czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 11

          Dawni przyjaciele nie dali mi zapomnieć jak wyglądały imprezy z nimi. Do domu zostałam odprowadzona po godzinie trzeciej w nocy. Idąc - zatrzymywałam się co kawałek i zwracałam zawartość mojego żołądka do pobliskich krzaczków. Cały czas wszystkich, którzy nie pili przepraszałam za mój stan. W końcu do domu dotarłam - nadal kręciło mi się w głowie i było niedobrze. Pies oczywiście obudził całą ulicę, nawet moją matkę, która ma mocny sen.
 - Porozmawiamy sobie jutro. - Podsumowała mój stan i odesłała do pokoju, spać. Jakim cudem dostałam się do pokoju to już za cholerę nie pamiętam. Cudem rozebrałam się do bielizny i rzuciłam się na łóżko. Nie spałam tej nocy dobrze, obudziłam się rano z ogromnym pragnieniem i bólem głowy. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła. Podniosłam się powoli; nadal buzowało mi w brzuchu, poza tym wirowało w głowie. Wzięłam długi prysznic, co nieco pomogło. Ubrałam się i zeszłam na boso na dół. Wchodząc do jadalni wiedziałam, że mama już wstała. Po całym domu roznosił się zapach kawy i karpatki. Ziewnęłam i zajęłam miejsce naprzeciwko rodzicielki. Podniosła wzrok znad gazety na mnie i uśmiechnęła się, widząc jak się krzywię.
 - Dzień Dobry córeńko. - Spojrzałam na nią i oparłam głowę o wewnętrzną stronę dłoni. Zero litości od własnej matki. Po chwili dopiero uśmiechnęła się rozbawiona i podsunęła mi kubek świeżo zaparzonej kawy. Podziękowałam skinieniem głos i zaczęłam pić. Niby taką mocną głowę mam, a wystarczyło kilka tygodni bez picia i tu bam. Kac morderca nie ma serca.
- Martwiłam się wczoraj.
- Mamo, nie mam szesnastu lat, żebyś zamartwiała się, gdy nie wrócę na czas do domu. - Napotkałam wzrok mojej mamy i posłałam jej ogromny, szeroki uśmiech.
- Kochanie zamknij buźkę, bo ci mucha wleci. - Pokazałam jej język i wróciłam do mojej kawki. Naszykowała mi śniadanie - świeże, chrupiące bułeczki z twarożkiem i szczypiorkiem. Uwielbiam takie śniadania u mamy, ale jeśli dostarczę teraz jakiegokolwiek pokarmu mojemu żołądku to znów wyląduje nad toaletą. I po co wczoraj tyle piłam?!
- Stara dupo, ze mną się nie napijesz? Ze mną? - Marlena podawała mi już kieliszek, wołając do mnie.
- Z tobą kochana zawsze!
- Marlenka, Oleńka po piwku wam wziąłem, bo nie wiedziałem na co macie ochotę. - Spojrzałyśmy po sobie i złapałyśmy za piwa. Wypiłyśmy je duszkiem.
Taak, jeju. Głowa zapulsowała mi pod wpływem tego wspomnienia. Aby nie słuchać narzekań mamy zabrałam talerzyk ze śniadaniem ze sobą, biorąc po drodze jeszcze butelkę wody. Rozłożyłam się w moim pokoju; na moim łóżku. Włączyłam laptopa i zalogowałam się na fejsa. Wrzuciłam kilka fotek z wczoraj, które wysłała mi koleżanka z dawnej drużyny i odpisałam Angelice. Wylogowując się, zauważyłam dodane zdjęcie przez debila do potęgi x czyli Lijewskiego. Stał przy bandach reklamowych i obejmował Karolinę, uśmiechając się słodko. Suko, ten uśmiech jest zarezerwowany dla mnie! Zdenerwowałam się i trzasnęłam laptopem, zamykając go. Miałam ogromną ochotę rzucić nim o ścianę, ale w ostatniej chwili się rozmyśliłam. Takie ładne ściany, szkoda ich.Schowałam twarz w dłonie i wzięłam głęboki oddech. Do moich oczu zaszły łzy.W życiu się nie przyznam, co do niego czuję. Nie ma mowy! Złapałam za poduszkę i zaczęłam w nią krzyczeć, wierzgając nogami. Co za dupek! Dureń, kretyn, drań! Odrzuciłam poduszkę w bok i zbiegłam po schodach na dół. Ubrałam się, krzyknęłam, że wychodzę i już mnie nie było. Padał deszcz, ale nie było to dla mnie przeszkodą. Kierowałam się w stronę cmentarza. Kupiłam po drodze znicz i paczkę zapałek. Weszłam w cmentarne bramy i skierowałam się w doskonale znaną mi stronę. Stanęłam przed nagrobkiem i po raz setny, czytałam napis na nim wyryty. Mirosław Lewandowski. Mój tata, którego nie pamiętam ani troszkę. Jedyne co mi pozostało to zdjęcia i opowieści rodziny.
 - Och tato, nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym, żebyś był obok. - Postawiłam czerwony znicz na grobie i zapaliłam go. Postałam jeszcze trochę przy grobie rozmyślając i zastanawiając się jakby to było, gdyby mój tata żył. Po upływie kilku minut wyszłam z tego przygnębiającego miejsca. Nogi mnie poniosły na chorzowską halę. Weszłam i od razu skierowałam się na trybuny. Trening mieli mężczyźni, w tym Lisek i reszta spółki. Mojego dawnego trenera w budynku niestety nie było. Po treningu przyjaciel podbiegł do mnie i siarczyście pocałował w policzek.
 - Cześć olbrzymie! - Uśmiechnęłam się ukazując swoje uzębienie. Uradowana twarz przyjaciela znacznie poprawiła mi humor.
 - Jesteś cała mokra. - Skomentował mój wygląd i uniósł brwi w geście zdziwienia. Wzruszyłam ramionami.
 - Byłam u taty. - Kiwnął głową i zamyślił się.
 - Co dziś robimy? - Pstryknęłam go w nos.
 - Ktoś, coś mówił, że będę z Tobą siedziała? - Roześmiałam się widząc jego minę. Morderczy wzrok chłopaka wiele mi powiedział, a mianowicie; uciekaj jak najdalej! Wstałam i zbiegłam z trybun. Mimo swojej szybkości nie dałam rady daleko uciec, już w połowie hali złapał mnie i przerzucił sobie przez ramię. KOLEJNY RAZ. Co on ma z tym noszeniem mnie jak worek ziemniaków?
 - Lewandowska właśnie strzeliłem fochem! Przeproś i to już!
 - Ani mi się śni! - Jakimś cudem znaleźliśmy się w męskiej szatni pełnej półnagich mężczyzn. Co zrobił facet, który niósł mnie na rękach? Oczywiście wrzucił pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Cała drużyna nabijała się ze mnie. Stałam jak wryta, a lodowata woda wprawiła mnie w drganie i szczękanie szczęką.
 - Nienawidzę Cie! - Wykrzyknęłam i wziełam sobie jego ręcznik, aby się chociaż troszkę ogrzać i wysuszyć. - Idioto, jak ja teraz do domu dojdę?!
 - Ola, ty byś chciała od razu dochodzić! - Zawołał Robert Orzechowski. Rzuciłam w niego ręcznikiem i wyszłam z szatni, trzaskając drzwiami.
 - Ogień, ogień nie dziewczyna! - Usłyszałam jeszcze tylko jak któryś krzyczy najprawdopodobniej do mojego Liska. Ugh, nienawidzę tych facetów! Poleciał za mną nikt inny jak tylko on. - Patryk. Zawsze za mną biegał, odkąd pamiętam.
 - Słoneczko, ja tylko żartowałem! To miał być żart. - Stanął przede mną i wygiął usta w dzióbek. Oparłam ręce o biodra.
 - I co ja mam z Tobą zrobić? - Przekrzywił głowę na bok.
 - Kochać mnie! - Uniosłam brwi w górę, a on uważnie obserwował każdy mój ruch. Zaśmiałam się nerwowo.
 - Przecież Cię kocham, pacanie! Jesteś dla mnie jak brat, niemal jak Robert! - Uśmiechnął się i pokiwał głową.
 - I tak ma być! - Opatulona w jego bluzę przeszłam do jego samochodu, po czym odwiózł mnie do domu. 
    Tak szybko jak przyjechałam tak szybko musiałam wracać. Potrzebowałam tego czasu spędzonego z mamą, Patrykiem, Marleną i innymi znajomymi. Chociaż czas zrobił swoje. Nie potrafiłam się otworzyć i powiedzieć Marlenie co mi na sercu leży. Dojeżdżając do Kielc, coraz bardziej się wahałam. Odcięłam się od wszystkich na całe trzy dni i swoje przemyślałam. Wiem jedno - zbyt pochopnoe podpisałam umowę z kieleckim klubem. Ale jeśli już coś zaczęłam to, to dokończę. Trzeba stawić temu wszystkiemu czoło. Wjechałam na swoje osiedle i zaparkowałam na parkingu przed blokiem. Weszłam do budynku i od razu skierowałam się do windy. Weszłam do mieszkania i zastałam tam gwar rozmów dochodzący z salonu. Zostawiłam torebkę na szafce w korytarzu i weszłam do wcześniej wspomnianego pokoju. Michał z Angeliką, Paulina ze swoim mężem, Marcin z Karoliną i Marta z Kamilem podnieśli na mnie wzrok. 
 - Cześć. - Powiedziałam i ogarnęłam wzrokiem pomieszczenie. Podeszłam do szklanego stolika i zaczęłam z niego sprzątać. Wszyscy na mnie patrzyli. 
 - Jak już tu siedzicie to moglibyście posprzątać po sobie ten syf. - Marta wstała i chciała zabrać z moich rąk szklanki, które trzymałam. 
 - Kurde, daj ja to zrobię. - Spojrzałam na nią wściekła i odsunęłam się. 
 - Posprzątaj ten pierdolnik, nienawidzę syfu. - Już się miałam obrócić i wyjść, gdy usłyszałam słodki, cukierkowy głos. 
 - Możesz nie pomiatać nią, jak szmatą? - Odwróciłam się i podeszłam do blondynki, która wstała. 
 - Ty mi będziesz mówiła, co mam robić? To jest moje mieszkanie, moje szklanki, moja kanapa, moja przyjaciółka i ten sweterek też jest mój! - Dopiero teraz dostrzegłam, co ona ma na sobie. Przecież będę musiała go teraz spalić! 
 - Ola, daj spokój. - Marta złapała mnie za rękę i próbowała odciągnąć do tyłu. Zaczęłam jej się wyrywać. 
 - Puść mnie! Nie daruję jej tego... - Niemal warczałam w stronę narzeczonej Lijewskiego. 
 - Czego dokładnie? - Michał cicho zapytał. 
 - Jak to czego? JEGO! Z jakiej racji ona z nim jest?! Czym sobie na to zasłużyła?! - Widziałam osłupienie na twarzach wszystkich oprócz przyszłych państwa Lijewskich. Karolina dalej myślała, ze mówię o swetrze. Marcin stał i się na mnie patrzył. Potrząsnęłam głową. 
 - Sweter, chodzi o sweter. Ja... Wychodzę, cześć! - Złapałam za kurtkę, ubrałam buty i zabrałam torebkę. Tak szybko jak weszłam, tak szybko wyszłam. Co za ironia losu. Ta wybuchowość kiedyś mnie do grobu wpędzi. Nogi poniosły mnie do kafejki, w której zawsze siadałam z Marcinem. Głowa mnie rozbolała z nerwów. Zamówiłam sobie gorącą czekoladę i muffinkę czekoladową. Pierwszy raz siedze tu sama. Po drugiej stronie stolika odsunęło się krzesło. 
 - Co taka piękna dziewczyna robi tutaj sama? - Podniosłam wzrok i napotkałam łagodne spojrzenie niebieskich oczu. 
 - Znamy się? - Zamrugałam powiekami, a mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął rękę w moją stronę. Z wahaniem podałam mu rękę. 
 - Damian. 
 - Ola. - Wymieniliśmy uprzejmości i rozpoczęliśmy konwersację. Chłopak miał dwadzieścia jeden lat i studiował prawo na tym samym uniwerku, co ja. Sympatia aż kipiała z jego twarzy. Wymieniliśmy się numerami, po czym zaproponował, że odprowadzi mnie do domu. Zgodziłam się. Był miły, rozmowa się kleiła. Złapaliśmy wspólny język. 
 - Tu mieszkam. - Zatrzymałam się pod klatką. Chłopak posłał mi swój idealny uśmiech. 
 - Dasz się zaprosić na kolację jutro? - Zapytał, podchodząc bliżej mnie. 
 - Jutro nie dam rady. 
 - Pojutrze? 
 - Zadzwonię. - Obiecałam i pocałowałam go w policzek. Obróciłam się i weszłam do budynku. Wchodząc do mieszkania, byłam przygotowana na widok blond cizi, jednak Marta poinformowała mnie, że obraziła się i sobie poszła. Bogu dzięki. Weszłam do mojego pokoju i stanęłam osłupiała w miejscu. Znów. Przodem do okna stał Marcin, cisza panowała w pomieszczeniu a napięcie w powietrzu można by było ciąć nożem. 
 - Kto to był? - O nie, Lijewski. Nie będę się przed Tobą spowiadała. 
 - Nowy kolega. - Jego martwy wzrok, gdy już na mnie spojrzał mówił wszystko. Usiadłam na łóżku, a po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Mężczyzna uklęknął naprzeciwko mnie i złapał za podbródek.
 - Ola, ale nie płacz. Słoneczko, proszę Cię. Co jak co, ale twoich łez nie zniosę. - Wybuchnęłam jeszcze większym płaczem.
 - Marcin, co myśmy zrobili? Przez jeden głupi incydent zniszczyliśmy tak piękną przyjaźń! Zniszczyliśmy coś, co tak długo szlifowaliśmy. Byłeś dla mnie niemal jak brat. Każdą wolną chwilę spędzałam z Tobą nie doszukując się podtekstów, ani nie knując żadnych domysłów. Kochałam Cię takiego beztroskiego, opiekuńczego i kochanego. A wszystko skończyło się przez Karolinę. - Złapałam głęboki oddech i zrobiłam sobie przerwę. Lijewski spojrzał mi w oczy i zaczął kręcić głową.
 - Ola, przecież nadal tak może być.. - Pokręciłam przecząco głową.
 - Nie, Marcin. Wiesz dlaczego? - Nie czekając na odpowiedź kontynuowałam swoją wypowiedź. - Bo przez to co się stało nie jesteś już dla mnie tylko przyjacielem. Nie potrafię i nie chcę patrzeć na Ciebie jak na przyjaciela. Przepraszam. - Wstałam, wyminęłam go i weszłam do łazienki, zamykając drzwi na zamek w nich zamontowany. Podeszłam do lustra zamieszczonego nad umywalką. Opłukałam twarz zimną wodą i spojrzałam ponownie na siebie. Dobrze postąpiłam! Uratowałam ich związek, swoje serce, jego serce i serce Karoliny. Moja podświadomość prychnęła. To ona ma serce? Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Zmyłam z siebie wszelkie oznaki łez, smutku i rozpaczy. W moim pokoju nie było żywej duszy, więc spokojnie się ubrałam w piżamkę i położyłam do łóżka. Mój spokój nie potrwał długo - naszła mnie Marta.
 - Coś ty powiedziała Lijewskiemu, że tak szybko wyleciał z tego mieszkania? - Podniosłam się i wzruszyłam ramionami.
 - Nic nowego, same oczywiste rzeczy. Gdzie reszta towarzystwa? - Przyjaciółka weszła do pokoju i usadowiła się obok mnie.
 - Poszli zaraz po Lijku. Powiesz mi co się dzieje? - Spojrzałam na nią, unosząc brwi. - Nie zamykaj się przede mną.
