
- Ja? Ja się czuję wspaniale. Chciałam ci tylko powiedzieć, że masz zaje-bistą klate! - Zaakcentowałam przedostatnie słowo. Usłyszałam śmiech w słuchawce.
- Gdzie jesteś?
- To jest moja prywatna sprawa. To ty mnie niby kochasz, tak? Mnie się nie kocha, mnie się na rękach nosi! - Mój jakże cudowny monolog przerwała mi Angela, która wyrwała mi telefon z dłoni.
- Marcinku, czy ty jesteś teraz z moim narzeczonym, tym baranem? To mu powiedz, że go kocham. Spokojnie, Marcinku. My sobie tu w kulturze procenty zamieniamy na promile. - Najwidoczniej nadal coś do niej mówił, ale niewzruszona rozłączyła się i wyłączyła telefon. Wzięłyśmy się za drugą butelkę trunku. Ubyło pół butelki, gdy Marta poszła do łazienki wymiotować. Zostałyśmy z Andzią i po kryjomu dalej piłyśmy whiskey. Wystraszyło nas pukanie do drzwi. Złapałam za patelnię, Andzia za trzepaczkę do dywanów (w sumie to nie wiem po co mi ona, skoro takowych dywanów nie posiadam), a Marta stanęła za nami z suszarką. Otworzyłam drzwi. Trójka osób stojących za drzwiami się roześmiała. Roześmiała? Oni płakali ze śmiechu.
- Drogie panie, odłóżcie te śmiercionośne przyrządy! - Spojrzałam na nich, jak na idiotów.
- Ktoś was tu zapraszał, panowie? - Nadal trzymając patelnię w ręku, oparłam się o ścianę. To wszystko tak cholernie wirowało.
- Dzwoniłaś przecież, żebyśmy przyjechali. - Kamil wyszczerzył zęby i wszedł do środka. Przytulił mnie i Angelę na powitanie i poleciał do łazienki za Martą, której znów było niedobrze. Pozostała dwójka również weszła i zamknęła za sobą drzwi. Olałyśmy ich i wróciłyśmy do naszego przyjaciela. Marcin wyjął mi z ręki napój i podał Michałowi. Ten, uciekł z tym do kuchni. Spojrzałam rozżalona na bruneta i wydęłam wargi.
- Tobie na dziś wystarczy. - Wziął mnie na ręce i zaczął nieść w stronę mojego pokoju. Oplotłam jego szyję rękoma.
- Ale zostaniesz ze mną co, Marcinku? - Wielkolud spojrzał na mnie rozbawiony i złożył buziaka na moim nosku.
- Chcesz, żebym został? - Pokiwałam głową i wtuliłam twarz w jego szyję. Położył mnie na łóżku i chciał wyjść, ale złapałam go za ręke i nie chciałam puścić. Usiadł obok mnie.
- Pocałuj mnie.
- Nie musisz mi dwa razy powtarzać. - Przysunął się do mnie i złożył pocałunek na mych ustach. Przysunęłam się i usiadłam mu okrakiem na kolanach. Jego ręce rozpoczęły wędrówkę po moich plecach i biodrach. Języki zaczęły toczyć walkę o dominację, którą tym razem on wygrał. Ugryzłam go lekko w wargę. Złapałam za brzeg jego koszulki i mu ją ściągnęłam. Moje dłonie spoczęły na jego umięśnionym brzuszku. W pewnym momencie, odsunął mnie od siebie.
- Nie, Ola. Nie w ten sposób, jutro nie będziesz niczego pamiętała.
- Ale ja chcę! - Ubrał na siebie spowrotem koszulkę.
- Skarbie, wrócimy do tego kiedyś indziej, okej? - Pokiwałam grzecznie głową i ściągnęłam koszulkę. Oczy niemal wyszły mu z orbity. Wzruszyłam ramionami i ściągnęłam spodnie z siebie. Wstałam i stanęłam naprzeciwko niego w samej bieliźnie.
