Nic nie było wytworem mojej wyobraźni. Jedna, prawdziwa rzeczywistość. Nigdy bym nawet nie pomyślała, że spotka mnie taka kontuzja, że odpadne z gry na dłuższy czas. Dostałam przepisane zastrzyki w brzuch przeciwzakrzepowe, a moja noga po pukcji została usztywniona za pomocą szyny gipsowej. Za dwa dni miałam stawić się na wizycie u ortopedy, a wtedy ściągną mi tą szyne i okaże się co dalej. Wypłakałam wszystkie łzy i leżałam grzecznie czekając, aż wyschnie gips. Poprosiłam pielęgniarkę, aby zawołała moją rodzicielkę oraz brata. Po chwili mama stała przy mnie i głaskała mnie po głowie trzymając za rękę.
- Mama. - Szepnęłam, przymykając oczy.
- Cii, jestem kochanie. - Przytuliła mnie do siebie. Robert podszedł i klepnął mnie w zdrową nogę. Spojrzałam na niego z przymróżonymi oczyma.
- Spoko mała, zanim się obejrzysz będziesz biegała po boisku. - Posłał mi pokrzepiający uśmiech. Anna, moja jedyna i najukochańsza szwagierka uśmiechnęła się do mnie. Parę minut później przyszła pielęgniarka z receptą, zdjęciem rentgenowskim i jakimiś innymi papierami. Złożyłam podpis na jakimś papierze i mogłam iść do domu. Robert złapał mnie z jedncej strony, z drugiej Ania. Robili mi za podpórkę, ja miałam za zadanie tylko podskakiwać na zdrowej nodze. Wyszliśmy tak na korytarz, gdzie podbiegła do mnie Natalia i Weronika, reszta została na meczu.
- O mój boże, to jest szyna? - Spojrzałam na Natalię jak na idiotkę.
- A na co to wygląda? - Warknęłam. Tak, teraz będę się na wszystkich wyżywała. Dziewczynie zrobiło się głupio i nic się nie odezwała.
- Dobra laski, wracajcie na halę czy tam gdzie chcecie, dajcie mi tylko znać co z meczem. - Dziewczyny kiwnęły głowami, życzyły mi szybkiego powrotu do zdrowia i poszły. Zostałam zapakowana do samochodu Roberta na tylnie siedzenie, a matka pojechała z Anią swoim samochodem. W drodze do domu Robert próbował poprawić mi humor i nawijał jak najęty, jednak ja milczałam wyglądając przez okno. Nie miałam humoru, aby słuchać jego paplaniny, a paplał co mu na język się napatoczyło.
- Robert, przymknij się w końcu i daj mi pomyśleć. - Powiedziałam zła. Poczułam wzrok brata na sobie, jednak nie skomentował mojego zachowania. Pomógł mi wysiąść z samochodu i wejść do mieszkania. Nie zwróciłam uwagi nawet gdzie się podziała reszta tej ferajny i pokućkałam do swojej sypialni. Położyłam się powoli na łóżku. Patrząc w sufit, po raz kolejny łzy popłynęły po moich policzkach. Niedługo potem zasnęłam ze zmęczenia.
Obudziłam się przez niewygodną pozycję w której spałam. Teraz mogę spać tylko na plecach. Spojrzałam w bok - na szafce nocnej była reklamówka z apteki. Zajrzałam tam i znalazłam piętnaście sztuk gotowych do użycia zastrzyków, które miałam brać od jutra codzień w brzuch. A obok, oparta o szafkę nocną stała para kuli. Lola i Ebola, tak postanowiłam je ochrzcić. Uśmiechnęłam się delikatnie sama do siebie. Zestawiłam kłodę, która chwilowo była moją nogą na ziemię i złapałam moje dwie, najlepsze przyjaciółki. Kukśtając wyszłam z pokoju i weszłam do salonu. Robert siedział i przytulał do swego boku Anke. Usiadłam na drugim końcu kanapy tak, abym miała wygodnie.
- Przepraszam. - Powiedziałam w stronę brata, a ten kiwnął głową.
- Rozumiem cię, sam byłbym zły na cały świat. - Uśmiechnęłam się lekko.