 - A co ja drzwi, że mam się zamknąć? - Uśmiechnęła się i pokazała mi język.
 - A tak poważnie? - Rzuciłam w nią poduszką.
 - Nie ma już o czym mówić. Wszystko skończone, nie ma przyjaźni, nie ma nic. Karolinie należą się gratulację, najpierw odebrała mi go a teraz mój ulubiony sweterek. - Wydęłam wargi jak naburmuszone dziecko. Marta podniosła się.
 - Jak będziesz chciała tak naprawdę porozmawiać to wiesz, gdzie mnie szukać. Pamiętaj, że masz wokół siebie grupę przyjaciół. - Kiwnęłam głową i życząc jej dobranoc, odwróciłam się na bok i po chwili zasnęłam.
          Kolejny dzień przywitałam z uśmiechem. Śnieg zaczął padać, święta się zbliżały co oznaczało jedno - najwyższy czas zacząć kompletować prezenty dla przyjaciół i rodziny. Jak na razie czekał mnie trening. Wypoczęta i pełna sił pomimo ostatnich wydarzeń wstałam z łóżka. Poranna toaleta, szybkie ubranie i czesanie się i już wychodziłam z domu. Na halę wchodziłam z uśmiechem. Cały trening minął szybko i bezproblemowo (przez godzinę byłam w rękach naszego fizjoterapeuty, później wykonywałam ćwiczenia mające usprawnić moje kolano). Niezbyt zadowolił mnie ten trening, ale nie narzekałam. Lepsze to, niż nic. Jak zawsze my, dziewczyny mijałyśmy się z męskimi seniorami. Wychodząc z hali widziałam zaparkowane samochody większości chłopaków. Zgrabnie ominęłam grupkę stojącą niedaleko mojego samochodu i wymigałam się od rozmowy tym, że mi się śpieszy. Dom, prysznic i uczelnia. Wieczorem miałam kolejny trening, tylko tym razem biegałam na bieżni na naszej halowej siłowni. Poćwiczyłam troszkę, rozgrzałam mięśnie i wzięłam się za sztangi. Trening siłowy poczułam w moich stawach i to o wiele bardziej, niż ostatnio, gdy byłam na siłowni. Wracając do domu zorientowałam się, że ktoś dobija się do mojej komórki. Podniosłam ją i uśmiechnęłam się na widok zdjęcia osobnika, który dzwonił.
 - Halo?
 - Cześć, urocza panienko. Co porabiasz? - Konkrety, to lubię.
 - Wracam do domu, czemu pytasz? - Po drugiej stronie zapadła cisza. - Halo, jesteś tam?
 - Tak, tak. Tak się składa, że siedzę pod twoim blokiem. Mahomet nie chciał przyjść do góry, to góra przyszła do mahometa. Czy jakoś tak, w każdym bądź razie wpraszam się na herbatkę, bo zimno. - Jego wyznanie przypieczętowałam śmiechem.
 - Zaraz bedę, tylko zastrzegam sobie prawo do wzięcia prysznica. 
 - To jakaś propozycja? - Zaczęliśmy się oboje śmiać. 
 - A chcesz, żeby to była propozycja? 
 - Zawsze i wszędzie, maleńka! - Skończyliśmy rozmowę, gdy wjeżdżałam na osiedle. Wchodząc do budynku w którym mieszkałam rozglądałam się za niebieskookim. I go znalazłam! Stał nonszancko oparty o ścianę i rozmawiał z konserwatorem. Zauważył mnie i posłał mi pełen zadowolenia uśmiech. Podeszłam bliżej, a pracownik z którym rozmawiał odszedł. 
 - Mmm, spocona kobieta to najpiękniejsze co moze być. - Pokazałam mu język i zaprosiłam do mieszkania. Kazałam mu zaczekać w salonie, a sama poszłam wziąść prysznic. 

 

czwartek, 23 kwietnia 2015

Rozdział 10

          - Dzwonisz, żeby sprawdzić czy jestem sam? Nikogo tu nie ma. - Obudził mnie głos Marcina, dochodzący z balkonu. - Karola, jestem sam. - W mig zrozumiałam wszystko. Rozmawiał z Karoliną i zapewniał ją, że jest sam. Spojrzałam na zegarek leżący na szafeczce nocnej. 9.23. Podniosłam się, przytrzymując przy piersi białe prześcieradło. Zaczęłam zbierać swoje rzeczy.
- Co jest? - Marcin wszedł do sypialni, zamykając za sobą drzwi balkonowe. Trzymając swoje rzeczy przy piersi i jednocześnie podtrzymując prześcieradło, nie spoglądając na niego powiedziałam:
- Nikogo tu nie ma. - Zacytowałam jego słowa i wyszłam z pokoju. Weszłam do łazienki, ubrałam się we wczorajsze rzeczy i nie patrząc na siebie zeszłam po schodach. W salonie siedział Marcin. Wzięłam moją torebkę i ubrałam buty.
 - Olka, daj spokój. - Ubrałam swój płaszcz. Złapał mnie za przedramię.
- Jesteś sam. - Wyrwałam mu moją rękę z uścisku i wyszłam, trzaskając drzwiami. Szłam w stronę mieszkania, a łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Czułam się w tym momencie jak szmata. Będąc niedaleko swojego bloku, usiadłam na ławce. Co ja zrobiłam? Jeju, tak to jest jak się nie myśli głową! Co ja sobie wyobrażałam? Że zjemy śniadanie, wyznamy sobie miłość, a on zerwie z Karoliną? Ona jest zbyt idealna, aby ją zostawił. Nie ukrywajmy, są idealną parą. Przetarłam oczy i wstałam. Wchodząc do mieszkania, zostałam cisze. Po cichu więc poszłam do łazienki, rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Podniosłam głowę i zamknęłam oczy. Strumień wody pryskał mi w twarz. Woda razem ze łzami, spływała wzdłuż mojej twarzy. Gorąca woda oczyściła mój umysł i ciało. Wyszłam z kabiny, wytarłam się i ubrałam krótkie spodenki i pierwszą, lepszą koszulkę. Wyłączyłam telefon i położyłam się do łóżka. Co takiego jest ze mną nie tak? Na początku go nienawidzę, potem go pokochałam – jak przyjaciela, najlepszego przyjaciela. Był czas, że traktowałam go jak geja – chodziłam przy nim rozebrana i wgl. Ufałam mu, tak strasznie mu ufałam. Zwierzałam się ze wszystkiego, robiłam z nim rzeczy takie, jakich z Martą nie robiłam. Był dla mnie kimś więcej. A co zrobił? Podszedł mnie, oczarował i wykorzystał. Wiedziałam od początku, że jest Karolina. Głupia, naiwna, tępa! Wyrzucałam sobie w myślach. Przytuliłam się do jednej z poduszek. Dlaczego mydlimy sobie oczy, wierzymy, że jesteśmy wobec siebie w porządku, a tak naprawdę okazuje się, że nic o sobie nie wiemy. Żaden facet nigdy się nie zmieni. Zawsze będą tacy sami. Zakochują się w tanich, plastikowych i tandetnych panienkach, a jak już jakaś konkretna się trafi to ma ją za feministkę. Czasem nie ogarniam tego wszystkiego. Mówi mi, że sam nie wie czy ją kocha. Że to bardziej przyzwyczajenie niż miłość. A tak naprawdę tłumaczy jej się gorączkowo, kosztem tej drugiej osoby. Potraktował mnie jak tanią dziwkę, przecież doskonale wiedział, że nie wydam go. Dzisiaj, w XXI wieku nie warto ukazywać emocji po sobie. Nie warto pokazywać tego, że nam na kimś zależy. Nawet przyjaciołom! Prędzej czy później i tak to ktoś wykorzysta. Przez resztę dnia leżałam tak i myślałam. Przy Marcie wymigałam się tym, że mam kaca jak stąd do Warszawy, a ona uwierzyła. Chyba po raz pierwszy. I zostawiła mnie w spokoju. W niedzielę wzięłam się za nadrabianie zaległości na uczelni. Tak naprawdę miałam wszystko zaliczone, ponieważ zaliczałam wszystko indywidualnie. Po skończonej nauce, wysprzątałam całe mieszkanie. Marta uciekła na spotkanie z Kamilem. Robiła do niego maślane oczka, odkąd ze mną mieszka, a chłopak jak już zrozumiał, że z mojej strony nie ma na co liczyć to wziął się za nią. I bardzo dobrze, jedno zmartwienie mniej.           
Mój budzik w poniedziałkowy poranek zadzwonił równo o godzinie szóstej trzydzieści. Tej nocy spałam dwie i pół godziny, jakoś nie umiałam zasnąć. Podniosłam się z łóżka i odbyłam poranną toaletę. Uwijałam się szybko, ponieważ miałam trening na ósmą. Wąs ostatnio cały czas zmienia godziny treningów, przez co w moim planie dnia panuje nie małe zamieszanie. Złapałam wcześniej spakowaną torbę na trening i butelkę wody z kuchni. Wyszłam z mieszkania. Przechodząc przez hol na parterze, przywitałam się z naszym odźwiernym.
- Bardzo pana proszę o nie wpuszczanie nikogo do góry bez uprzedzenia, dobrze? – Miły pan się zgodził i życzył mi miłego dnia. No nie wiem, czy będzie taki miły. Pod halą byłam po kilku minutach. Weszłam do hali i od razu skierowałam się w stronę szatni. Cała drużyna już była, tylko mnie brakowało. Gdy weszłam, zapanowała cisza.- Bardzo pana proszę o nie wpuszczanie nikogo do góry bez uprzedzenia, dobrze? – Miły pan się zgodził i życzył mi miłego dnia. No nie wiem, czy będzie taki miły. Pod halą byłam po kilku minutach. Weszłam do hali i od razu skierowałam się w stronę szatni. Cała drużyna już była, tylko mnie brakowało. Gdy weszłam, zapanowała cisza.
- Cześć. – Przerwałam ją i podeszłam do swojego miejsca. Zaczęłam się przebierać, ale przerwał mi gwizd jednej z dziewczyn.
- Olcia, ale poszalałaś. To malinka jest? – Spojrzałam zaskoczona na Weronikę, która to powiedziała i wyciągnęłam z torby małe lusterko. Przyjrzałam się mojej szyi, która była czyściutka, jednak przy obojczyku, a dokładnie kilka cm nad spoczywała okrągła, fioletowa malinka. Zabiję go. Nie pokazując nic po sobie, powiedziałam:
- Uderzyłam się, podczas sprzątania. – Angelika usiadła na ziemi obok miejsca, gdzie się przebierałam i posłała mi pełne politowania spojrzenie. Zacisnęłam usta w wąską linie i nie odezwałam się. Dziewczyny rozmawiały, śmiały się i opowiadały sobie nawzajem co robiły w weekend. Przebrałam się, złapałam za bidon i wyszłam bez słowa z szatni. Na korytarzu jednak natarczywa blondynka mnie napadła.
- Mogę wiedzieć co z Tobą się dzieje?! – Zatrzymałam się i poczekałam, aż będzie na równi ze mną. Razem szłyśmy w stronę głównej płyty boiska.
- Nic się nie dzieje. Gorszy dzień, nie wyspałam się. – Wytłumaczyłam i wykrzywiłam usta w uśmiechu.
- Na pewno w porządku? – Pokiwałam głową, a ona na razie odpuściła. Reszta dziewczyn przyszła po chwili, więc zaczęłam rozgrzewać się razem z nimi. Trener przywołał mnie do siebie.
- Ola, może poćwiczysz dziś z Nami? – Podskoczyłam z radości.
- To mogę?
- Myślę, że możesz zaczynać. – W podskokach wróciłam do dziewczyn. – Tylko nie przeginaj! – Krzyknął za mną trener. Wywróciłam oczami.  Trening poprawił mi humor i to bardzo. Wyżyłam się, jednocześnie znów biegając po boisku. Tego mi brakowało jak niczego innego. Zatraciłam się w tym wszystkim i dwie godziny minęły mi jak z bicza strzelił. Idąc do szatni, po skończonym treningu widziałam witającą się Angie z Michałem, więc czym prędzej zwinęłam się do szatni. Skoro Michał już jest to Lijewski albo już jest, albo zaraz przyjdzie. Nie biorąc nawet prysznica przebrałam się i tak szybko jak weszłam, tak szybko wyszłam. Obok przyjaciółki i jej chłopaka nie udało mi się przejść niezauważonej.
- Ola! – Zatonęłam w mocnym uścisku obrotowego.
- Cześć Dzidziuś! – Puścił mnie, a ja odsunęłam się kawałek. – Co tam słychać?
- U mnie w porządku wszystko, a u Ciebie? – Jego oczy błąkały się po mojej twarzy, analizując każdy kawałek skóry. Wiem, że wyglądam blado i mam worki pod oczami. Westchnęłam.
- Mam gorszy dzień, nawet nie patrzcie na mnie. – Uśmiechnęłam się.
- To chyba tak jak On. – I kiwnął głową w stronę boiska. Idąc za jego spojrzeniem, obróciłam się. Marcin rzucał trzykilową piłką w materac, który opierał się o ścianę. Skrzywiłam się i odwróciłam w ich stronę.
- Olka, musimy pogadać. – Angelika warknęła i złapała mnie za rękę. Pomachałam jej chłopakowi. Porwała mnie do holu hali, gdzie usiadłyśmy w kącie przy małym stoliku.
-W tej chwili spowiadaj się z tego, co się między Wami wydarzyło! – Była na mnie zła, marszczyła brwi i trzymała ręce skrzyżowane na piersi. Eh, i co ja mam jej powiedzieć?
 - Nic takiego.
 - Jak to nic takiego? A chcesz po dupie dostać? Będąc w domu, cały czas siedzisz i płaczesz nad sobą zamknięta w pokoju, na trening przychodzisz wyglądając jak siedem nieszczęść. – Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, ale przerwała mi. - Marta mi powiedziała. – Nie wiedziałam nawet, kiedy one się widziały. A myślałam, że moja współlokatorka się nie zorientowała. Przetarłam palcami oczy, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Powiem Ci, obiecuję. Ale jeszcze nie teraz, bo jest za wcześnie. – Blondynka westchnęła i złapała mnie za rękę.
 - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć? Że mimo wszystko, możesz mi wszystko powiedzieć, a ja wysłucham cię i będę próbowała przemówić Ci do rozumu? – Tym razem szczerze się uśmiechnęła, a w moich oczach stanęły łzy. Jak to dobrze mieć taką przyjaciółkę przy sobie. – Dobra mała, jak będziesz chciała się wygadać i nadejdzie Cię na to ochota, to dzwoń chociażby w środku nocy. – Wstałam pocałowałam ją w policzek i pożegnałam się. Wróciłam do domu, a Marta już szykowała się na uczelnię.
 - Hej. – Podniosła na mnie wzrok zza swojej kanapki i pomachała mi. – Lecę pod prysznic, ale zaraz przyjdę to pogadamy. – Tak jak powiedziałam tak zrobiłam. Wzięłam szybki prysznic i umyłam włosy. W szlafroku i turbanie usiadłam przy stole kuchennym naprzeciwko przyjaciółki, wcześniej robiąc sobie kawę.
- Jak randka? – Była na mnie zła, ale wiedziałam, że zadając to pytanie cały jej gniew odpłynął.
- Było cudownie! – Niemal się rozpływała, opowiadając mi o ostatnim wieczorze. Słuchałam jej z uśmiechem, ciesząc się ich szczęściem. Przynajmniej im się układa. Po wypiciu kawy, poszłam się ogarnąć do końca. Dzień na uczelni minął szybko – o dziwo wykłady nie dłużyły mi się tak jak wcześniej.            