- No co? Chyba mogę się przebrać w pidżamę, prawda? - Zatoczyłam się w bok i dzięki szybkiej reakcji rozgrywającego nie zaliczyłam szybkiego starcia z podłogą.
- Okej, nic mi nie jest. - Wyswobodziłam się z jego ramion i wyciągnęłam z szafy pierwszą, lepszą koszulkę. Lijewski cały czas mnie obserwował. Położyłam się do łóżka tak, aby na widoku dla szczypiornisty pozostały moje zgrabne nogi. Przełknął ślinę i uklęknął obok łóżka.
- Skarbie, ty to robisz specjalnie? - Uśmiechnęłam się i przeciągnęłam.
- Nie wiem o co ci chodzi. - Westchnął i się położył obok mnie. Przytulił mnie do siebie i okrył kołdrą. Złożył krótkiego buziaka na moim czole.
- Śpij już, mała. - Zaczęłam odpływać, gdy nagle coś mi się przypomniało.
- Marcin?
- Hm?
- Kocham cię, dobranoc. - Odwróciłam się i zamknęłam powieki. Ostatnie co poczułam to, to jak mężczyzna przytula się do moich pleców i całuje mnie w ramię. 
      Głowa mnie bolała okropnie. Otworzyłam oczy i zaraz je zamknęłam. Po kilku próbach udało mi się przyzwyczaić je do światła. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Lijewskiego w moim łóżku. Cholera, co on tu robi? Przecież go nie zapraszałam. Chyba... Wyswobodziłam się z jego ramion tak, aby go nie obudzić. Na ziemi leżały moje wczorajsze ciuchy. Chyba nic z nim nie było, prawda? Głupia, czym ty się przejmujesz? Przecież nie byłby to pierwszy raz. Pierwszy nie, ale drugi. Boże kochany. Wyszłam z pokoju, podtrzymując się ściany, doszłam do kuchni. Wzięłam aspirynę i włączyłam ekspres do kawy. W salonie stały dwie, opróżnione butelki po Jack Daniel'sie. Jureccy spali przytuleni do siebie na kanapie. Biedni, gnieździli się na kanapie. Westchnęłam i poszłam do łazienki. Rozebrałam się i wskoczyłam pod prysznic. Cieplutka woda orzeźwiła mnie do tego stopnia, że czułam się naprawdę lepiej. Umyłam włosy, po czym nie śpiesząc się je wysuszyłam i rozczesałam. Owinięta w ręcznik weszłam tanecznym krokiem do pokoju. Czułam się, niczym nowonarodzona. Otworzyłam szafę i stanęłam przed ciężkim wyborem: co na siebie ubrać? Ktoś położył dłonie na mych biodrach, podskoczyłam wystraszona. Usłyszałam cichy śmiech, jednodniowy zarost mężczyzny załaskotał moje nagie ramie.
- Dzień Dobry. - Odwróciłam się przodem do niego i cmoknęłam w usta.
- Ho, ho. Dokąd to tak szybko? - Uniosłam brwi w górę i przygryzłam wargę. Spojrzałam mu w oczy i stanęłam na palcach, aby dosięgnąć ust. Ułatwił mi zadanie i się schylił. Całował mnie delikatnie, a zarazem namiętnie. Mogłabym go całować dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mój prywatny kawałek nieba. W końcu odepchnęłam go od siebie i pogroziłam palcem.
- Rączki przy sobie. - Usiadł na łóżku i czujnie mnie obserwował.
- To twoje rączki wczoraj od siebie odklejałem. - Uniosłam ręce w górę w geście poddania się.
- To wczoraj nie byłam ja. - Przez to omal nie spadł ze mnie ręcznik. W ostatniej chwili go złapałam, Lijewskiemu zaświeciły się oczy. Podszedł do mnie i złapał za koniec ręcznika.