- A gdzie mama? - Ania wskazała ręką w stronę kuchni.
- Ładnie się tu urządziłaś. - Para zakochanych przesunęła się w moją stronę, przez co w trójkę siedzieliśmy przytuleni na kanapie. Tak się wkręciliśmy w rozmowę, że dopiero błysk flesza zwrócił naszą uwagę. Mama stała w drzwiach z moją lustrzanką w ręce i uśmiechała się szeroko.
- No proszę, mam uwietrznione moje trzy gwiazdy. - Nasza mama traktowała Anię jak swoją córkę, w końcu tyle lat już są ze sobą z Lewym, że dziwne aby nie były blisko. Tak mianowicie - moja mama to najwspanialsza kobitka na świecie. Ma do ramion mohaniowe włosy, twarz w kształcie serca i cudowne, zielone oczy. Tak, te oczy właśnie po niej miałam. Poza wyglądem była najwspanialszą matką na świecie. Jak kazda matka - wiecznie by gotowała, a chciałaby, żeby jej dzieci były przez całe życie malutkie i potrzebowały jej pomocy. Eminowało od niej na kilometr szczęście i ciepło. Tak, oto Urszula Lewandowska. Szczęśliwa matka i kochająca swoją pracę kobieta. Moja mama miała swoje przedszkole - kochała dzieci, więc poświęciła im swoje życie. Przedszkole otworzyła, gdy nas już odchowała - Robcio miał 16 lat, a ja 10. Nigdy nas nie zaniedbywała, stawiała nas zawsze na pierwszym miejscu. Wyciągnęłam ramiona do niej, a ta podeszła, przytuliła mnie i pocałowała w czubek głowy. Przytuliłam się do niej, a ta śmiejąc się ze mnie, przeczesywała palcami moje włosy.
- Dobra skarby moje, zaraz wam obiad przyniosę. - Ania wstała, aby pomóc mamie. Przede mną stanął talerz z ziemiakami, kotletem z piersi z kurczaka i sałatką. Siedząc w czwórkę w salonie zaczęliśmy wcinać obiad. Wyjątkowo jedliśmy w salonie, ponieważ nieco niewygodnie byloby mi przy stole w jadalni. Zjedliśmy, ale tym razem Robert posprzątał. Popołudnie minęło bez zbędnych problemów, mama wracała wieczorem do domu a zakochani zostawali do końca weekendu.
Każda kontuzja dla sportowca jest tragedią. Nieważne czy jest to zwichnięcie, skręcenie czy złamanie. Każdy inaczej na to reaguje, porównajmy reakcję zwykłego człowieka na powiedzmy złamanie nogi a reakcję sportowca. Osoba uprawiająca sport, zdaje sobie sprawę, że minie mnóstwo czasu zanim wróci do pełnej sprawności, a co dopiero formy przed kontuzją! Natomiast dla zwykłego człowieczka, który nie robi nic konkretnego jest to tylko gips na jakiś czas, a potem wszystko wraca do normy. Psychicznie każdy sportowiec, gdy zda sobie sprawę ile go ominie meczy, turnieji, treningów czy zgrupowań nie uniknie dołku, a nawet depresji. Najgorsza jest bezsilność - z usztywnioną kończyną jest się zdanym na pomoc innych. Wtedy najczęściej pojawiają się łzy. Bezradność, bezsilność i ból, nie fizyczny a psychiczny. Uświadamiasz sobie, że przez nieokreślenie długi czas nie będziesz mogła robić tego, co kochasz najbardziej. Nie będziesz robiła czegoś, co jest całym twoim życiem. I nic innego nie umiesz robić. Kiedy małe dziewczynki wyszywały kwiatuszki na materiale, ja wolałam biegać po boisku z bratem. One bawiły się lalkami, a ja ćwiczyłam rzuty na bramkę. Skakałam, biegałam, pływałam - robiłam wszystko co mój brat, aby dorobić się takiej kondycji jaką mam teraz. A teraz co? Niepobiegam, nie poskacze, nic nie zrobie. Jestem przykuta do domu, tak jakby. Bo co ja zrobie i gdzie pójdę z usztywnionym kolanem? Nawet samochodu nie będę w stanie prowadzić. Przykmnęłam powieki. Nie Aleksandro, ani mi się waż płakać! Otworzyłam oczy. Przecież to nie koniec świata! A może? Nie, nie. Głupia małpo ciesz się, że możesz trochę czasu spędzić z rodziną! Ze mną to jest chyba coś nie tak, mazgaje się jak nigdy, a w dodatku rozmawiam sama ze sobą! Pokręciłam z dezaprobatą głową. Robert i Ania zniknęli, za to ich miejsce zastąpiła mama. Położyłam głowę na jej kolanach, a ona zaczęła przeczesywać palcami moje włosy.