Kilka kolejnych dni minęło mi tak samo. Unikałam Marcina jak ognia. Próbował złapać ze mną kontakt, ale omijałam go szerokim łukiem, telefonu nie odbierałam a na esy nie odpisywałam. Ma Karolinę to niech się nią zajmie. Poza treningami zajęłam się również pierwszymi projektami na studia. Robiłam zdjęcia na meczach naszych kolegów – Vive Taurona. Niestety wtedy nie uniknęłam Marcina, ale jednak nie miałam z nim kontaktu. Czułam się urażona i oczekiwałam dużych przeprosin. Brakowało mi go, co czasem przyznawałam sama przed sobą. Był mi potrzebny jak powietrze, powoli zaczynałam się dusić. Moje niedotlenione ciało, domagało się chociaż kawałka jego. Bardzo dobrze nauczyłam się to ignorować i nie przejmować się nim. Ani tym, że Karolina zjawiła się na wczorajszym meczu. Jutro minie tydzień od TAMTEJ imprezy. Moja komórka za wibrowała, spojrzałam na wyświetlacz. Mama.
- Halo? – Odebrałam i odezwałam się.
 - Cześć kochanie. – Przywitał mnie kochany głos matki.
- Mamo, mogę Cię odwiedzić? – Spontanicznie zapytałam.
- Och, oczywiście kochanie. Czy coś się stało?
 - Będę za jakieś trzy godzinki, kocham cię. – Rozłączyłam się i pognałam do swojego pokoju. Było piątkowe popołudnie, mam nadzieję, że trener wybaczy mi nieobecność na wieczornym treningu. Wrzuciłam kilka rzeczy do małej walizki i dopakowałam kosmetyczkę. Do torebki wrzuciłam kilka niezbędnych rzeczy i wychodziłam z mieszkania. Tak, znów byłam sama. Marta cały swój wolny czas spędza z Szypszakiem. Siedząc w samochodzie, napisałam jej esemesa, że jadę na weekend do mamy. Następnie wybrałam numer Zdzisława Wąsa.
 - Halo, Ola?
 - Dzień Dobry trenerze, mam sprawę. - Niepewnie powiedziałam.
 - Słucham Cię. - Wzięłam oddech, cóż raz się żyje.
 - Czy mogę opuścić dzisiejszy trening? Chciałabym jechać na weekend do mamy. - Usłyszałam po drugiej stronie głębokie westchnięcie, po czym zapanowała chwila ciszy. Czekałam niecierpliwie na odpowiedź. 
- Jedź i odpocznij. W poniedziałek widzę cię na treningu pełną energii i wypoczętą. - Podziękowałam, po czym się rozłączyłam. Ruszyłam w drogę. Dwie i pół godziny - tyle trwała droga z Kielc do Chorzowa. Otwarta brama już czekała na mnie, więc wjechałam moim autkiem na podjazd przed garażem. Wysiadłam z auta i ruszyłam w stronę domu. Mama wyszła mi na przeciw i czekała w drzwiach wejściowych. Przytuliła mnie mocno do siebie.
- Córcia, jak ja się za Tobą stęskniłam! - Tkwiąc w uścisku mamy, czułam to ciepło, które od niej emitowało. Najchętniej bym jej nie puszczała, czułam się jak mała córeczka mamusi. Oderwałam się w końcu od niej.
 - A gdzie moje kochanie małe? - Zaczęłam rozglądać się dookoła.
 - Biega gdzieś. - Mama wzruszyła ramionami i zamknęła za mną drzwi. 
 - Luśka! - Krzyknęłam i odwróciłam się w stronę schodów, z których dochodził odgłos psich łap. Skoczył na mnie biszkoptowy labrador, na co ja zakołysałam się do tyłu. 
 - Luśka, złaź z Oli! - Mama zażądała od suczki, a ona posłusznie usiadła naprzeciwko mnie. Przykucnęłam, a ona zaczęła mnie lizać i merdać ogonkiem. Przytuliłam się do niej.  
- Moja Lusia! - Wstałam po chwili i poszłam do kuchni, za mamą. Tradycyjnie stała przy garach.
- Robię twoją ulubioną zapiekankę z mięsem mielonym, ziemniakami i serem.
- To super mamo, ale – Podeszłam, zabrałam z jej ręki garnek, który wkładała do zmywarki i położyłam go na szafce, a zmywarkę zamknęłam. – Może najpierw napijemy się herbaty i porozmawiamy, co? – Rodzicielka westchnęła i zrobiła nam po herbatce owocowej. Usiadłyśmy na kanapie w salonie. Podkuliłam nogi pod siebie, a do rąk wzięłam kubek z parującym napojem. Trwała cisza, przerywana głośnym oddechem psa, leżącego na dywanie, obok kanapy. Dłonie ogrzewał mi kubek, chciałam porozmawiać z mamą, ale nie wiedziałam jak zacząć. Matka westchnęła. 
- Opowiesz mi sama co się stało czy mam to z ciebie siłą wydusić? - Odłożyłam kubek na stolik i schowałam twarz w dłoniach. Zastygłam na chwilę w takowej pozycji, a mama tylko mnie obserwowała. 
 - Chodzi o mężczyznę. - Spojrzałam nieśmiało na matkę, a ona uśmiechnęła się do mnie.
 - Kochanie, mężczyźni tylko wydają się trudni i złożeni. Tak naprawdę to są prości i łatwi jak dzieci. - Pokręciłam przecząco głową.
 - Widzisz mamo, to jest bardziej pokręcone. My się przyjaźnimy, znaczy się przyjaźniliśmy, aż doszło do pewnej rzeczy. Na co dzień on ma narzeczoną, ale wszyscy dookoła mówią, że mocno nam kibicują i że robimy maślane oczy do siebie. Mówił mi wiele razy, że sam nie wie czy kocha tamtą dziewczynę, ale szczerze mówiąc jest z niej okropna lafirynda! No i po tym zdarzeniu ona do niego zadzwoniła, a on jej powiedział, że jest sam i że ją kocha. Myślał, że tego nie słyszę. W sumie od tamtej pory ucięłam z nim kontakt. - Wyrecytowałam wszystko i pociągnęłam długi łyk napoju. Czekałam na opinię mojej mamy, która natarczywie o czymś myślała.
 - Czy chodzi o Ciebie i Marcina? - Kurdę, wiedziałam, że za dużo zdradziłam. Gorąco oblało moją twarz, spuściłam zawstydzona głowę.
 - Nie musisz nic mówić, to jest oczywiste. Co ty tak właściwie do niego czujesz?
 - Nie wiem. - Poderwałam głowę i spojrzałam na nią. - Nie mam pojęcia, dlatego przyjechałam. Miałam nadzieję, że jak przyjadę tutaj to przemyślę to wszystko. Chciałam odetchnąć i spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy.
 - Lepiej myśl szybko, bo stracisz go zanim będziesz miała okazję zobaczyć jak to jest go mieć dla siebie. – Poklepała mnie po ramieniu, a ja podniosłam głowę i westchnęłam.
 - Skończmy ten temat. Co tam u twojego dżolera? – Starsza Lewandowska roześmiała się, słysząc moje stwierdzenie. – Mamoo, no opowiedz mi! – Jęknęłam, podskakując na kanapie.
 - A może zamiast opowiadać to zaproszę go wieczorem?
 - Jeszcze lepiej! To ja idę na spacer z Luśką i widzimy się wieczorem, okej? – Nie czekając na odpowiedź zerwałam się, pocałowałam ją w policzek i zawołałam psa, szukając smyczy w przedpokoju. Pies siedział i obserwował mnie, merdając ogonem. Znalazłam w końcu, zapięłam go i wyszłam z domu. Ruszyłam w stronę pobliskiego parku, do którego często uczęszczałam przed przeprowadzką. Puściłam psa ze smyczy i podniosłam pierwszy lepszy patyk, lezący na ziemi. Rzuciłam go dziesięć metrów przed siebie, a suczka pobiegła za nim. Biegała wokół mnie z patykiem w pysku. Ten pies kojarzył mi się z latami beztroski, gdzie największym problemem było to, że nie mam się w co ubrać. Teraz niby też nie mam jakiś niewyobrażalnie dużych problemów, jednak samo to, że próbuję samodzielnego życia jest wystarczającym problemem samym w sobie. Do tego teraz doszedł Marcin, a miało być tak pięknie. Niepotrzebne były mi te wszystkie pocałunki z nim, niepotrzebnie się z nim przespałam. A przecież nie byłam pijana! Ale tego chciałaś – moja podświadomość próbowała się udzielać w mojej jakże inteligentnej konwersacji samej ze sobą. Chciałam i to bardzo. W życiu tak bardzo nie pożądałam  nikogo, jak wtedy Jego. Miał w sobie to coś, co ciągnęło mnie do niego. Takie coś, że musiałam mieć z nim jakiś kontakt. Jest moim najlepszym przyjacielem, bratem, powiernikiem. Odkąd mieszkam w Kielcach z nikim nie byłam tak bardzo szczera jak z nim. Rzucaliśmy w siebie talerzami w złości, gdzie później tuliliśmy się do siebie. Jesteśmy przywiązani do siebie jak do nikogo innego. Usiadłam na ławce, obserwując nadal psa. Przez przypadek mój wzrok spoczął na ławce mieszczącej się niedaleko. Chłopak w wieku może siedemnastu lat siedział, a naprzeciwko niego stała dziewczyna, zapewne jego równolatka z lustrzanką w dłoniach. Chłopak pociągnął ją za rękę i usadowił na swoich kolanach. Westchnęłam i odwróciłam wzrok. Miałam takie coś. Miałam to z starym Lijewskim. Jak właściwie wyglądały nasze relacje? Przytulanki, spędzanie mnóstwa czasu we dwójkę, nie raz dzwoniliśmy do siebie w środku nocy i wyklinaliśmy cały świat, mówiliśmy, że zawsze i wszędzie będziemy się przyjaźnić. Tylko nic z tego, co wydarzyło się w ciągu ostatniego pół roku nie wyglądało na relację czysto przyjacielskie. Przyjaciele, nawet najlepsi tak się nie zachowują. W sumie to od zawsze wierzyłam w przyjaźń damsko-męską. Zaczynam jednak podejrzewać, że takowa nie istnieje. Któraś ze strony prędzej czy później poczuje coś do drugiego i nie da się tego uniknąć. Ale… Czy ja tak właściwie czuję coś do Lijka? Nie, nie, nie. NIEMOŻLIWE. Nie mogę nic do niego czuć, przecież się przyjaźnimy! Pod moimi powiekami zebrały się łzy. Momencik, przecież przyjaciele ze sobą nie sypiają, prawda? Zwłaszcza tacy, gdzie jedna strona jest zajęta! Kurcze pieczone, to nie tak miało wyglądać. Zdecydowanie łatwiej byłoby, gdybym spotkała go jako NORMALNEGO chłopaka, tere morele, zakochali się w sobie i byli szczęśliwi! Tradycyjnie Aleksandra Maria Lewandowska nie potrafi spotkać normalnego faceta. Zawsze musi trafić na sportowca! Żeby było zabawniej – zajętego. W duchu sama sobie zaczęłam klaskać.
 - Luśka! – Wstałam z ławki i ze smyczą w ręce oraz biegnącym za mną psem ruszyłam w stronę domu. Był początek grudnia, więc chłodno było. Wróciłam do domu, ale nie odzywając się słowem skierowałam się do swojego pokoju. Muszę odpowiedzieć sobie na jedno, jedyne pytanie. Rzuciłam się na łóżko, puszczając wcześniej z wieży stereo płytę, która była w środku. Christina Aguilera. Kobieta o niesamowitym głosie, chociaż tak naprawdę jej nie lubiłam. Muzykę miała świetną. O czym to ja miałam pomyśleć, a tak. Co ja tak naprawdę czuję do niejakiego Marcina Lijewskiego? Przyjaźnią jest ciężko to nazwać. Jest jak powietrze; dłuższy okres bez niego i zaczynam się dusić. Powoli, niemiłosiernie boleśnie. Jesteśmy jak niewidomy i pies przewodnik. Ogień i woda, automatycznie się uzupełniamy. Żadne z nas tego nie kontrolowało, po prostu byliśmy obok i tyle. Dziś już tylko widząc jego minę czy to, jak odpisał mi na esemesa wiem w jakim jest humorze. Potrafił rozśmieszyć mnie w jednym momencie, przy nim ciemne chmury odpływały, a niebo rozjaśniało słońce. I to w nim kochałam. Jest jak mój promyk słońca i nadziei. Rozświetla każdy dzień. Urozmaica, przy nim najprostsze czynności stawały się weselsze. Ta noc z nim spędzona była jedyna w swoim rodzaju, niesamowita. Oddawałabym mu się tak każdej nocy. Dosłownie! Patrząc na niego przez pryzmat wyglądu, to przyznaję, że jest fajną dupeczką. Tzn. przystojnym mężczyznom. Eh, za dużo czas spędzonego z Martą. Mogłabym się przy nim budzić co dzień rano; a te dnie były by najlepszymi w moim życiu. Ugh, tylko jeden problem o imieniu Karolina. Co takiego kochał w tej odpacykowanej lali? Gdybym miała okazję spędzić z nią więcej czasu, niż tyle co się mijamy na hali to zapewne złapałabym ją za włosy i zaczęła tłuc jej zakutym łbem o ścianę. Może wtedy by coś do niej dotarło? Kto to wie. Prawda taka, że ja… Cóż, przyznaj to sama przed sobą, idiotko! Zakochałamsięwtympacaniektoryzniąjest. Odetchnęłam i przymknęłam powieki. Spokojnie Ola, jeszcze raz. Zakochałam się w tym pacanie, który jest z tą głupią blondynką. Otworzyłam szeroko oczy. Nie, nie, nie. Na pewno nie. Moja podświadomość perfidnie mnie wyśmiała. Skarbie, ale ty się oszukujesz, pokochałaś go od początku – za ten cięty język, magnetyzujące spojrzenie i cudowny uśmiech, za który dałabyś się pokroić. O mój boże! Ja go kocham! Zależy mi na nim! Wybiegłam jak szalona z pokoju i zbiegłam po schodach, prowadzących na piętro.
 - Mamo! Mamo! Już wiem, już wszystko wiem! – Krzyczałam na cały dom. W końcu znalazłam moją matkę; w jadalni. Nie była sama. Przy stole siedział nikt inny, jak osobnik, który zaprzątał ostatnio cały czas moje myśli. A naprzeciwko niego siedział starszy, siwowłosy mężczyzna, którego nie znałam. Zapewne kawaler mojej rodzicielki. Stanęłam w progu, a mama posłała mi przepraszający uśmiech.
 - Oleńko, nie miałam serca, żeby chłopak marzł na dworze. Miał zamiar czekać, aż sama go zauważysz i wyjdziesz do niego. – Moje spojrzenie powędrowało na szatyna. Pokręciłam głową i odwróciłam się, wychodząc z pomieszczenia. Ubrałam ubranie wierzchnie i wyszłam na dwór, zaciągając się świeżym powietrzem. Tak jak przypuszczałam; długo nie musiałam czekać. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, a z tyłu owinął mnie zapach Lijewskiego, stojącego za mną.
 - Porozmawiaj ze mną? Proszę? – Odwróciłam się w jego stronę i spojrzałam na niego. Wzdychając, zeszłam ze schodów i ruszyłam w stronę tylnej części ogrodu. Stojąc na środku, poczekałam aż dotrzyma mi kroku. Przecież nie będę się z nim kłóciła przy świadkach.
 - O czym chcesz ze mną rozmawiać?  O tym, że wykorzystałeś to co jest między nami i potraktowałeś mnie jak szmatę?! – Przy ostatnich słowach nie wytrzymałam i dlatego je wykrzyczałam. Podszedł i złapał mnie za ramiona.