- Nie próbuj, bo wykastruję. - Grzecznie zabrał ręce i sięgnął po mojego laptopa. Na tapecie widniało zdjęcie mojej dawnej drużyny.
- Fajne laseczki.
- Mam się czuć zazdrosna?
- Zawsze i wszędzie. - Pokazałam mu język i poszłam do łazienki, aby się ubrać. Ubrana i uczesana weszłam do salonu, gdzie wszyscy siedzieli. Mężczyźni pili kawę, a dziewczyny przyssały się do butelek z wodą.
- Co ty taka odświeżona, skoro my ledwo żyjemy? - Angelika jęknęła i schowała twarz w ramieniu Michała.
- Lijo doładował baterie to świeżo wygląda. - Kamil chciał zabłysnąć i wypalił z takim tekstem. Spojrzałam na niego spod byka.
- Lijo ma chociaż czym doładować te baterie, prawda Marta? - Dziewczyna mimo swojego stanu roześmiała się, przez co reszta naszej sześcioosobowej ekipy przyłączyła się do niej.
- Stary, a cię pocisnęła! - Michał przybił mi żółwika. Usiadłam na oparciu kanapy, obok Marcina. Mój towarzysz objął mnie ramieniem w talii. Podał mi swój kubek z kawą, który przyjęłam z wielkim entuzjazmem. Pił kawę bez mleka, więc upiłam łyka i mu ją oddałam, krzywiąc się.
- A, bez mleka? - Kiwnęłam głową, a on wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
- I co suszysz te zębiska? - Podniosłam głowę i spostrzegłam, że przyjaciele się na nas patrzą. Spuściłam głowę, zawstydzona.
- I wy nam mówicie, że nic między wami nie ma? - Głos zabrała Andzia. Spojrzeliśmy się na siebie z Marcinem. Westchnęłam i przetarłam twarz rękoma.
- Kocham ją. Naprawdę ją kocham. - Zamarłam słysząc słowa chłopaka. Spojrzałam na niego. Złapał mnie za ręke.
- Wiecie jaka sytuacja jest z Karoliną. Staram się załatwić to tak, aby żadne z nas trójki nie ucierpiało na tym.
- Od początku wiedzieliśmy, że coś między wami jest, jednak jest Karolina. - Marta się skrzywiła.
- Lijek co ty tak właściwie chcesz z tym zrobić? Masz zamiar ożenić się z Karoliną, a na boku spotykać z Olką? Nie wiem jak ty to sobie wyobrażasz. - Otworzyłam usta ze zdziwienia. W końcu ktoś powiedział to na głos. Spojrzałam na Marcina.
- Marta, to nie jest tak. Zerwałbym z Karoliną już dawno, ale nie chcę, aby Ola wyleciała z klubu.
- Przecież nie mogą jej wywalić za byle co.
- Wierz mi, że mogą. Mają kilka powodów. - W końcu i ja zabrałam głos. Wstałam i podeszłam do okna balkonowego. - Mogą mnie wywalić za długą niedyspozycję w klubie.
- Nonsens, Olka. Żadna z nas nie rzuca tyle bramek, ile ty podczas jednego meczu. Kontuzja nie była twoją winą.  - Angelika zdenerwowała się i również wstała.
- Była z mojej głupoty.
- Dziewczyno, jak ty mnie denerwujesz! Nawet jeśli to to jest jeden powód!
- Karolinka już by się postarała, żeby jakieś powody się znalazły!
- Olka, zastanów się nad tym co mówisz!
- Angelika wiem, co mówię!
- Czy ty masz kopię umowy, którą podpisałaś z klubem? - Bez słowa podeszłam do komody, która stała w salonie i wyciągnęłam z niej teczkę z logiem Vive. Podałam ją, blondynce. Przeczytała na głos fragment, który mówił o tym, że jeśli klub lub ja zerwę umowę bez konkretnego powodu to ta osoba jest zobowiązania do zapłacenia wysokiej kary pieniężnej.