- Oleńko. - Otworzyłam szerzej oczy, rodzicielka wpatrywała się we mnie z ogromną uwagą, obserwując każdy mój ruch.
- Co? - Napotkałam jej gniewny wzrok i szybko się poprawiłam: - Znaczy się, słucham.
- Od razu lepiej. - Obie się roześmiałyśmy. - Jak Cisię tu żyje?
- Jest naprawdę fajnie. - Powiedziałam i odwróciłam wzrok. Kobieta wyczuła w moim głosie nutkę zawstydzenia? Zmieszania? Coś z tych rzeczy. Zaprzestała czynności jaką wykonywała.
- Poznałaś kogoś? - Czułam, jak moje policzki robią się różowe. Spojrzałam jej w oczy, identyczne jak moje.
- Poznałam wiele osób przez ten czas. - Matka pokręciła głową.
- Wiesz o co mi chodzi. Czy poznałaś mężczyznę? - Teraz to ja się zmieszałam. Tak mamo, poznałam cholernie przystojnego i znanego szczypiornistę, który ma dwa oblicza. Jezu, przecież jej tego nie powiem! Uśmiechnęłam się delikatnie, mama westchnęła. - Kochanie może powinnaś częściej wychodzić na miasto? Z pewnością poznałabyś kogoś interesującego. - Podniosłam się z jej kolan. Przyjrzałam się badawczo jej twarzy i złapałam za rękę.
- Mamo wiesz, że nie o to chodzi. Ja... - Bąknęłam, zacinając się. - Czekam na księcia z bajki, idealnego i jedynego w swoim rodzaju. W lśniącej zbroi i na białym rumaku - Obie się roześmiałyśmy.
- Ola, Ola... A ty dalej bujasz w obłokach. Miejmy nadzieję, że kiedyś na tego wymarzonego trafisz. - Spóściłam wzrok na własne dłonie. Co, jeśli już go spotkałam?
- Mamo, a ty nie masz nikogo? - Aby zejść ze mnie, najlepszy sposób to zmiana tematu. Moja kochana rodzicielka, uśmiechnęła się pod nosem a ja wiedziałam, że ktoś się pojawił. Potrafiłam czytać z niej jak z otwartej księgi. - Opowiadaj i to już!
- Nie wiem czy jest na razie o czym mówić, nie chcę zapeszać, bo wydaje się być wspaniałym mężczyzną. - Uśmiechnęłam się uradowana. Nie chciała mi nic więcej mówić, ale to, że kogoś poznała wydawało się być naprawdę wielkim postępem. Od śmierci mojego ojca a zarazem człowieka, którego ogromnie kochała nie miała nikogo innego. 17 lat żyła w samotności twierdząc, że wystarcza jej to, że ma dwójkę wspaniałych dzieci. I całkowicie poświęcała się nam dwojgu, starając się być matką i ojcem w jednym. To przez brak tego ojca, tak kluczowo trzymałam się mojego starszego brata. Teraz, Urszula Lewandowska została sama. Wychowała dzieci na porządnych ludzi, teraz nadszedł czas, aby ułożyła sobie życie.
- Mamuś, oboje z Robertem nie mamy nic przeciwko, od dawna powtarzamy Ci, że to czas, abyś zadbała sama o swoje życie. - Przytuliłam się po raz kolejny do matki. Była jedyna i niezastąpiona. Dowiedziałam się, że Robert i Ania uciekli poznać trochę Kielce, dając mi trochę czasu sam na sam z mamą. Niestety chwila moment i żegnałam się z mamą, czekała ją droga powrotna do domu. W końcu jutro przedszkolaki muszą iść do swojego ulubionego przedszkola. Wyściskałyśmy się na wszystkie czasy i obiecując, że niedługo znów mama wpadnie w moje skromne progi, wyszła z mieszkania. Sięgnęłam po moją komórkę.