 - To teraz mi powiedz, co tak naprawdę między nami jest! – Otworzyłam usta ze zdziwienia i spuściłam oczy. Zaskoczona, cofnęłam się o krok. No przecież nie powiem mu, że kocham go od jakiegoś czasu i że, dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.
 - A co ma być? – Teraz to on był zaskoczony, opuścił ręce i cofnął się o krok.
 - Myślałem, że…
 - No, co myślałeś? Masz Karolinę i co ty sobie wyobrażasz? Że będę się bawiła w twoją kochankę? A potem co, weźmiecie ślub, założycie rodzinkę i będziesz pieprzył mnie dalej po kątach? – Otworzył usta i zaniemówił z wrażenia.
 - Ola, to nie tak.
 - A jak, Marcin? – Rzadko kiedy zwracałam się do niego po imieniu. Zazwyczaj używałam którejś z ksywek, ewentualnie sama coś wymyślałam. Wyglądał, jakby się zapowietrzenił. Zrobił się czerwony na twarzy.
 - Doskonale wiesz jak jest! – Wykrzyknął mi w twarz. – I jesteś idiotką, jeśli nie zauważyłaś czegoś, co wszyscy inni dookoła widzą od początku! – Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do domu. Nie interesowało mnie czy tam jest czy nie. A może zamieszkać sobie nawet w tym ogródku, nie obchodzi mnie to. Napotkałam zmartwiony wzrok mamy; minęłam ją, wzięłam koszyczek ze słodyczami z szafki i poszłam do swojego pokoju z tym. Taak, moja mama zawsze miała taki zapas na wszelki wypadek. Zazwyczaj to ja z niego korzystam. Ta cała sprawa z Lijo była naprawdę pokręcona. Nadal do mnie nie dochodzi scena, która wydarzyła się dokładnie trzynaście minut temu. Nienawidzę się z nim kłócić, ale ostatecznie nie umiem się powstrzymać; ten człowiek doprowadza mnie do szału. Mam ochotę udusić go gołymi rękoma! Ostatnim tekstem przesadził. Podeszłam do okna, wypadającego na tylną część ogrodu. Przypadek? Westchnęłam i podniosłam roletę. Siedział skulony na schodkach wiodących z tarasu, do części w której rozmawialiśmy. Jeśli to można nazwać rozmową w ogóle! Nie chcąc o niczym myśleć, włączyłam pierwszy lepszy film na laptopie i oglądałam go, zajadając czekoladę na zmianę z żelkami i lizakami. Prawy rozgrywający spędził za moim domem jeszcze godzinę. A przynajmniej tak twierdziła moja mama, która nie byłaby sobą jakby nie poczęstowała go ciepłą herbatą; a ponad to, zapraszała na obiad, ale wymigał się i poszedł sobie. I bogu za to dzięki. Gdy wybiła godzina 20, uznałam iż musze się wyżyć. A żeby to wykonać, spakowałam strój sportowy, który znalazłam w mojej starej szafie oraz stare buty, które były przeznaczone do biegania. Butów miałam cholernie dużo i w Kielcach, i w Chorzowie. Uwielbiałam takie obuwie. Wyszłam z domu, biorąc uprzednio portfel. Pojechałam samochodem do siłowni, mieszczącej się niedaleko Chorzowskiego stadionu. Jak miło odwiedzić stare śmieci. Zapłaciłam za wstęp i pognałam do szatni. Przebrana i z butelką wody udałam się do właściwej części siłowni. Zaczęłam od bieżni – trzydziestominutowa przebieżka dobrze mi zrobiła. Potem się wzięłam za sztangi; na początek złapałam dziesięciokilową.  Zrobiłam dziesięć powtórzeń i dołożyłam po obydwóch stronach po 2,5 kg. 20 razy podniosłam, leżąc na ławeczce i powtórzyłam to trzy razy z małymi przerwami. Dopiero po trzecim powtórzeniu, poczułam moje mięśnie na ramionach. Przerzuciłam się na rowerek. Jechałam sobie, myśląc o niebieskich migdałach, gdy ktoś wyskoczył mi przed maszynę, na której ćwiczyłam. Podniosłam głowę, a przede mną stał Lisek. Zeskoczyłam z maszyny i rzuciłam się na niego.
 - To ty! To naprawdę Ty! – Piszczałam, trzymając się jego szyi. Złapał mnie w pasie i zakręcił dookoła.
 - To ja, a to ty. – Przytulił mnie mocno, po czym odsunął od siebie na długość swojego ramienia. – A co ty robisz w Chorzowie?
 - Dobrze jest czasem wrócić na stare śmieci. – Uśmiechnął się do mnie. Jego misiowata sylwetka od zawsze kojarzyła mi się z Liskiem. Karmelowa karnacja, ciemne włosy i ta dam! Wykapany lisek! Te przezwisko podłapali ode mnie jego koledzy i tak właśnie na niego mówili. Lisek. Przyjaciel mój i Roberta. Znaczy się kiedyś najlepszy kumpel Roberta, w tajemnicy, cztery lata temu; mój pierwszy chłopak. Jeśli tak można nazwać dwie, trzy randki. Nie pamiętam już dokładnie.
 - Na długo przyjechałaś?
 - Do niedzieli.
 - Spacer?
 - Kawa? – Zapytaliśmy w tym samym momencie, co przypieczętowaliśmy śmiechem. Umówiliśmy się, że spotkamy się przed budynkiem za piętnaście minut. Poszłam do damskiej szatni, natomiast on do męskiej. Wzięłam szybki prysznic, użyłam tuszu do rzęs i błyszczyka, po czym ubrałam się. Do sportowej torby z nike wrzuciłam ręcznik oraz rzeczy w których ćwiczyłam. Wychodząc z siłowni, widziałam czekającego na mnie starego znajomego. Skrzydłowy opierał się o czarnego mercedesa i rozmawiał przez telefon. Podeszłam do niego, gdy skończył rozmawiać.
 - To co w końcu robimy? – Zapytałam z uśmiechem. Skrzydłowy omiótł mnie wzrokiem i uśmiechnął się szeroko.
 - Idziemy na piwo! Ty nic a nic się nie zmieniasz, młoda. – Szturchnął mnie w bok, a ja wywróciłam oczami. Wcisnęłam mu palec między żebra, a on jęknął z bólu. – I dalej taka wredna! – Krzyknął i zaczął przede mną uciekać. Rzuciłam torbę na ziemię i zaczęłam go gonić. Rozpędziłam się i będąc trzy kroki za nim odbiłam i wskoczyłam mu na plecy.
 - Mam cię. Teraz wracaj po moją torebkę! – Ze mną na plecach, wrócił do miejsca gdzie została moją torebka. Ponad to, podniósł ją i zarzucił na ramię. Stałam i obserwowałam go. Zaczął kręcić biodrami i ‘’zmysłowo’’ zawołał do mnie:
 - No idziesz? – Pokręciłam głową i ruszyłam za nim. Śmiejąc się, doszliśmy do pubu o nazwie ‘’Lauba’’. Weszliśmy do budynku, schodami w dół i weszliśmy przez kolejne drzwi. Do mych uszu doszła głośna muzyka, gwar rozmów i zapach piwa. Patryk złapał mnie za rękę i przepychał się przez tłum ludzi tańczących na parkiecie w kierunku loży. Posłusznie szłam za nim. Zamówiliśmy dwa piwa, dwa Heinekeny. Uwielbiałam te browary. Patryk obydwa wziął do ręki i ciągnął mnie dalej za sobą. Doszliśmy prawie do końca salki z lożami, gdy doszedł mnie znajomy głos. Stanęłam przed stolikiem, przed którym zatrzymał się Kuchczyński. Po raz kolejny tego dnia się zdziwiłam; siedziało tam kilka znajomych twarzy, a przede wszystkim Marlena. Jęknęłam w duchu. Teraz to dopiero mi się oberwie! Dziewczyna wstała i rzuciła mi się na szyję. Co my wszyscy mamy z tym rzucaniem się na szyję? Katastrofa XXI wieku. Zaczęłśmy się przytulać, ściskać i płakać. Z każdą po kolei. Bogu dzięki, że było ich tylko sześć, a nie cała drużyna. Jak już się wyściskaliśmy, to zaczęłam witać się z chłopakami. W końcu zajęłam miejsce między Patrykiem a Marleną. Wszyscy tak się cieszyli moim przyjazdem, że zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam wyjeżdżając. Malina obiecała mi, że jutro da mi do wiwatu, za to nieodzywanie się, a dziś mamy się świetnie bawić. Piłam piwo i próbowałam rozmawiać z każdym po kolei, ale nie dało się. Jeden drugiego przekrzykiwał i oczekiwał ode mnie odpowiedzi. Patryk objął mnie ramieniem. Co mi strzeliło do głowy, że ich opuściłam?                               

Witam, witam i o zdrowie pytam! Dałam radę wcześniej, więc to owoc mojego odstresowania się przed egzaminami. Pokręciłam coś z czcionką, a więc mam nadzieję, że nie czyta się aż tak źle, jak mi się wydaje. Kochane, nawet nie wiecie ile radości sprawiają mi wasze komentarze! Dostałam pozytywnego kopa w dupsko :D 
Czytasz = Zostaw po sobie ślad. 
Do następnego, skarby! 

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 9

                   Czas był moim dobrym, starym przyjacielem. Mijał nieubłaganie szybko, a ja łapałam każdą z tych chwil. Nie przejmowałam się przyszłością, nie rozpamiętywałam również przeszłości. Żyłam teraźniejszością. Każda chwila szczęścia, bólu czy załamania była zapamiętywana przeze mnie. Uczyłam się na błędach, bo szkoła życia jest najlepszą szkołą, jaka może być. W ciągu paru tygodni przeszłam operacyjną rekonstrukcję kolana, gdyż okazało się, że wtedy na tym nieszczęsnym meczu zerwałam więzadła krzyżowe.  Kilka dni po operacji, której się okropnie bałam mimo, że mój strach był zupełnie irracjonalny już chodziłam. Ba! Właśnie ubieram buty do biegania i idę pierwszy raz pobiegać. Niby mi jeszcze niewolno, ale nie umiem już wytrzymać. Mimo panującego grudnia, nie bałam się zimna. Pogoda była byle jaka, śniegu prawie nie ma, a jak już jest to tylko cieniutka warstwa na chodnikach. Ubrałam bieliznę termoaktywną, leginsy i ciepłą bluzę. Na głowę nałożyłam czapkę i wyszłam z domu. Słuchawki włożyłam do uszu i puściłam pierwszą, lepszą piosenkę. Zaczęłam od lekkiego truchtu, aby nie rzucać się od razu na głęboką wodę. Nie trenowałam od października, to są prawie trzy miesiące. Ostatnimi czasy zaczęłam chodzić na treningi, przebierałam się i ćwiczyłam z klubowym fizjoterapeutą. Rehabilitacje dużo też mi dały, skutki były niemal widoczne. Kontuzję, z którą niektórzy rok albo nawet więcej się zmagają, ja pokonałam w niecałe trzy miesiące. Wszystko dzięki zasłudze klubowego fizjoterapeuty, profesjonalnej opiece, jaką dostałam w jednej z najlepszych polskich klinik dla sportowców, przyjaciół oraz rodziny. Ci ostatni byli dla mnie ogromnym wsparciem i pocieszeniem, zwłaszcza w chwilach, gdzie miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Płakałam i krzyczałam, a oni na to wszystko patrzyli, uspokajali mnie i kochali. Podziwiam ich za to, jak nikogo innego. Prawdziwy koszmar miała ze mną Marta, która aktualnie ze mną mieszka Z każdym dniem przedłużającej się kontuzji, byłam coraz wredniejsza. A ona dzielnie to znosiła i przywoływała mnie do porządku, gdy przeginałam. Mama była przy mnie w tych najgorszych chwilach, ale to normalne. Ona zawsze była. Angelika z Michałem często, a nawet bardzo często wpadali i umilali mi czas. Byli naprawdę kochaną parą, dlatego dzielnie im kibicowałam. Z Robertem nadal się nie odzywam, chociaż wiem, że mama z wszystkiego zdawała mu relację. On mnie nie przeprosił, ja nie mam za co przepraszać. Miałam ochotę, aby z nim porozmawiać i to nie raz, nie raz planowałam zadzwonić na niego na skypie, ale... Cały czas coś mnie hamowało. Ja tym razem nie wyciągnę do niego pierwsza ręki, nie mam takiego zamiaru. Z dziewczynami z drużyny również miałam stały kontakt i to, że chwilowo nie grałam nie miało wpływu na nasze relacje. Moja ''ulubiona'' drużyna męska - oczywiście żadna inna tylko kielecka wpadała bez zapowiedzi i rujnowała mi plany na wieczór i to nie raz. Nigdy nie miałam im tego za złe, chcieli dobrze, a w ich towarzystwie niemal płakałam ze śmiechu. Byli zgrają wielkich i nieokrzesanych facetów, a ja właśnie za to ich kochałam. No i pozostał jeszcze jeden osobnik. Lijo, Lijek, Szeryf inaczej mój Marcin. Przyjaciel, powiernik, osoba, która wspiera mnie i lubi mnie taką, jaką jestem. Był przy mnie zawsze, kiedy tego potrzebowałam a nawet, wtedy kiedy nie chciałam nikogo widzieć. W momentach, gdzie przeklinałam cały świat siedział obok w ciszy mnie wysłuchując, po czym dołączał się i razem wyklinaliśmy cały świat. Często odwiedzaliśmy naszą ulubioną kawiarenkę niedaleko hali na tradycyjną już gorącą czekoladę i karpatkę. Oglądaliśmy filmy, chodziliśmy na spacery, chodziłam na wszystkie rozgrywane mecze, aby trzymać kciuki i mu kibicować. Byłam obok, gdy potrzebował pomocy i na wzajem. Kiedy kłócił się z Karoliną przychodził do mnie z butelką wina, a ja próbowałam mu zrozumieć zachowanie kobiet. Na temat samej Karoliny się nie odzywałam, bo nie warto. Tolerowałyśmy się tylko i wyłącznie ze względu na Lijewskiego. Mówią, że podobno przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Byliśmy doskonałym przykładem, że istnieje. W czasie moich rozmyślań, dobiegłam do skrzyżowania kilku uliczek. Wbiegłam w jedną z nich, wiedząc dokąd prowadzi. Przebiegałam wzdłuż uliczki, gdy ujrzałam duży, nowoczesny dom. Pod czarną bramą z żelaza stał Marcin. Potruchtałam do niego, a on powitał mnie uśmiechem. Pocałowałam go w policzek i uśmiechając stałam naprzeciwko jego. Podał mi kubek z parującym napojem, a ja uniosłam brwi.
 - Na rozgrzanie, zimno jest. - Wytłumaczył i puścił mi oczko. Wzięłam napój i zamoczyłam w nim usta. Mmm, pychota.
 - Biegałaś? - Kiwnęłam z wahaniem głową, patrząc na niego zza rzęs. - A co z kolanem? - Pokazałam uniesiony w górę kciuk. Westchnął i wydął wargi. Zrobił krok do przodu, zabrał mi kubek i uniósł wysoko.
 - Ej! Oddaj! - Krzyknęłam zaskoczona, próbując dosięgnąć. Stanęłam na palcach i wyciągnęłam się, ale nadal nie mogłam dosięgnąć. Skurczybyk i te jego 197 cm wzrostu. Wspomniany osobnik zaczął się śmiać.
 - W końcu się odezwałaś! - Pokazałam mu język i skorzystałam z chwili nieuwagi. Odebrałam mój kubek i zamoczyłam w nim usta. Pogroził mi palcem, a ja posłałam mu buziaka. Uwielbiałam te nasze sprzeczki, no poza tymi prawdziwymi.