- No nie wiem już teraz, czy od tak mogą cię wywalić. - Spojrzeliśmy na siebie z Marcinem.
- No tak, zapomniałem o takim wariancie.
- Wiecie co? - W końcu odezwał się Kamil. - Według mnie nie powinniśmy się w to wpieprzać. To jest ich sprawa, jak sobie pościelą tak się wyśpią. - Zwrócił się bezpośrednio do mnie i Marcina. - Jesteście moimi przyjaciółmi, chcę żebyście byli szczęśliwi, ale to zależy tylko i wyłącznie od was, jak wszystko się potoczy. - Usiadłam na fotelu i ukryłam twarz w dłoniach. Łzy stanęły mi w oczach. Dlaczego ja? Dlaczego akurat ja jestem w takiej popieprzonej sytuacji? Ktoś podszedł i przytulił się do mnie. Brązowa czupryna wtuliła się w mój brzuch. Uśmiechnęłam się i zatopiłam ręce w jego czuprynie. Skończyliśmy niewygodny dla nas temat i rozpoczęliśmy rozmowę o wczorajszym wieczorze. Film mi się urwał na rozmowie telefonicznej z Lijem.
- "Mnie się nie kocha, mnie się na rękach nosi" - Marcin zacytował moje słowa, a ja strzeliłam tak zwanego facepalma.
- Nie wierze w to, co mówicie. - Później chłopcy pokazali nam nasze zdjęcie w "szyku bojowym" jak to nazwali. Wojownicze żółwie ninja. Poranek minął naprawdę pozytywnie. Później towarzystwo się zaczęło zbierać. Pożegnałam się z wszystkimi, na końcu podszedł do mnie Marcin. Objął mnie rękoma w talii.
- Widzimy się wieczorem? - Jęknęłam i przytuliłam się do niego.
- Jutro.
- Czemu jutro?
- Muszę trochę od Ciebie odpocząć.
- Wredna małpa. - Stanęłam na palcach i cmoknęłam go w usta.
- No idź już sobie.
- Dobra! - Udał obrażonego i wydął wargi. Spojrzał na mnie wzrokiem, który wskazywał na to, że się fochnął.
- Foch z przytupem? - Pokiwał głową. Uniosłam głowę i wpiłam się w jego wargi. Odwzajemnił pocałunek, a gdy już mnie puścił to klepnął mnie delikatnie w tyłek. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Co to miało być? - Wzruszył niewinnie ramionami i posłał mi łobuzierski uśmiech. Schylił się i wyszeptał wprost do mego ucha:
- Kocham Cię, mała. - Odwrócił się i wyszedł. Oparłam się o szafę w przedpokoju, Marta wystawiła głowę ze swojego pokoju.
- Ale cię wzięło. - Odwróciłam się i pokazałam jej język. Wzięłam sobie jabłko z kuchni i rozsiadłam się obok Marty, na jej łóżku.
- Opowiadaj co z Kamilem. - Wgryzłam się w owoc i obserwowałam przyjaciółkę. Ona westchnęła głęboko i z rozmarzeniem przymknęłam powieki.
- Olaa, on jest niesamowity. A jaki dobry w łóżku! - Trzepnęłam ją w tył głowy delikatnie.
- Ała! To bolało!
- Bo miało! - Obie się roześmiałyśmy. - Ale się zabezpieczyliście? Nie chcę zostać tak młodo ciotką!
- Spoko, Kamiś pomyślał o wszystkim. - Kamiś. Cóż, kto by powiedział? Cieszyłam się widząc ich takich szczęśliwych ze sobą. Wyswatanie ich to najlepsza rzecz, jaką zrobiłam. Jestem matką chrzestną ich związku. Ba, ja będę świadkową na ich ślubie i chrzestną ich potomstwa!
- Co się szczerzysz jak szczerbaty do sucharów?