"Robercie Lewandowski naciesz się dziś swoją zoną, bo jutro ona przechodzi w moje ręce!"
Takiej treści smsa wysłałam mojemu jakże kochanemu braciszkowi. Wzięłam laptopa z ławy i uruchomiłam sprzęt. Pierwsze co to zalogowałam się na facebooka. Bylo kilka zaproszeń, zdjęc z różnych meczów i innych wydarzeń. Przeglądalam wszystko, gdy wyskoczyło mi okienko rozmowy.
Marcin Lijewski: Cześć łamago, jak nóżka?
Aleksandra Lewandowska: Szybki jesteś, dopiero przyjęłam zaproszenie. Dobijaj mnie dalej!
Marcin Lijewski: Więc, co z kolanem? ;D
Aleksandra: Boli! Czuje się jakbym miala kłodę zamiast nogi:(
Marcin: Chwila moment i znów będziesz wybijała mi piłki i rzucała bramki, wierzę w Ciebie!
Aleksandra: Oby!
Marcin: Nie potrzebujesz przypadkiem towarzystwa?
Aleksandra: Jak na razie szwagierka i braciszek mnie zabawiają, ale po weekendzie... Czemu by nie?:)
Marcin: Trzymam Cię za słowo!
Marcin: Chociaż mi daleko nie uciekniesz:)
Aleksandra: Nie obiecuj, nie obiecuj! ;p
Aleksandra: Lecę, braciszek wrócił z wycieczki krajoznawczej po Kielcach.
Marcin: Skoro lecisz, to uważaj na druty!
Alelsandra: Zabawne bardzo, uśmiałam się do łez. Trzymaj się, żartownisiu!
Marcin: Ty też, łamago!
Wylogowałam się z portalu społecznościowego. Do mieszkania weszła roześmiana Ania, a za nią Robert z walizką.
- Wprowadzacie się? - Zapytałam z szerokim uśmiechem. Ania z Robertem spojrzeli zdziwieni na siebie. Moja kochana szwagierka, usiadła obok mnie.
- To teraz jestem cala twoja! - Rzekła i przytuliła się do mnie, ściskając mnie mocno. Lewy stał i się nam przyglądał ze zmarszczonymi brwiami.
- A ja? - Oderwałyśmy się od siebie i spojrzalysmy na niego.
- Jak to? Do kuchni wynocha, zmywać naczynia i kolację robić! - Obie się roześmiałyśmy, a jedyny mężczyzna w naszym gronie z miną zbitego psa, pomaszerował do kuchni. Rozsiadlyśmy się wygodnie na kanapie i jak to my, zaczęłyśmy wymieniać się ploteczkami.
- Kochana, teraz chcę wiedzieć co to za facet, który podczas twojej kontuzji przeskoczył bandy reklamowe i zniósł cię z boiska! - Zażadała wskazując na mnie palcem. Wzięłam głęboki oddech.
- Marcin Lijewski, zwyczajny znajomy. - Wzruszyłam ramionami, patrząc na swoje ręce. Muszę chyba zacząć stosować jakieś kremy do rąk czy coś, jakieś takie suche dłonie mam.
- Zwyczajny znajomy? - Brwi pięknej szatynki powędrowały wysoko w górę. - Robić w bambuko to nie mnie! - Spojrzalam na nią zaskoczona, przecież ja prawdę mówię. Chociaż czy ja wiem... Boże, Olka o czym ty myślisz! Skarciłam się w duchu.
- Nic mnie nie łączy z tym facetem! - Wyznałam jej, patrząc czy aby Lewy nie podsłuchuje. Widząc to, Ania zawolała Lewandowakiego i kazala mu lecieć do sklepu do lody. Ku mojemu zdziwieniu, Robert posłusznie ubrał się i wyszedł.