 - Może łyczka? - Zapytałam, wyciągając w jego stronę rękę z kubkiem. Wziął go ode mnie i wypił resztę napoju. - Dobra, lecę dalej! - Odwróciłam się i ruszyłam w stronę mieszkania.
- Uważaj na swoje nowe kolano! - Tak, wszyscy śmiali się, że dostałam w prezencie nowe kolano. Jakbym się o nie jeszcze prosiła! Banda wariatów!
     Przez resztę dnia humor wyraźnie mi dopisywał. Na siedemnastą miałam trening, a więc spakowałam się i wyszłam z domu. Wracałam do życia i to mnie cieszyło! Weszłam na halę pół godziny przed czasem, ale poszłam do szatni, żeby szybciej się przebrać. Przebrana wkroczyłam na płytę boiska. Wzięłam piłkę z magazynku ze sprzętem i stanęłam dwanaście metrów przed bramką. Rozbiegłam się i przed polem bramkowym wykonałam rzut bieżny. Trafił on w słupek i poszybował wysoko w górę. Westchnęłam i na prawe rozegranie przyciągnęłam cały wózek z piłkami. Oddawałam rzut za rzutem, kombinując jakby tu trafić do bramki. Za nic nie potrafiłam wcelować. Trzymając ostatnią piłkę w dłoniach, rozpędziłam się i odbiłam z lewej nogi. Szybując w górze, wycelowałam w dolny róg i rzuciłam. Spadłam na ziemię tuż przy linii pola bramkowego. Nie umiejąc utrzymać równowagi, klapnęłam na tyłek, ale nie zwróciło to mojej uwagi. Szukałam wzrokiem piłki. TAK! Siedziała sobie w bramce w miejscu, w które celowałam. Migiem zerwałam się na nogi i zaczęłam skakać z radości. Tak czy siak, uważałam na moją prawą nogę, nie chciałam powtórki z rozrywki, mimo tego, że śruby, które miałam w kolanie nie miały prawa się popsuć. Za sobą usłyszałam oklaski, więc się odwróciłam. Cała drużyna na czele z trenerem stała i mi klaskała. Teatralnie się ukłoniłam.
- Elegancko! - Pochwaliła Natalia, przybijając mi piątkę.
- Ten ostatni tak, ale poprzednie parędziesiąt... Z resztą nigdy nie potrafiłam rzucać bieżnie. - Wzruszyłam ramionami.
 - Bardzo ładny rzut. - Uśmiechnęłam się do trenera. - Ale mimo wszystko, nie powinnaś tak nadwyrężać kolana. - Skarcił mnie, a ja.. Cóż. Poczułam rozczarowanie.
 - Wiem to, ale chciałabym już wrócić do gry i normalnych treningów. - Po wszystkim zostałam oddelegowana do Filipa. W osobnym pomieszczeniu, położyłam się na specjalnym stole do masażu, a mężczyzna wziął się do roboty. Przez godzinę masował i ruszał moim kolanem. W niektórych momentach leżałam, zaciskając zęby z bólu, ale było to warte. Na koniec blondyn klepnął mnie w kolano.
 - No, to tyle na dzisiaj. Nie..
 - Nie przemęczaj kolana, wiem. - Wyrecytowałam za niego. Uśmiechnął się do mnie i próbował zaprosić na kawę, kolejny już raz. A ja, kolejny raz grzecznie odmówiłam, wymigując się natłokiem nauki. Wyszłam z gabinetu i weszłam na halę. Tam, po jednej stronie boiska moje panienki dopracowywały taktykę, a po przeciwnej stronie boiska faceci się rozgrzewali. No tak, mają dodatkowy trening w końcu mecz z Płockiem się zbliżał wielkimi krokami. Przeszłam przez połowę boiska i widząc stojącego do mnie tyłem, Marcina pokazałam chłopakom, którzy mnie zauważyli, aby byli cicho. Na paluszkach podeszłam do mężczyzny i wskoczyłam mu na plecy. Zaskoczony, zatoczył się do tyłu, ale złapał po chwili równowagę. Uczepiona jak małpka swojego rodzica siedziałam mu na plecach. Ten, nie odwracając się powiedział:
 - Olka, małpo ty, przytyłaś. - Reszta chłopaków zaczęła się śmiać, a ja z grobową miną zaczęłam się mu wyrywać. Skurczybyk, trzymał mnie mocno.
 - Puszczaj! - Krzyknęłam walcząc z jego silnymi ramionami.
 - Ani mi się śni! - Po jego słowach, wcisnęłam mu kolano między nogi i lekko uderzyłam w jego jakże cenne klejnoty. Zachłysnął się powietrzem i zaniemówił. Jego uścisk lekko zelżał, więc korzystając z sytuacji próbowałam wyplątać się z jego macek. On zachwiał się i przewrócił na ziemię. Leżałam na nim, a on mimo wszystko obejmował mnie.
 - Masz przerąbane! - Przeturlał nas tak, że ja leżałam pod nim i zaczął łaskotać. Zwijałam się ze śmiechu, próbując kopać i się wyrwać, jednak on nie odpuszczał. Na hali zapanowała cisza, dlatego Marcin wstał i podał mi rękę. Staliśmy obok siebie, a wzrok wszystkich obecnych był skupiony na nas. Dopiero, gdy spojrzałam na Angelikę poszłam za jej spojrzeniem na wejście do hali. Stała tam Karolina, czerwieniąc się na twarzy. Złapałam za nadgarstek Marcina i kazałam mu spojrzeć w stronę wejścia. Kolor twarzy dziewczyny przechodził z czerwonej na fioletową, z fioletowej na granatową. I tak w kółko. Spojrzeliśmy na siebie z Marcinem. Mężczyzna ruszył w stronę swojej narzeczonej, jednak Wenta kazał mu odstawić sprawy prywatne na bok i wracać do treningu. Zeszłam z boiska i usiadłam na trybunach, chcąc obejrzeć trening. Panienka usiadła po przeciwnej stronie trybun i zawzięcie pisała zapewne esemesy. 
 - Dobra Lijo, spadaj do szatni. Jutro za to widzę Cię pół godziny wcześniej na siłowni! - Wspomniany zgodził się na propozycję trenera i uciekł do szatni. Blondyneczka wstała i zatrzymała się przede mną. 
 - Co ty sobie myślisz, co? Że będziesz obściskiwała się z moim mężczyzną? - Rozejrzałam się dookoła hali, wszyscy byli zajęci podnoszeniem swoich kwalifikacji i nikt nie zwracał na nas uwagi. I dobrze. 
 - Karolina, nie mam pojęcia o co Ci chodzi. Przyjaźnie się z Marcinem i cała hala wie, że nic poza przyjaźnią nas nie łączy. Ale skoro czujesz się zagrożona, to chyba o czymś świadczy. - Uniosłam brwi i wpatrywałam się w twarz młodej kobiety stojącej przede mną. Była na swój sposób piękna, ale nie ukrywajmy - moje buty są mądrzejsze niż ona. 
 - Odczep się od niego. Przy nim jesteś i zawsze będziesz nikim. To, że ktoś cię zauważył w maleńkim klubiku i ściągnął tutaj nie znaczy, że jesteś wyjątkową. Taka ofiara, kilka tygodni gra i łamie nogę. Nie uważasz, że to znak? Obudź się mała, czar prysł, najwyższa pora, żebyś wróciła do domu. - Do moich oczu wpłynęły łzy, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Narzeczona Marcina uśmiechnęła się do mnie i odwróciła. Zbliżał się jej ukochany, który mi pomachał i wyszedł z nią z hali. Sama nie pamiętam jak znalazłam się w szatni. Przebrałam się i wyszłam z budynku. Siedząc w samochodzie, pierwsze łzy popłynęły wzdłuż mej twarzy, mocząc przód koszulki. Wyjechałam z parkingu i popędziłam do domu. Wchodząc do mieszkania, zdawałam sobie sprawę, że w środku jest Marta i będzie chciała wiedzieć, czemu jestem w takim a nie innym stanie. Minęłam salon i wpadłam od razu do mojego pokoju, drzwi zatrzasnęłam za sobą i usiadłam pod nimi. Rękoma objęłam kolana, a głowę o nie oparłam. Ma rację. Cholerna Karolinka ma rację. Co ja sobie myślałam, że zrobię ogromną karierę? Że dostanę się do kadry? W duchu usłyszałam prychnięcie. Jasne i co jeszcze? Cichy szloch wydobył się z mojej piersi. Marcin Lijewski reprezentant Polski od kilku lat. Polskie jak i zagraniczne kluby, walczą o niego. Dziś może grać w Kielcach, jutro w Rosji czy Włoszech. Nigdy nie będę chociaż w połowię tak dobra jak on. Po pokoju rozniosło się pukanie. 
 - Ola? - Głucha cisza odpowiedziała mojej przyjaciółce. Powtórzyła wykonaną wcześniej czynność. Przez kolejną godzinę tak to wyglądało, ona pukała a ja płakałam cicho pod drzwiami. Prosiła, groziła i krzyczała - ja pozostałam nieugięta i nie otworzyłam drzwi. Najwyraźniej doniosła Angelice o moim zachowaniu, gdyż dziewczyna Jureckiego dobijała się na moją komórkę. Wyłączyłam telefon i usiadłam na łóżku. Podniosłam wzrok i spojrzałam na siebie w lustrze. Czemu gówniaro ryczysz? Walcz o swoje. Ale o co? O Marcina? Przecież on nie jest mój. TYLKO się przyjaźnimy. Czemu przejęłam się zdaniem jakiejś tępej dzidy? Westchnęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Co się ze mną dzieje?! Słysząc głos Marty za drzwiami, odkrzyknęłam: 
 - Żyję! Chcę pomyśleć! 
 - Dziękuję, za informację łaskawa pani. - Jeszcze ona! Zacisnęłam powieki. Momencik... Przecież dziś jest impreza u Lijewskich! Znaczy się no, u Marcina. Już ja tej panience pokaże, gdzie jej miejsce. Podniosłam się i  otarłam twarz. Od kluczyłam drzwi i wleciałam jak strzała do pokoju rudowłosej. 
 - Zbieraj dupę, robimy się na bóstwo! O której ta imprezka u Marcina? - Zdziwiona patrzyła na mnie otwartymi oczyma.
 - Gdzie jesteś i co zrobiłaś z Olką?! - Podniosła swoje szanowne cztery litery i wymierzyła we mnie widelec, który trzymała w dłoni.
 - O, masz spaghetti. Podziel się posiłkiem! - Zaskomlałam, rzuciłam się na łóżko dziewczyny i zaczęłam wcinać danie. Ruda stała i patrzyła się na mnie, wznosząc oczy do nieba.
 - Z tobą gorzej niż z dzieckiem. - Usiadła obok i zabrałam mi talerz.
 - To na którą ta impreza? - Przeciągnęłam się i zwinęłam w kulkę, obok przyjaciółki zajadającej obiad.
 - Na dwudziestą.
 - Co ubierasz? - Spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami. Szturchnęłam ją.
 - No nie bocz się na mnie. - Tak czy siak, doszłyśmy do porozumienia. Wkrótce potem zaczęłyśmy się szykować. Wzięłam długą, odprężającą kąpiel a w mojej głowie szykował się iście szatański pomysł. Dokończyłam zabiegi pielęgnacyjne i owinęłam się ręcznikiem. Weszłam do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. Podeszłam do lustra i już miałam ściągać z siebie ręcznik, gdy na fotelu w rogu pokoju natrafiłam na spojrzenie ciemnych oczu Lijewskiego. Odwróciłam się w jego stronę, łapiąc się za serce jedną ręką, a drugą podtrzymując ręcznik. Marcin wstał i podszedł do mnie. Odgarnął mi kosmyk mokrych włosów za ucho, zatrzymując swoją dłoń na moim podbródku. Podniósł moją twarz tym sposobem i spojrzał mi w oczy.
 - Co jest? - Cofnęłam się krok do tyłu i pokręciłam głową. Przy nim to ja często zapominam języka w gębie. Westchnął i usiadł na łóżku.
 - Czekaj chwile. - Wzięłam z szafy krótkie spodenki i czarny stanik sportowy. Ubrałam te rzeczy w łazience i na ramiona zarzuciłam bluzę. Nie zapinając jej weszłam do pokoju. Wzrok Marcina owinął mnie od stóp do głów, a ja pokręciłam głową.
 - Suń dupę. - Przesunął się, a ja położyłam się wzdłuż łóżka obok niego.
 - Pojechała do przyjaciółki. - Super, czyli z mojego planu nici.
 - Pokłóciliście się? - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Czyli jak zawsze.
 - Norma. - Przytulił się do mojego boku, a głowę położył na moim brzuchu. Uśmiechnęłam się, a moja ręka spoczęła na jego plecach.
 - Sukces! W końcu uśmiech! - Pstryknęłam go w ucho i roześmiałam się. Leżeliśmy przytuleni do siebie i się śmialiśmy, jak wariaci. Może dostanie nam się jeden pokój w psychiatryku.
 - Widziałaś moją czarną kieckę? - Do pokoju wpadła moja współlokatorka. Podnieśliśmy głowy, a ona uśmiechnęła się do nas i uniosła kciuk w górę. Odwróciła się na pięcie i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Podniosłam się i ja.
 - Wypad, chcę się wystroić na imprezę! - Rzuciłam w niego poduszką i otworzyłam szafę. Schylając się, wzięłam czerwone szpilki z dolnej półki. Mężczyzna za mną zagwizdał.
 - Będę częściej spadał, ładne widoki z tego łóżka.
 - Lijewski idź mi stąd, bo jak Cię trzepnę to znajdziesz się w piwnicy! - Wstał, klepnął mnie w tyłek i wyszedł. Jezu, co ja z nim mam? Jest gorszy niż Robert! Złapałam za czerwony lakier do paznokci i usiadłam w salonie. W telewizji leciało włączone MTV, na dywanie siedziała Marta. W ciszy czesała włosy. Zaczęłam malować swoje przydługawe paznokcie, czekając na lawinę pytań.
 - No mów - Rzuciłam jej spojrzenie, a ona pisnęła i podskoczyła.
 - Robi do Ciebie maślane oczy! - Dokończyłam malować paznokcie i dopiero wtedy podniosłam wzrok.
 - Ty chyba głupia jesteś. On ma swoją Karolinkę.
 - Proszę Cię, dziewczyno! On jest z nią, żeby nie być sam.
 - Nie! On jest z nią, bo ją kocha. - Wstałam i poszłam do mojego pokoju. Zrobiłam sobie makijaż, tak zwany smoke eyes i wysuszyłam włosy, po czym je wyprostowałam.
   Obejrzałam się od stóp do głów w lustrze - wyglądałam ładnie. Czarna, obcisła sukienka opinała moje ciało w stosownych miejscach, czerwone szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie wydłużały optycznie moje nogi. Paznokcie i usta miała pomalowane również na krwisty odcień czerwieni. Moje włosy były wyprostowane, a końcówki lekko zakręciłam. Odgarnęłam włosy do tyłu i ostatni raz spojrzałam w lustro. Głęboki oddech, złapałam torebkę i wyszłam z pokoju. 
 -Marta, idziesz?! 
 - Daj mi dwie minuty! - Z szafy na korytarzu wyciągnęłam czarny płaszczyk i komin tym samym kolorze. Ubrałam na siebie ubranie wierzchnie. Przyjaciółka wyszła z pokoju, wyglądała świetnie - granatowa sukienka do połowy uda, świetnie leżała na jej zaokrąglonym w odpowiednich miejscach ciele. Do kompletu włożyła pomarańczowe szpilki i złoty łańcuszek. Zagwizdałam, a młoda kobieta obróciła się dookoła własnej osi. Ubrała na siebie kurtkę i wyszłyśmy z mieszkania. Po kilku minutach znajdowałyśmy się pod domem Marcina. Oczywiście nie szłyśmy z pustymi rękoma - 0,5 wody ognistej spoczywało w torebce Marty. Byłyśmy spóźnione, przynajmniej zrobimy wejście smoka. Zadzwoniłam dzwonkiem i drzwi się otworzyły. Po drugiej stronie stała Angelika, która rzuciła się na nas obydwie, ściskając jakby pół roku nas nie widziała. Odkleiła się od nas i pogroziła mi palcem. 