- Wyobraziłam sobie wasz ślub gołąbeczki. Od razu zaklepuję miejsce świadkowej! - Płomienno włosa dziewczyna spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Dobrze się czujesz? - Drugi raz w ciągu doby, ktoś zadał mi to pytanie.
- Zaczynam świrować przy was. - Wzniosłam oczy ku niebu i wstałam.
- Przy nas, jasne. Tak to sobie tłumacz. - Potargałam ją po włosach i uciekłam z jej pokoju. Ubrałam kurtkę, buty i wzięłam torebkę. Krzyknęłam, że wychodzę i opuściłam mieszkanie. Pojechałam do galerii. Najwyższa pora, aby zakupić jakieś prezenty dla bliskich. Zaparkowałam w podziemnym parkingu Kieleckiej galeri i wysiadłam. Pierwszy sklep, jaki odwiedziłam to empik. Dla Marty kupiłam nową płytę jej ulubionego zespołu i książkę dla Angeliki. Pani kapitan miała obsesję na punkcie czytania. Czytałaby non stop. Niby taka szalona, ale jednak lubiła w ciszy i spokoju poczytać. Kupiłam więc nową książkę jej ulubionej autorki. Niech się cieszy. Kolejne miejsce jakie odwiedziłam, to jubiler. Już wchodząc do środka, przywitała mnie jedna z pracownic.
- Dzień Dobry, w czym mogę Pani pomóc? - Uśmiechnęłam się.
- Szukam prezentu gwiazdkowego dla mamy, najlepiej jakby był to wisiorek czy może bransoletka. - Kobieta pokazała mi w którym kierunku mam iść. Wyciagnęła kilka rodzajów łancuszków.
- Jaki model panią interesuje?
- Chciałabym, aby był z białego złota. - Stanęłam przed gablotą z wisiorkami, o które mi chodziło. Wybrałam przepiękny komplet - wisiorek z serduszkiem, a w środku serduszka znajdowała się literka: M. M, jak mama. Do kompletu była bransoletka z małymi dopinanymi serduszkami i kilkoma literkami m. Naprawdę, ślicznie się prezentowała ta biżuteria. Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu. Kolejny sklep był sklepem sportowym. Może tutaj coś kupię płci przeciwnej. Przeszłam się po sklepie dwa razy i nic szczególnego nie zauważyłam. Dzięki tej przechadce zauważyłam naprzeciwko sklep o nazwie: "Smyk". To tam, kupię coś Lewandowskim. Kupiłam dwie pary bucików - niebieskie i różowe, smoczek i śpioszki. Następnie udałam się do księgarni i kupiłam książkę o dzieciach. Do całego kompletu dokupiłam dwie pół litrowe coca cole z napisami na butelce: mama oraz tata. Mam nadzieję, że im się spodoba. Dzidziusiowi kupiłam... Kamasutrę. Tak, dla jaj. Niech się cieszy, a co! Okej, mam prezenty dla Lewandowskich, mamy, Jureckiego, Andzi i Marty. Zaniosłam zakupy do samochodu i wróciłam do galerii. Weszłam do Daichmana i wyszłam z niego wzbogacona o dwie pary butów. W Mc Donaldzie wzięłam dwa razy zestaw powiększony na wynos i pojechałam do domu. Ledwo co się zabrałam, ale dzięki pomocy odźwiernego doniosłam wszystkie zakupy do mieszkania. Zatrzasnęłam drzwi nogą i rzuciłam wszystko w salonie.
- Marta? Marta? - Odpowiedziała mi cisza. Dla upewnienia się, że jej nie ma zajrzałam do jej pokoju. Wybrałam numer jej komórki, odebrała po dwóch sygnałach.
- Halo?
- Gdzie jesteś? - Zdjęłam buty i usiadłam na fotelu w salonie.
- U Kamila, zapomniałam czegoś zabrać. - No tak, gołąbeczki się prawie nie rozstają.