- Mów jak na spowiedzi! - Niemalże krzyknęła na mnie Anka. Westchnęłam głęboko i nie patrząc na nią, zaczęłam po cichu opowiadać:
- Widzisz, podziwialam go od lat w telewizji, potem spotkalam go na treningu. Przez zrządzenie losu, pierwszy trening był właśnie z męskim oddzialem Vive! Źle podałam i trafiłam go w plecy, kiedy odwrócił się w moją stronę i odrzucił mi piłkę poczułam się, oczarowana. Wydawał się niesamowity! Te oczy, jeju. - Ania przyglądała mi się z uwagą i uważnie sluchała. - A potem odezwał się i czar prysł. Mianowicie - troszkę się pokłóciliśmy. Nie patrz tak na mnie! Nie odzywaliśmy się blisko do siebie trzy miesiące, a ja uciekałam jak najdalej jak go widziałam. No i w końcu, zaczepił mnie pare dni temu i zapytał, czy poświęce mu kilka minut po treningu. Wyszło na to, ze spędziliśmy ze sobą kilka godzin i świetnie się bawiłam. - Po wszystkim, podniosłam głowę w górę i spojrzałam na reakcję mojej szwagierki.
- Podoba Ci się! - Wykrzyknęła, a ja zarumienilam się. - Nieprawda! To tylko kolega! - Zaprzeczyłam od razu, dziewczyna spojrzała się na mnie jak na idiotkę.
- Oluś, przecież widać na pierwszy rzut oka, że ciągnie was do siebie. Gdybyś mu nie wpadła w oko, to by nie marnował czasu, a w koleżeńskie relacje nie wierzę. - Spojrzałam na nią z kpialskim uśmieszkiem i pokręciłam głową. - A jak zaczynało się to pomiędzy mną a Robertem? Też się zakolegowaliśmy, potem zaprzyjaźniliśmy i jak to się skończyło?
- Ślubem! - Krzyknęłam z uśmiechem. - Mój brat jest wyjątkiem od reguły, więc wypraszam sobie jakiekolwiek insunuacje, że łączy mnie coś z Lijewskim - Anna podniosła ręce w geście tego, że się poddaje. Oparłam się o oparcie sofy i spojrzała na szatnkę. Poniosły ją nieco emocje, dlatego wstała. - Będziesz tak stała czy usiądziesz? - Dziewczyna usiadła obok mnie i złapała za pilota. Włączyła telewizję i przełączała kanały, nie patrząc nawet co i gdzie leci. Westchnęłam ciężko, złapałam poduszke leżącą obok i uderzyłam ją delikatnie.
- Dobra, mów. - Przytuliłam do siebie tą poduszkę, mocno ją ściskając.
- Po pierwsze to uważam, że wpadliście sobie nawzajem w oko, po drugie koleś był mega słodki, gdy wbiegł jako pierwszy na boisko! Był szybszy niż wasz klubowy lekarz! - Uniosłam brwi w zdumieniu. Może on rzeczywiście coś do mnie, teges? Uniosłam kącik ust w uśmiechu. Aleksandra Lijewska. O boże. O czym ja myślę? Nie, nie. Olka, uspokój się. Spojrzałam spowroten na moją uroczą szwagierkę. Patrzyła na mnie z uśmiechem i po chwili objęła mnie ramieniem.
- Dobra, dobra jeszcze zobaczymy. - Pokręciłam głową, śmiejąc się.
- A jak wam się układa?
- Jest cudownie! W życiu nie spotkałabym lepszegi faceta niż Robertos - Wyznała mi Anna. No tak, przecież oni po ślubie dopiero kilka miesięcy, więc są po uszy zakochani. To dobrze, bardzo cieszy mnie to, że chociaż oni są szczęśliwie zakochani. Szczęk kluczy w zamku i usłyszałyśmy głos naszego ukochanego mężczyzny.
- Skarby wy moje, wzięłem waniliowe, truskawkowe i czekoladowe. Nie wiedziałyśmy na jakie będziecie miały ochotę. - Postawił na stoliku przed nami reklamówkę z lodami i dał siarczystego buziaka w usta swojej żonie. Spojrzałam na nich - szczęście i miłość dało się wyczuć na kilometr. Powoli samotność zaczyna mi doskwierać. Dajcie mi mojego księcia na białym rumaku!