 - Kochana, a my sobie później porozmawiamy. 
 - W porządku. Blond cizia jest? - Angela złapała mnie za rękę.
 - Właśnie miałam ci mówić, pokłócili się i nasza gwiazda pojechała.. - Zastanowiła się chwile. - A kij ją tam wie, gdzie. Ważne, że jej nie ma. - Pokręciłam głową i zdjęłam płaszcz. Rzuciłam go do szafy stojącej nieopodal i ruszyłam za dziewczynami do salonu. Wspominałam, że dom jest ogromny? Nie? No to teraz wspominam. Oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę, Marcin podszedł i ogarniając mnie wzrokiem od góry do dołu, powiedział: 
 - Na was czekać to jak na śmierć. - Pstryknęłam go w nos.
 - Nie bądź taki hop do przodu, bo ci z tyłu zabraknie. - Uśmiechał się do mnie, nie mogąc się napatrzyć. Przygryzłam wargę i wyminęłam go. Przywitałam się z całym towarzystwem. Marta siedziała już obok Kamila, rozmawiali ze sobą i sączyli drinki. Usiadłam na fotelu, a na jego boku usiadł Marcin. Podał mi czarnego drinka z różową słomką, spojrzałam na niego pytająco. 
 - Wódka i cola. - Wyjaśnił, sam pijąc piwo. Uśmiechnęłam się i dałam mu buziaka w policzek. 
 - Dzięki. - Skurczybyk, wiedział nawet co najbardziej lubię pić na imprezach. Natrafiłam na wzrok Kasy, który patrzył na nas obojga i mówiąc coś do swojej żony, kiwał w naszą stronę głową. Eh, oni wszyscy sobie coś ubzdurali. Impreza się rozkręciła, na środku salonu każdy tańczył z każdym. Z godziny na godzinę zwiększała się ilość promili w krwi każdego z imprezowiczów. Tańczyłam z Michałem, gdy podszedł do mnie lekko podpity Marcin. Oboje najmniej wypiliśmy - on cztery piwa, ja trzy drinki. Stanął za mną i dał znak Michałowi, a ten puścił mu oczko i odszedł w bliżej nieokreślonym kierunku. Stałam tak dalej, kołysząc się w rytm muzyki. Położył mi dłonie na biodrach. 
 - Mówiłem Ci już, że pięknie wyglądasz? - Wymruczał mi do ucha, a ja obróciłam głowę i natrafiłam na jego spojrzenie. 
 - Tylko jakieś sześć razy. 
 - I będę powtarzał przez resztę wieczoru. - W jego oczach płonęły wesołe ogniki, patrzył na mnie jak na okaz piękna. Swoim spojrzeniem peszył mnie, a zarazem rozpalał do czerwoności. Jezu, Ola. Stop. Złapał mnie mocno i obrócił w swoją stronę. Położyłam mu dłonie na ramionach. Nasz taniec był bardziej jak gra wstępna, niż taniec najlepszych przyjaciół. Ocieraliśmy się o siebie, a zaraz przytulaliśmy. Jak ogień i woda, niebo i piekło. Wenus i Mars, słońce i deszcz. Dopełnialiśmy siebie nawzajem instynktownie. Nasze spojrzenia mówiły same za siebie, nigdy niczego takiego nie czułam. Pod koniec piosenki, przyciągnął mnie do siebie, nasze usta znajdowały się milimetry od siebie. Popatrzyłam mu w oczy, po czym spojrzenie moje spłynęło na jego usta. Miał takie kuszące wargi, wystarczyłoby abym stanęła na palcach i wyciągnęła szyję i... Wyrwałam mu rękę z uścisku i wyszłam do kuchni. Nalałam sobie wody do szklanki i wypiłam duszkiem. To wszystko przez alkohol, prawda? Tak, i ja, i on jesteśmy pijani. Nie. To nie przez alkohol, byliśmy prawie trzeźwi. Kłóciłam się sama ze sobą. Moja podświadomość podsuwała mi takie myśli, że ręce mnie świerzbiły. Opróżniłam szklankę duszkiem i położyłam ją na blacie. Do kuchni weszła Paulina i Angelika z butelką wina w ręce. Usiadłyśmy na podłodze w kuchni, opierając się plecami o szafki kuchenne. 
 - Widziałyście? 

 - Stara, tego trudno było nie zauważyć! – Angelika otworzyła butelkę trzymaną w dłoniach i podała mi. Pociągnęłam łyka z gwintu i podałam blondynce. Oparłam głowę o szafki i westchnęłam.
 - Ja tam od początku wam kibicowałam, tylko robicie się już nudni. – Paulina pociągnęła łyka i butelka wróciła do mnie.
 - Dla mnie był on przyjacielem, nikim więcej. Ma narzeczoną. – Moje towarzyszki spojrzały się na mnie jak na idiotkę.
 - Dziewczyno, was do siebie od początku ciągnie! – Pokręciłam głową i ucięłam ten niezręczny dla mnie temat. Wypiłyśmy resztę wina i nie powiem, miałam już ‘’fajnie’’. Tak czy siak, wróciłyśmy do salonu. Marta złapała mnie za rękę i próbując przekrzyczeć muzykę powiedziała do mnie:
 - Zbieram się już do domu, Kamil mnie odprowadzi. – Uśmiechnęłam się szeroko i powiedziałam, tak aby tylko ona usłyszała.
 - Okej, tylko wiesz, grzecznie. Skoro idziecie z Kamilem do nas, to ja zostanę u Marcina, może mnie przenocuje. – Marta puściła mi oczko, dała buziaka w policzek i uciekła. Zabawa trwała w najlepsze do jakiejś trzeciej nad ranem. Potem ludzie zaczęli się zbierać, a z racji, że Marcin najmniej wypił, pomagał odprowadzać niektórych do domu. Zaoferowałam się, że zostanę i ogarnę dom w tym czasie. Jako ostatni wyszła Angelika i Michał, ale oboje byli w takim stanie, że musiał pomóc im dojść do mieszkania obrotowego. Dzięki Bogu, nie mieszkali daleko bo tylko dwie ulice dalej. Ściągnęłam szpilki z nóg i rzuciłam je obok kanapy w salonie. Cicha muzyka płynęła z głośników, kołysałam się w rytm i wrzucałam do worka puszki po piwach i butelki po innych napojach alkoholowych. Odwróciłam się, chcąc wynieść śmieci przez dom, do kubła, ale w drzwiach napotkałam wzrok ciemnowłosego mężczyzny. Zarumieniłam się, a on uśmiechnął. Wziął ode mnie worek.
 - Daj, ja to zrobię. – Posłusznie oddałam mu worek ze śmieciami. Pomógł mi sprzątać i po godzinie dom lśnił. Kończyłam zmywać naczynia, Marcin chował czyste szklanki do szafki wiszącej nad moją głową. Odwróciłam się, a on stał za mną. Nasze usta dzieliły milimetry – po raz kolejny. Tym razem jednak on, złapał za moją brodę i pochylił się.
 - Tym razem mi nie uciekniesz. – Jego twarz zbliżyła się do mojej, przymknęłam powieki w oczekiwaniu na pocałunek. Wyłączyłam logiczne myślenie, nie chciałam zadręczać się teraz takimi rzeczami. Jego usta zetknęły się z moimi; były delikatnie, miękkie i smakowite. Całował mnie delikatnie, jedną ręką trzymając moją brodę, a drugą kładąc na biodro. Przyciągnął mnie bliżej siebie, pocałunek stał się bardziej natarczywy i namiętny. Nasze języki toczyły ze sobą zawziętą walkę o dominację. Przywarłam do niego całym ciałem. Jego dłonie wędrowały wzdłuż moich boków, zarzuciłam mu ramiona na szyję. Po omacku wędrowaliśmy przez korytarz. Pod nogami poczułam schody, rozchyliłam oczy. Patrzył na mnie, a ja przejęłam inicjatywę, złapałam go za rękę i zaczęłam wspinać się po schodach.
 - Idziesz? – Nie czekając, aż się rozmyślę wyprzedził mnie. Będąc u szczytu schodów, wziął mnie na ręce i ponownie zaczął całować. Wkrótce leżałam już na miękkim materacu. Położył się obok mnie, błądząc dłońmi po ciele. Nieśmiało przeczesałam palcami jego ciemne włosy i przyciągnęłam bliżej. W pewnym momencie zesztywniałam i odsunęłam się od niego.
 - Co się stało? – Zapytał zdezorientowany.
 - Co z Karoliną? – Westchnął i przeczesał palcami włosy.
 - Czego Ty tak właściwie chcesz? – Zapytał mnie, a mnie zatkało. Wiedziałam, że teraz się nie wymknę. Nawet nie chce tego robić! Nie potrafię się mu oprzeć, nie teraz. Nie po tym, co się przed chwilą stało.
 - Chcę… Ciebie. – Powiedziałam cicho. Nie byłam pewna czy mnie usłyszał, siedział na łóżku i patrzył na mnie. Spuściłam wzrok na swoje dłonie.
 - Poważnie? – Oczy mu się zaświeciły, a ja się zaśmiałam.
 - A chcesz się przekonać? – Mężczyzna rozłożył ręce w geście poddania, więc przysunęłam się bliżej i dotknęłam ustami, jego ust. Nasze usta pasowały do siebie, na początku tylko ja go całowałam. W końcu ochoczo rozchylił usta i zaczął zachłannie mnie całować. Każda partia mojego ciała była rozgrzana do granic możliwości, chciałam go. Tu i teraz. Jak to jest, że jest taki człowiek, który jednym pocałunkiem potrafi przewrócić mój świat do góry nogami? Nie byłam w stanie myśleć o czymkolwiek innym. Wstałam i pchnęłam Marcina tak, aby usiadł. Usiadłam na nim, a on nie czekając na nic, kontynuował nasz pocałunek. Ręką odnalazł zamek sukienki na plecach i bardzo powoli go rozpiął. Złapał za brzeg sukienki i ściągnął ją przez głowę. Stało się. Siedziałam na nim, w samej bieliźnie. Przewrócił nas tak, że byłam pod nim i odsunął się na bezpieczną odległość. Patrzył na mnie spod półprzymkniętych powiek.
 - Idealna. – Wymruczał i zaczął całować moją szyję. Działało to na mnie jak nic innego, przygryzał, całował i lizał mnie po szyi, zjeżdżając niżej. Oddychałam głęboko, leżąc z przymkniętymi powiekami. Zsunął mi jedno ramiączko od stanika, a potem drugie. Pomogłam mu uporać się ze stanikiem, po czym rzucił go gdzieś za siebie. Z piersiami robił to samo co z szyją. Szalałam z rozkoszy. Uznałam, że ma za dużo na sobie, więc nie rozpinając jasnoniebieskiej koszuli, którą miał na sobie, rozerwałam ją. Guziki poleciały w każdą stronę, a on spojrzał na mnie.
 - Lubiłem tą koszulę.
 - Kupię Ci nową. – Sam ściągnął z siebie koszulkę, którą miał pod spodem i wrócił do całowania mnie. Pieścił całe moje ciało, od dołu go góry a ja wiłam się pod nim. Doprowadzał mnie do rozkoszy, nigdy czegoś takiego nie czułam. Dotykałam jego umięśniony brzuch, ramiona, szyję. Pozbyliśmy się bielizny, teraz to ja ogarnęłam go wzrokiem. Zatrzymałam wzrok na jego przyrodzeniu i jego nieprzeciętnie dużym rozmiarze. O boże. Moje spojrzenie zawędrowało na jego twarz, a on posłał mi pełen satysfakcji uśmiech. Chwycił moje nadgarstki i przygwoździł mnie do łóżka. Byłam gotowa, czułam to, on z resztą też. Jego przyrodzenie czułam na swoim udzie. Mężczyzna przylgnął do mnie mocno, a jego dłoń zawędrowała leniwie pomiędzy moje nogi. Zadrżałam pod wpływem jego dotyku, jego zwinne palce bawiły się wokół mojego guziczka, a ja wariowałam. To było za wiele, chciałam go poczuć w sobie. Położył się między moimi nogami, a ja owinęłam go nimi w pasie. Wszedł we mnie i zaczął się poruszać. Z początku powoli, później nie mógł już się powstrzymać i zaczął przyśpieszać. Oboje byliśmy rozpaleni do granic możliwości, Poddałam się całkowicie przyjemności, nie myśląc o niczym innym. Nie musiałam zbyt długo czekać na efekty, fale spełnienia przyszły i zalewały moje ciało z niesamowitą siłą. Wbiłam paznokcie w jego plecy, a żądne usta mężczyzny przyssały się do mojej szyi. Spotęgowało to odczucia, a więc już po chwili poczułam zbliżający się orgazm. Wystarczyło jeszcze kilka pchnięć, a moje ciało ogarnął mocny dreszcz. Plecy wygięłam w łuk, Marcin również zaczął szczytować. Opadłam na miękką pościel, a mój kochanek jeszcze leżał chwilę na mnie, wtulając swoją twarz w moją szyję i uspokajając oddech. Położył się obok i przyciągnął do siebie. Przykrył nas kołdrą i przytulił mnie do siebie. Złożył buziaka na moim czole, a ja przymknęłam powieki i odpłynęłam w krainę morfeusza.


Cześć skarby moje! 

Oddaję Wam dziewiątkę. Co myślicie? Bardzo namieszałam? :D
Chciałam przeprosić, że dopiero teraz. Mam dużo nauki, a próbuję utrzymać status dobrej uczennicy ;) 
Jeśli jesteście tutaj i czytacie, to proszę o ujawnienie się. Chciałabym wiedzieć, ile nas jest c: Kolejny dodam w przyszły weekend, obiecuję! :* 



poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 8

              Dziewczyna wyszła naprzeciw Marcinowi i pocałowała go, wieszając się mu na szyi. On z zachłannością objął ją w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Uśmiechnęłam się. Słodcy byli, jak się tak migdalili, tylko jakoś nie widziałam jej na meczu. Powinna być, jeśli byłaby to siedziała by w sektorze dla vipów. A ja nigdzie na tyle… Wyróżniającej się, tak to nazwijmy - dziewczyny nie widziałam. Uniosłam brwi, a obok mnie stanęły dwie przyjaciółki.
 - Lijewski! – Krzyknęła Angelika, chłopak z trudem oderwał się od narzeczonej i spojrzał, kto go woła. Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie, podniosłam kąciki ust w lekkim uśmiechu. Ruszył pierwszy w naszą stronę, a zirytowana blondynka ruszyła tuż za nim. W międzyczasie dołączył do nas Michał. Przytulił do swojego boku Angelę i złożył pocałunek na czubku jej głowy. Marcin stanął naprzeciwko mnie. Jak mniemam Karolina dołączyła do niego i złapała go za rękę.
 - Misiu, gdzie tak uciekasz? – Zapytała. Też bym uciekała jakby taka panienka za mną biegała na swoich szpilkach. Wywróciłam oczami i wyciągnęłam rękę do dziewczyny.
 - Cześć, Aleksandra jestem – Blondynka zlustrowała mnie od stóp do głów i posłała wymuszony uśmiech.