- Jak zgłodniejesz to wpadnij i weź Kamila.
- Ugotowałaś coś?
- W Mc Donaldzie ugotowali a ja wzięłam na wynos. - Usłyszałam śmiech po drugiej stronie. Pożegnałyśmy się i zakończyłyśmy połączenie. Ech, te gołąbeczki. Gotowe prezenty zapakowałam i schowałam na samo dno szafy. Dziewczyną muszę dokupić coś jeszcze do tych prezentów, jak na razie jedyne co mam skompletowane to dla mamy i Lewandowskich. Wzięłam frytki i shake z torby z Mc Donalda, i rozsiadłam się na kanapie z laptopem. Zjadłam mój zdrowy posiłek i przejrzałam to, co się dzieje w wielkim świecie. Niedługo mają wyjawić powołania do kadry na ten rok. Ciekawe, kto w tym roku będzie grał z orzełkiem na piersi. Lijewski, Jurecki, Szypszak - oni są pewniakami. Na bank dostaną powołanie. Ciekawe, kto dostanie z kobiet. Może Angelika? Weronika dobrze broni, może ona równeż dostanie. W końcu jest wiele wspaniałych zawodników w całej Polsce. Puściłam sobie Harrego Pottera i gdzieś w połowie zasnęłam.
     Obudziłam się przez głośne rozmowy w pokoju. Otworzyłam oczy i podniosłam głowę, na fotelu siedział Kamil a na jego kolanach Marta. Karmili się nawzajem frytkami.
- Fuu, ogarnijcie się trochę. - Podnieśli zaskoczeni głowy i spojrzeli na mnie.
- Myśleliśmy, że śpisz. - Ziewnęłam i zamknęłam laptopa.
- Bo spałam. - Zaśmiali się, widząc moją minę. - Idźcie się miziać gdzie indziej. - Wstałam, zabrałam im kilka frytek, które wepchnęłam do buzi i wyszłam z pokoju.
- Jak ci brakuje tego i owego, to zadzwoń do Marcinka! - Krzyknął za mną Szypszak.
- Szypszak, bo się tam zaraz wróce! - Laptopa rzuciłam na łóżko, wzięłam prysznic i się położyłam. Jak na złość, rozdzwonił się mój telefon.
- Czego?!
- Czuję się zraniony. Musisz od razu na mnie krzyczeć?
- Ojeju, wybacz. W jakim celu do mnie dzwonisz?
- Stęskniłem się po prostu. - Westchnęłam.
- Lijewski...
- Tak właściwie to czekam na Ciebie pod blokiem. Zbieraj swoje seksowne cztery litery, masz piętnaście minut.
- Marcin, nie chce mi się.
- Nie marudź młoda, wkładaj coś ładnego, czekam. Do zobaczenia na dole. - Rozłączył się. Co ja z nim mam? Jeju. Zwlokłam się z łóżka i ubrałam w fatałaszki, które ostatnio kupiłam. Nie zapomniałam o cielistych rajstopach, bo zimno było. Założyłam czarne koturny oraz płaszczyk i wyszłam z mieszkania. Na dole oparty o swoje BMW stał Lijewski. Podeszłam i złożyłam buziaka na jego policzku.
- Wsiadaj, bo się przeziębisz. - Otworzył mi drzwi od strony pasażera, więc posłusznie usiadłam. Zaczęłam go wypytywać o to gdzie jedziemy, gdy tylko zajął swoje miejsce. Całą drogę śmiał się ze mnie i nie pisnął nawet słówka, dokąd jedziemy. Później zaczęłam go po prostu ignorować i podziwiać zaśnieżone drogi za oknem.

Witam! Jak wam się podoba to tam, u góry?
Chciałabym was bardzo przeprosić za błędy, bo takowe pewnie się znajdą. Nie miałam możliwościa sprawdzenia ich na laptopie, gdyż jest on aktualnie nieczynny:(
KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ !!!