Dwa dni później, bo w sobotę dowiedziałam się co jest z moim kolanem. Miałam naruszone więzadła i skręcone kolano. Gips mi zdjęto, a w zamian dostałam ortezę. Dokładnie będę wiedziała co z więzadłami, gdy przejdę rezonans magnetyczny. Podovno, tragedi nie ma. Tak czy siak, ortezę mam tak ustawioną, abym nie mogła zginać tego kolana. Lepiej się czułam jeśli chodzi o psychikę - orteza nie obciąża tak nogi jak gips. Wyszłam o kulach z gabinetu lekarskiego, gdzie na korytarzu czekał na mnie brat. Zapakowałam się do samochodu na tylnie siedzenie, a Robcio wsiadł za kierownicę. Puścił radio i zaczął podśpiewywać piosenkę pod nosem. Po chwili się dołączyłam - a co, jak szaleć to na całego! Śpiewając sobie piosenki podjechaliśmy pod blok. Braciszek pomógł mi wysiąść i ruszyliśmy razem do windy. Wjechaliśmy na moje piętro i weszliśmy do mieszkania. Głośna muzyka dochodziła z salonu, jednak tam nikogo nie było, za to w kuchni... W kuchni Ania stała przy szafkach kuchennych, miała na sobie fartuch i tańczyła w rytm muzyki mieszając coś w misce.
- Robi, podaj mi moją lustrzankę, ale po cichutku - Brat sięgnął po mój aparat, a ja pstryknęłam kilka fotek dziewczynie. Tak tymi swoimi szczuplutkimi bioderkami wywijała, że wkrótce zaczęliśmy zwijać się ze śmiechu, przez co nas zauważyła. Przyciszyła muzykę za pomocą pilota i zdenerwowala się.
- Ładnie się to tak śmiać? Teraz sami sobie róbcie te gofry! - Robert niemal rzucił jej się do stóp błagajac o wybaczenie, a ja usiadłam w salonie. Rzygałam już tą ich miłością. Ile można? Rozumiem, zakochani itd. Ale bez przesady! Po chwili owa dwójka przyszła do mnie. Siedziałam na kanapie z naburmuszoną miną.
- Co się stało? - Mężczyzna usiadł obok, nie spuszczając wzroku ze mnie. Wzruszyłam ramionami, a on sprzedał mi kukstańca w bok. Zmrużyłam oczy. Oj, grabi sobie. Zakołysałam się i uderzyłam w Lewego moim barkiem, aż mnie zabolał. Ten, zdezorientowany stracił równowagę i zleciał z kanapy. Zaczęłam się śmiać jak szalona, sama omal nie spadając z kanapy.
- To bolało! - Zerwał się z ziemi i niemal rzucił na mnie! Teraz naprawdę zwijałam się ze śmiechu - Robert doskonale wiedział, gdzie mam łaskotki.
- To jest... Znęca... Znęcanie się! NAD KALEKĄ! - mój pisk, przeszedł niemal w krzyk, a z oczu zaczęły mi płynąć łzy. Do pomocy przyszła mi żona piłkarza.
- Robert, zostaw ją w tej chwili! - Krzyknęła, a on posłusznie się odsunął. Otarłam łzy i uniosłam głowę.
- Kobieto, jak ty to zrobiłaś? - Dziewczyna puściła mi oczko i wróciła do kuchni. Zlapałam za kule i pognałam za nią.
- Mi się przez lata nie udało go tak wytresować. - Ania odwróciła się w moją stronę trzymając w jednej ręce drewnianą łyżke, a w drugiej talerz.
- Będziesz miała faceta to prędzej czy później znajdziesz sposób na ustawienie go do pionu. - Uśmiechnęła się rozbawiona i odwróciła w stronę kuchenki, na której stała patelnia.
Cześć skarby wy moje! 3 komentarze, ale duzo hohoho!
CZYTASZ = ZOSTAW PO SOBIE ŚLAD!
Oddaje wam kolejny, chociaż ja bardziej te opowiadanie dla siebie piszę, więc zastanawiam się czy skończyć publikowanie tego. Elo żelo, papa, do widzenia, do zobaczenia czy co tam chcecie:)