 - Cześć. Mam na imię Karolina, ale to już pewnie wiesz. – Podniosła prawą rękę i odgarnęła sobie grzywkę do tyłu. Oślepił mnie blask jej pierścionka na serdecznym palcu. Był piękny, cóż tu dużo mówić. Stałam tam jak idiotka, podpierając się na kulach i posyłając uśmiechy na prawo i lewo. Inaczej sobie wyobrażałam drugą połówkę Marcina.
 - Jedziemy coś zjeść, jesteście chętni? – Zwrócił się do nich Michał. Zauważyłam, że gdy to powiedział lekko się skrzywił. Jak się okazało, była to sprawka Angeliki, która uszczypnęła go w rękę. Dyskretnie oczywiście! Zaśmiałam się, a oczy Lijewskiego przeskakiwały między mną a swoimi przyjaciółmi. Chyba nie byłam jedyną, której nie spodobała się jego narzeczona. Ale kto wie, może pozory mylą? Może ona tylko sprawia takie wrażenie pustej? Muoże naprawdę jest w porządku?
 - Właściwie to mamy plany, może innym razem. – Marcin otworzył usta i chciał coś powiedzieć, jednak jego ukochana była szybsza. Zamknął posłusznie buzie i spojrzał na nią zaskoczony.
 - No nic, to lecimy. – Po chwili ciszy wtrąciła Marta, a więc pożegnaliśmy się i poszliśmy do samochodu. Jureccy byli jednym autem, a my drugim tak więc postanowiliśmy spotkać się na miejscu. Jureccy - tak właściwie jeszcze tymi Jureckimi oficjalnie nie są, ale czuję że będę miała okazję wybawić się na ich weselu. Wybraliśmy włoską knajpkę. Kilka minut później złożyliśmy zamówienie i siedzieliśmy przy stoliku.
 - Nienawidzę tej tępej blondi. – Wyznała nagle Angelika.
 - Jakiej znowu blondi? – Zapytałam zdezorientowana. Michał wtrącił:
 - Nieszczęsnej narzeczonej Lijka. – Pokiwałam w zrozumieniu głową. – Szanuję Marcina, jest moim najlepszym kumplem, ale cholera… Ta dziewczyna to jeden, wielki niewypał. – Upił łyk piwa, które sobie zamówił. Prowadziła Angelika, więc mógł pozwolić sobie na chwilę odprężenia po meczu. Po kilku minutach podano nam nasze jedzenie, więc wzięliśmy się za spożywanie posiłku. Wieczór minął nam w atmosferze pełnej śmiechu, po czym Marta odwiozła mnie od domu.
 - Ola, nawet nie wiesz jaką radość mi sprawiłaś tym, że zabrałaś mnie dziś! – Podekscytowana Marta cały czas nawijała o meczu i o moich kolegach. Wyglądałam przez okno i jedyne co, to myślałam o zachowaniu pary. W końcu wzruszyłam ramionami i przysłuchiwałam się paplaninie przyjaciółki, wtrącając co jakiś czas w odpowiednich momentach  słowo lub dwa. Wysiadłam z jej auta i dałam buziaka w policzek. Weszłam do holu i skierowałam się prosto do windy. Wjechałam na moje piętro i weszłam do mieszkania. Znów samotność! Przydałaby się jakaś współlokatorka. Może dam ogłoszenie? Bo serio, na cholerę mi tak wielkie mieszkanie? A gdyby jednak ktoś był, to zawsze jest do kogo się odezwać. Tak, zdecydowanie muszę coś z tym zrobić. A może sprawie sobie kota? Nie no, kto by się tym stworzeniem zajmował? Zdechłby z głodu gdzieś pod łóżkiem, a ja bym się nawet nie zorientowała. Jestem okropna. Pora dorosnąć Olka, najwyższa pora. Zrobiłam sobie kakao i poszłam z nim do sypialni. Przebrałam się w piżamę i położyłam do łóżka, zapalając wcześniej lampkę na stoliku nocnym, a gasząc górne światło. Półleżałam opierając się o zagłówek i trzymałam w dłoniach gorący napój. Przymknęłam powieki i co zobaczyłam? Obraz Marcina i Karolinki. Wyglądali razem niesamowicie. Ona niby taka laleczka o długich nogach i blond włosach, a on wysoki i wysportowany. Szatyn i blondi. Byli dwoma przeciwieństwami na pierwszy rzut oka, ale to przecież przeciwieństwa się przeciągają, prawda? Sam chłopak powiedział, że ich związek się dość specyficzny. Jest moim przyjacielem i zawsze będzie mógł na mnie liczyć jak Marta czy Angelika. A właśnie, że nie! - odezwało się moje sumienie. Super, jeszcze tylko jego mi brakowało! Nigdy moje relację z Marcinem nie będą takie jak z Martą czy Angeliką. Nie powiem, łatwiej jest mi zawierać przyjaźnie z mężczyznami, w końcu to wśród facetów się wychowałam. Relacje z facetami są łatwiejsze, jeśli chodzi o przyjaźń. Nie obgadują, nie plotkują, mówią szczerze co i jak. Z dziewczynami jest inaczej - to one snują intrygi. Dlatego dziękuje bogu, że postawił przede mną Martę i Angelę. Z Pauliną też byłam blisko, ale dziewczyna ma swoje życie i jest na tyle zajęta wychowywaniem swojej córeczki, że nie ma czasu szwendać się z nami po mieście. Wróćmy do facetów, więc... Więc zdecydowanie jest gorzej, gdy oni nie rozumieją intencji czysto przyjacielskich i doszukują się drugiego dna. Nienawidzę takich sytuacji. Zawsze przy spławianiu chłopaka, staram się być delikatna i miła, aby nikogo niepotrzebnie nie ranić. Westchnęłam i dokończyłam picie mojego kakaa. A propo mężczyzn - chyba musiałabym porozmawiać z Robertem. Minęły dwa dni, więc chyba oboje ochłonęliśmy. Jutro może złapię go na skypie. Zgasiłam światło, włożyłam słuchawki do uszu i zakopałam się w pościeli. Długo nie mogłam zasnąć, w końcu wyjęłam słuchawki z uszu i wpatrywałam się w sufit. Kolejny dzień dobiegł końca. Nic ważnego się nie wydarzyło, nic się nie zmieniło. Tak bardzo pogrążyłam się w moich mrocznych myślach, że zasnęłam. 
Kolejny dzień przywitałam z uśmiechem. Coś się stanie, coś pozytywnego! Nie wstawałam od razu z łóżka, tylko leżałam, trzymając w dłoni komórkę. Poprosiłam Martę, aby przyszła do mnie po zajęciach. Do południa leżałam w łóżku, później zrobiłam sobie kawę i oglądałam telewizję. Dziewczyna weszła bez pukania, rzuciła się na fotel i zapytała:
 - No co tam? - Przeniosłam wzrok z telewizora na nią.
 - Cześć Marta, wchodź i czuj się jak u siebie! - Powiedziałam sarkastycznie. Ruda roześmiała się patrząc na mnie i rzuciła:
 - Sama mnie tego nauczyłaś Lewandowska! - Rzuciłam w nią poduszką.
 - Mieszkasz sama?
 - Z rodzicami. - Pokiwałam w zrozumieniu głową.
 - To pakuj manatki i wprowadzaj się. - Przyjaciółka spojrzała na mnie zdumiona, a ja uśmiechnęłam się. - No co? Smutno mi tutaj samej. - Marta rzuciła się na mnie i zaczęła ściskać. Po napadzie radości, jednak zastanowiłam się chwile. Jak ja wytrzymam z taką wariatką pod jednym dachem?
 - Właśnie Marta, są dwa wolne pokoje. Jeden, ten bliżej łazienki był używany przez mojego brata, ale w sumie możesz wziąć sobie ten, który bardziej Ci się spodoba. - Wzruszyłam ramionami. Tym oto sposobem, siedzimy w pokoju Marty i wyciągamy rzeczy z kartonów. Ona wzięła się za ubrania, a ja za płyty i książki.
 - Mam dość! - Rudowłosa, młoda kobieta zrzuciła z łóżka puste kartony i rzuciła się na nie. - Po co mi to wszystko? - Podniosłam się z ziemi i położyłam obok.
 - Jak to po co? Żeby zahaczyć jakiegoś przystojnego szczypiornistę, plus spędzić trochę czasu ze swoją najlepszą przyjaciółką! - Resztę dnia spędziłyśmy na leżakowaniu i rozpakowywaniu jej rzeczy. Kolejnego dnia - w środę miałam wizytę w prywatnej klinice sportowej. Przyjaciółka mnie zawiozła i zaoferowała się, że poczeka. Pełna obaw wkroczyłam do poczekalni, ale długo nie czekałam, ponieważ zostałam niemal od razu przyjęta i poproszona do gabinetu.
 - Witam! - Miły, starszy lekarz patrzył na mnie zza biurka. Jego siwe włosy i okulary na nosie dawały poczucie sympatyczności, która pałała od lekarza. Podałam mu wszystkie dokumenty dotyczące mojej kontuzji i usiadłam na kozetce, tak jak mi kazał. Ściągnęłam ortezę i podwinęłam nogawkę szerokich dresów. Doktor wstał, podszedł i zaczął dotykać moje kolano. Po dotykał, po dotykał i kiwając głową wrócił na swoje miejsce.
 - I jak? - Zapytałam nieśmiało. Lekarz spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
 - Nie ma płynu  w kolanie, więc to już jest plus. Dostaniesz skierowanie na rezonans magnetyczny, dobrze? - Pokiwałam głową. Postanowiłam, że zada pytanie, które nurtuje mnie dłuższy czas.
 - A kiedy będę mogła do treningów wrócić? - Lekarz ponownie spojrzał na mnie.
 - A jaka będzie pogoda w Święta Wielkanocne? - Ze zdziwienia uniosłam wysoko brwi i otworzyłam usta. Łzy stanęły mi w oczach.
 - Co Pan przez to rozumie?
 - Panno Lewandowska. - Zwrócił się bezpośrednio do mnie. - Nie jestem Bogiem. Nie jestem w stanie określić dokładnie co i jak, ponieważ jest to świeży uraz. Minęło dopiero dziewięć dni. - Przyznałam rację lekarzowi i westchnęłam. Chciałabym już chociażby normalnie chodzić... Porozmawiałam jeszcze chwilę z lekarzem i wyszłam z gabinetu. Skierowałam się do recepcji, aby umówić się na rezonans.
 - W czym mogę pomóc? - Miła blondynka stojąca za kontuarem patrzyła na mnie zza swoich okularów.
 - Chciałabym zapisać się na rezonans magnetyczny.
 - Która część ciała?
 - Prawe kolano. - Dostałam do wypełnienia ankietę, którą kobieta dołączyła do moich papierów, a następnie wybrałam pasujący mi termin. Zadowolona, bo wszystko poszło sprawnie wyszłam z kliniki. Przed wejściem czekała na mnie Marta, rozmawiająca przez telefon.
 - Tak już jest. Cześć. - Rzuciła do telefonu i zakończyła rozmowę. - Idziemy? - Zwróciła się do mnie, na co pokiwałam głową. Była dopiero dziewiąta piętnaście, a więc zaproponowałam, abyśmy zatrzymały się na hali. Chciałam zobaczyć się z moimi dziewczynkami. Umówiłyśmy się, że odbierze mnie przed jedenastą i podrzuci do domu, a sama pojedzie na uczelnię. Wygramoliłam się z samochodu, pomachałam jej i na moich niesamowitych trzech nogach pognałam na halę. Pracownicy, znając mnie powitali uśmiechami.
 - Trener Wąs ma z kobitkami trening? - Zapytałam miłej pani, biegającej w niebieskim mundurku z szmatką w ręce.
 - Ma! - Podziękowałam i weszłam na halę. Wkraczając na płytę boiska, dziewczyny rzuciły się w moją stronę, przerywając trening. Zaczęłyśmy się ściskać i jedna, drugą przekrzykiwać.
 - Dziewczyny! - Trener wkroczył na płytę boiska, zaniepokojony widokiem nietrenujących zawodniczek. - Zostawić mi Olę i wracajcie do ćwiczeń w tej chwili! - Natalia puściła mi oczko i wróciła na swoje miejsce, a za nią reszta drużyny. Trener przywołał mnie do siebie, po czym usiedliśmy na ławeczce stojącej nieopodal.
 - Jaka diagnoza? - Zapytał, wskazując podbródkiem na moją nogę. Westchnęłam.
 - Skręcone, miałam krwiaka w kolanie i prawdopodobnie coś z więzadłami, ale jeszcze nie wiem co. - Na chwilę zapadła cisza. Patrzyłam na moje dziewczyny, biegające, skaczące i rzucające. Aż mi się przykro zrobiło.
 - Krwiaka? Krew czy wodę? - Angelika wyszczerzyła zęby w moją stronę i rzuciła z koła.
 - Krew. - Wąs wciągnął głośno powietrze w płuca.
 - No to więzadła poszły. - Spojrzałam się na niego, a łzy stanęły w moich oczach.
 - Nie, niemożliwe. Niech mi trener tak nie mówi! - Spojrzałam na niego załzawionymi oczami, jego mina mówiła sama za siebie. Był zmartwiony i przygaszony. Poklepał mnie po ramieniu.
 - Będzie dobrze! - Uśmiechnęłam się do niego. Zamrugałam kilka razy oczami, aby powstrzymać napływające łzy. Przez resztę treningu siedziałam i obserwowałam uważnie ustawienie i taktykę. Przysłuchiwałam się i zadawałam pytania, gdy czegoś nie rozumiałam a trener wszystko tłumaczył. Musiałam być na bieżąco. Na prośbę dziewczyn, trener zakończył trening kilka minut wcześniej. Zmęczone, usiadły dookoła mnie. Najbliżej usiadła Angelika, która mnie mocno uścisnęła.
 - Co tam kochana? - Weronika usiadła na parkiecie, obok ławeczki na której siedziałam. Każda z nich pochłaniała wodę z witaminami ze swoich bidonów. Rozmowa upłynęła nam w zastraszającym tempie, gdy wybiła dziesiąta trzydzieści, dziewczyny poszły się przebrać. Zostałam sama na hali, wzięłam piłkę i kulejąc, podeszłam do linii, z której oddaje się rzut karny. Zamachnęłam się ręką i oddałam rzut na bramkę. Piłka poszybowała i uderzyła w słupek, wracając do mnie. Podniosłam ją i zaczęłam obracać w dłoniach. Pierwsza, samotna łza spłynęła po moim policzku. Pociągnęłam nosem i spuściłam głowę. Poklejona piłka lepiła mi się do dłoni. Nagle, podskoczyłam ze strachu. Męskie ramiona owinęły się wokół mnie, nie dotykając mnie, ale kładąc dłonie na piłce, którą trzymałam w dłoniach. Odwróciłam głowę i ujrzałam twarz Marcina. Nie mówiąc nic, podniósł moją prawą rękę, razem ze swoją. Zamachnął się i rzucił. To znaczy, rzuciliśmy. Piłka trafiła prosto w prawy, dolny róg.
 - Widzisz? Spokojnie i bez nerwów, a wyjdzie idealnie. - Jego oddech owinął mój nagi kark. Zaniemówiłam z wrażenia. Kurde, tak nie może być!
 - Jasne! Powtórzę Ci to na kolejnym meczu! - Powiedziałam głośno i się uśmiechnęłam. Mężczyzna przesunął się i stanął naprzeciwko mnie. Jego uśmiech był rozciągnięty na całej szerokości jego twarzy. Pokazał mi język.
 - Co ty tu robisz o tej porze? - Zadałam nurtujące mnie pytanie. Puścił mi oczko.
 - Wracam z siłowni! - Na pokaz tego, że rzeczywiście był na siłowni napiął swoje mięśnie na prawym ramieniu.
 - Chowaj te bicki, bo się zaraz hotki zlecą i mnie doszczętnie poturbują. - Pochyliłam się, aby podnieść moje kule, ale Lijewski był szybszy i mi je podał. Skierowałam się w stronę wyjścia.
 - Ola? - Odwróciłam się w jego stronę, mając pytający wyraz twarzy. - Kawa i ciastko? - Zrobił słodkie oczka jak kotek ze Shreka.
 - Kiedy? - Zapytałam zaskoczona. Marcin wskazał ręką w kierunku szatni.
 - Wezmę prysznic i możemy jechać. - Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam głową, na znak zgody.
 - Poczekam przed halą! - Chłopak podszedł do mnie i delikatnie musnął mój policzek. Stałam onieśmielona na środku boiska, a Marcin odwrócił się na pięcie i pobiegł w podskokach do szatni. Uśmiechnęłam się do siebie i powoli skierowałam w stronę wyjścia. Będąc przed halą, usiadłam na pobliskiej ławeczce. Idę na kawę z przyjacielem, to chyba jest w porządku? No tak. To normalne spotkanie! Przecież zgłupiałabym, jakbym siedziała cały czas w domu. Muszę zająć jakoś czas, który ostatnio mi się dłużył. Najpierw z hali wyszedł Sławek i Piotrek. Zobaczyli mnie, a ich zdziwienie było niewiele większe niż moje.
 - A wy, co tutaj robicie? - Zatrzymali się naprzeciwko mnie. Obaj przez ramię mieli przewieszone sportowe torby.
 - Mieliśmy drużynową siłownię.- Sławek puścił mi oczko. Grabarczyk zajął miejsce obok mnie i objął ramieniem, posyłając swój uśmiech. Dźgnęłam go łokciem w żebra.
 - Nie szczerz się tak, bo ci zęby wypadną! - Pokazał mi język i się odsunął, udając obrażonego.
 - Czyżbyś na kogoś czekała? - Kasa zrobił tak śmieszną minę, że niemal od razu się roześmiałam. - Co jest, mam coś na twarzy? - Zaprzeczyłam ruchem głowy i wydusiłam jedynie:
 - Nie rób więcej tej miny, błagam! Bo inaczej umrę ze śmiechu. - Zachichotałam ostatni raz i spoważniałam. Cały czas uśmiechałam się do nich. Ba! Nawet zignorowałam to jednoznacznie sugerujące pytanie Sławka. Sugerujące to, na KOGO czekam.
 - Co tam u Anetki? - Zwróciłam się do kolegi, aby zmienić temat rozmowy. Przybierała niebezpieczny obrót.
 - W porządku wszystko, niedługo urządzamy wieczór filmowy. Wpadniesz? - Minę miał jakby żarówka zaświeciła mu się nad głową. - Będzie cała drużyna. - Dodał. Nie musiał mnie długo namawiać, więc się zgodziłam.
 - Dajcie mi tylko znać co, jak i kiedy. - Pożegnali się ze mną i popędzili do domów. W końcu z hali wyszedł ktoś, na kogo czekałam. Sam Marcin Lijewski zaszczycił mnie swoją obecnością.
 - Dłużej się nie dało? - Warknęłam, ot tak. Sama nie wiem co mnie napadło.
 - Miałem śmierdzieć? A może nie przebierać przepoconej koszulki? - Spojrzeliśmy się sobie w oczy. Wstałam z ławki i rzuciłam:
 - Skoro tak, o kawie możesz zapomnieć! - Zaczęłam przemieszczać się w stronę.. W żadną stronę. Przed siebie. Chciałam od niego odejść, w pewnym momencie był takim kochanym przyjacielem, a za chwilę miałam ochotę go udusić! Nieznanym cudem, wyrósł przede mną niczym kwiatek. Spojrzałam na niego zdziwiona.
 - Nie musisz iść do Karolinki? - Nie pokazywałam swojej irytacji, a raczej obojętność. Odgradzałam się murem od niego. Złapał mnie za ramiona.
 - Mała, co jest? - Westchnął. - Masz w sobie coś, że najpierw wydajesz się być taka krucha, że czuję, że po prostu muszę się Tobą zająć. A za chwilę wyrastają ci różki, wystarczy jedno słowo a ja cały się gotuje. - Mieszał się w tym co mówił, ale rozumiałam. Między nami zapadła cisza, patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu i ja westchnęłam, i się do niego po prostu przytuliłam. Zadarłam głowę do góry, a on spojrzał w dół, na mnie.
 - Mnie też nieziemsko denerwujesz, ale i tak Cię uwielbiam. - Objął mnie swoimi ramionami, a potem zaczął łaskotać! Zaczęłam się wyrywać, ale mocno mnie trzymał.
 - No, no. Co się tu wyprawia? - Oboje znieruchomieliśmy i odwróciliśmy się w stronę z której dochodził  głos. Michał stał z założonymi rękoma i patrzył na naszą dwójkę z szerokim uśmiechem. Spojrzeliśmy na siebie z Marcinem, a uśmiechy zawitały na nasze twarze.
 - Trzeba sobie jakoś urozmaicać życie. - Stwierdziłam, gdzie po chwili cała nasza trójka wybuchnęła śmiechem. Chciałam udawać poważną, ale niestety nie wyszło mi za bardzo.
 - Pozdrów Angelę, a my lecimy! - Uciął temat stary Lijek, prowadząc mnie do swojego samochodu. Rozwaliłam się na siedzeniu z tyłu, a on zasiadł za kierownicą.
 - Gdzie mnie wywozisz? - Spojrzał na mnie w lusterku i uśmiechnął się, iście po diabelsku.
 - Zobaczysz. - Zniecierpliwiona siedziałam z tyłu, wyglądając przez okno. Dobre dwa razy objechaliśmy całe Kielce, po czym ten przygłup zaparkował na parkingu przed kawiarnią, w której pierwszy raz normalnie rozmawialiśmy. Weszliśmy do kawiarenki i zajęliśmy te same miejsce co ostatnio. Było bardziej z tyłu, mało widoczne i to nam pasowało. Zapewniało dozę intymności i prywatności. Zajęliśmy miejsca tradycyjnie, czyli naprzeciwko siebie. Podeszła kelnerka, aby zebrać zamówienie.
 - Dwie gorące czekolady, wuzetkę i karpatkę. - Wyrecytował szatyn. Spojrzałam na niego zaskoczona, a kelnerka odeszła. Położył dłonie na stole i pochylił się w moją stronę.
 - Skąd wiedziałeś, że dla mnie karpatka i gorąca czekolada? - Wzruszył ramionami i odparł:
 - Za każdym razem, gdy się spotykamy pijesz gorącą czekoladę. No, prawie za każdym razem. A jeśli chodzi o karpatkę, to pamiętam jak ostatnio się nią zajadałaś. - Uśmiechnęłam się szeroko i wywróciłam oczami. Po chwili przyszły nasze napoje i ciasto, które zamówiliśmy. Skosztowałam kawałek mojej ulubionej karpatki i napiłam się czekolady.
 - Dobra, kawa na ławę. Mów co Cię dręczy. - Oparłam się wygodnie o oparcie siedzenia, na którym siedziałam i uważnie zaczęłam się wpatrywać w twarz przyjaciela, siedzącego naprzeciwko mnie. On spuścił głowę i spojrzał na kawałek swojego deseru. Zaczął w nim dziobać małym widelczykiem. Na pierwszy rzut oka widać, że coś go męczy.
 - Spowiadaj się przed Bogiem Wszechmogącym i to już! - Zażądałam. Podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Za każdym razem ilekroć patrzył mi prosto w oczy moje ciało przechodził dziwny prąd. Dziwny, aczkolwiek przyjemny. 
 - Okej. Chodzi o Karolinę. - Słysząc imię narzeczonej przyjaciela, zakrztusiłam się piciem i spojrzałam na niego. Wskazałam ręką, aby kontynuował. 
 - Coraz częściej jej nie ma w domu, ale w sumie mi to nie przeszkadza. Oboje mamy takie prace jakie mamy i zdaję sobie sprawę, że to nie jest żadna wielka miłość. Ostatnio zaczęła nalegać na ślub, gdzie zaręczyny wyszły całkowicie przypadkowo a mi było ciężko wybrnąć z tej sytuacji. I tak już zostało. - Westchnął głęboko, a ja zamrugałam powiekami. 
 - Kochasz ją? - Nic nie powiedział, tylko wpatrywał się w blat stołu. - Marcin, co takiego ciekawego jest na tym stole? Co tutaj widzisz, czego ja nie widzę w tym kawałku drewna? - Uśmiechnął się, ale jego uśmiech nie sięgał oczu. 
  - Wiesz, to różnie między nami bywało, na początku ją kochałem, jednak z biegiem czasu oboje się zmienialiśmy. Nie jest to osoba z którą wyobrażam sobie spędzić resztę życia. 
 - Ale jednocześnie nie potrafisz jej powiedzieć tego prosto w twarz, prawda? - Pokiwał głową, zamyślony. W przypływie impulsu złapałam go za dłoń. 
 - Nie martw się, będzie dobrze. Trochę banalnie to brzmi, ale musisz z nią usiąść i porozmawiać. Kto wie, może płomienne uczucie przetrwa? Albo całkiem się rozpadnie? Postaraj się i zobacz co to da. A nóż widelec, to ta jedyna? - Ścisnął mocniej moją dłoń i podsunął mi kawałek wózetki na widelczyku. Otworzyłam usta, a ten mnie nakarmił kawałkiem ciasta. 
 - To tak w podziękowaniu? - Zapytałam śmiejąc się i przeżuwając jednocześnie. Lubiłam spędzać z Nim czas, bo byłam całkowicie sobą. Opowiedziałam mu o mojej wizycie u lekarza, o tym co mi powiedział. W międzyczasie zadzwonił mi telefon. Wygrzebałam go z torebki i odebrałam. 
 - Cześć Martuś, co tam? - Marcin robił głupie miny, aby mnie rozśmieszyć. 
 - Gdzie ty jesteś? Czekam na Ciebie pod halą, a Ciebie tu nie ma! - Zła dziewczyna niemal warczała do telefonu. 
 - O jeju, przepraszam miałam dać Ci znać. Jestem na kawie z Marcinem, jedź na uczelnię. - Przyjaciółka mruknęła coś do telefonu i się rozłączyła. 
 - Zapomniałam o Marcie, która miała po mnie przyjechać... 
 - Ty wiecznie czegoś zapominasz! - Rzuciłam w niego łyżeczką, którą idealnie złapał. 
 - Nieprawda! Tylko czasem mi się zdarza. O której masz trening? - On spojrzał na zegarek. 
 - O osiemnastej. - Kiwnęłam głową.
 - To dobrze, odwieziesz mnie! - Siedziałam zadowolona z siebie i patrzyłam mu w oczy. 
 - A co ja z tego będę miał? 
 - Moją wdzięczność? - Przekręciłam głowę na bok i słodko się uśmiechnęłam. Chłopak wstał, zmierzwił mi włosy i poszedł do toalety. A mówią, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. I co? Gucio prawda. Istnieje! Mężczyzna wrócił na swoje miejsce, lecz po chwili obok naszego stolika znalazły się trzy nastolatki. 
  -Dzień Dobry, przepraszam, że przeszkadzamy. - Wyjąkała jedna, rumieniąc się. - Czy mogłybyśmy prosić o autograf? - Uśmiechnęłam się na widok nastolatek i spojrzałam znów na Marcina. Sam zainteresowany się wahał i  spojrzał na mnie. Wydęłam wargi i ułożyłam je w dzióbek. Szatyn roześmiał się i zwrócił do dziewcząt:
 - Jasne, nie ma sprawy. - Podały mu kartki i czarnego pisaka, a on posłusznie złożył podpisy. Zrobiłam im wspólne zdjęcie telefonem jednej z dziewczyn, a one podziękowały i odeszły.
 - Ach, te nastolatki mdlejące na Twój widok - Rzuciłam do mężczyzny, a on wzniósł oczy do nieba.
 - Idziemy? - Pokiwałam głową, a on podniósł się z miejsca. Kim bylibyśmy, gdybyśmy nie zaczęli się kłócić o to, kto ma płacić? Tak mnie omotał, ze on zapłacił rachunek, a ja wyszłam obrażona z kawiarni. Stanęłam na środku chodnika i zastanowiłam się: w którą stronę iść? Stałam dokładnie naprzeciwko samochodu mężczyzny, który został w budynku. Po chwili dwumetrowy szatyn stał, opierając się o maskę swojego samochodu. W dłoni trzymał kluczyki, a na jego twarzy widniał rozbawiony uśmiech.
 - Idziesz pieszo? - Roześmiał się widząc moją minę i otworzył tylne drzwi w zapraszającym geście. Westchnęłam i wgramoliłam się do samochodu. Interesowało mnie wszystko to, co znajdywało się poza samochodem. Podziwiałam krajobraz Kielc, podczas gdy Lijek obserwował mnie z rozbawieniem w lusterku. W końcu stanęliśmy przed moim blokiem. Zaparkował samochód i zgasił silnik. Wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi. Wyciągnął dłoń, aby pomóc mi wysiąść. Tradycyjnie, jak już wysiadłam - zostałam podniesiona jak panna młoda i wniesiona do budynku.
 - Dzień Dobry, pani Olu. - Zdziwiony dozorca patrzył z uśmiechem na naszą dwójkę.
 - Dzień Dobry. - Powiedzieliśmy równocześnie i uśmiechnęliśmy się do siebie. Czułam się skrępowana, gdy znajdywałam się tak blisko Marcina. Jego oddech łaskotał moją szyję, a ręce znajdywały się na moim ciele. Przyjemne ciepło rozchodziło się po moim brzuchu, a na policzki automatycznie wstąpił rumieniec. Weszliśmy do windy, więc myślałam, że będę mogła stanąć o własnych nogach, ale nadal byłam trzymana w szczelnym uścisku szczypiornisty. Nacisnął przycisk z odpowiednim piętrem i spojrzał na moją twarz.
 - Aleksandro Lewandowska! Czy ty się rumienisz?
 - Ja? W życiu - Prychnęłam i zaczęłam wachlować się ręką. - Ciepło jakoś w tej windzie. - Dodałam. Wysiedliśmy z windy, a raczej Marcin wysiadł i postawił mnie przed drzwiami do mieszkania. Otworzyłam drzwi kluczami i wpuściłam do go środka. Sama weszłam dopiero po chwili, klucze odłożyłam na miejsce i ściągnęłam buty. Wchodząc do salonu, uśmiechnęłam się szeroko. Lijewski leżał wzdłuż mojej kanapy rozwalony, jakby był u siebie. Opadłam na fotel.
 - Ta, czuj się jak u siebie. - Posłał mi buziaka w powietrzu i sięgnął po pilota od telewizora, leżącego na stoliku. Oglądaliśmy jakiś denny serial. W sumie nie liczyło się to, co leciało w telewizji. Najważniejsze było to, że był to nasz czas, zarezerwowany tylko dla naszej dwójki.
 - Nie chce mi się iść na trening. - Wyjęczał, gdy wybiła szesnasta. Rzuciłam w niego poduszką.
 - Ja za Ciebie nie pójdę! - Tak oto nasze spotkanie zakończyło się tym, że niemal siłą wyrzuciłam go z mieszkania. Zajęłam miejsce, gdzie jeszcze parę minut temu siedział wysoki szatyn. Za każdym razem, gdy tylko pomyślałam o owym mężczyźnie - na moją twarz wstępował szeroki i szczery uśmiech. Był osobą, której wiedziałam, że mogę ufać i zwierzyć się ze wszystkiego. Uosobienie mnie, co do charakteru. Tak samo wybuchowy, nierozgarnięty i waleczny. Mój przyjaciel. Przygryzłam wargę i roześmiałam się.

Cześć pysie! 
 Jak wam się podoba nowy design bloga? 
Kolejny niedługo! :*