poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 8

              Dziewczyna wyszła naprzeciw Marcinowi i pocałowała go, wieszając się mu na szyi. On z zachłannością objął ją w pasie i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Uśmiechnęłam się. Słodcy byli, jak się tak migdalili, tylko jakoś nie widziałam jej na meczu. Powinna być, jeśli byłaby to siedziała by w sektorze dla vipów. A ja nigdzie na tyle… Wyróżniającej się, tak to nazwijmy - dziewczyny nie widziałam. Uniosłam brwi, a obok mnie stanęły dwie przyjaciółki.
 - Lijewski! – Krzyknęła Angelika, chłopak z trudem oderwał się od narzeczonej i spojrzał, kto go woła. Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie, podniosłam kąciki ust w lekkim uśmiechu. Ruszył pierwszy w naszą stronę, a zirytowana blondynka ruszyła tuż za nim. W międzyczasie dołączył do nas Michał. Przytulił do swojego boku Angelę i złożył pocałunek na czubku jej głowy. Marcin stanął naprzeciwko mnie. Jak mniemam Karolina dołączyła do niego i złapała go za rękę.
 - Misiu, gdzie tak uciekasz? – Zapytała. Też bym uciekała jakby taka panienka za mną biegała na swoich szpilkach. Wywróciłam oczami i wyciągnęłam rękę do dziewczyny.
 - Cześć, Aleksandra jestem – Blondynka zlustrowała mnie od stóp do głów i posłała wymuszony uśmiech.
 - Cześć. Mam na imię Karolina, ale to już pewnie wiesz. – Podniosła prawą rękę i odgarnęła sobie grzywkę do tyłu. Oślepił mnie blask jej pierścionka na serdecznym palcu. Był piękny, cóż tu dużo mówić. Stałam tam jak idiotka, podpierając się na kulach i posyłając uśmiechy na prawo i lewo. Inaczej sobie wyobrażałam drugą połówkę Marcina.
 - Jedziemy coś zjeść, jesteście chętni? – Zwrócił się do nich Michał. Zauważyłam, że gdy to powiedział lekko się skrzywił. Jak się okazało, była to sprawka Angeliki, która uszczypnęła go w rękę. Dyskretnie oczywiście! Zaśmiałam się, a oczy Lijewskiego przeskakiwały między mną a swoimi przyjaciółmi. Chyba nie byłam jedyną, której nie spodobała się jego narzeczona. Ale kto wie, może pozory mylą? Może ona tylko sprawia takie wrażenie pustej? Muoże naprawdę jest w porządku?
 - Właściwie to mamy plany, może innym razem. – Marcin otworzył usta i chciał coś powiedzieć, jednak jego ukochana była szybsza. Zamknął posłusznie buzie i spojrzał na nią zaskoczony.
 - No nic, to lecimy. – Po chwili ciszy wtrąciła Marta, a więc pożegnaliśmy się i poszliśmy do samochodu. Jureccy byli jednym autem, a my drugim tak więc postanowiliśmy spotkać się na miejscu. Jureccy - tak właściwie jeszcze tymi Jureckimi oficjalnie nie są, ale czuję że będę miała okazję wybawić się na ich weselu. Wybraliśmy włoską knajpkę. Kilka minut później złożyliśmy zamówienie i siedzieliśmy przy stoliku.
 - Nienawidzę tej tępej blondi. – Wyznała nagle Angelika.
 - Jakiej znowu blondi? – Zapytałam zdezorientowana. Michał wtrącił:
 - Nieszczęsnej narzeczonej Lijka. – Pokiwałam w zrozumieniu głową. – Szanuję Marcina, jest moim najlepszym kumplem, ale cholera… Ta dziewczyna to jeden, wielki niewypał. – Upił łyk piwa, które sobie zamówił. Prowadziła Angelika, więc mógł pozwolić sobie na chwilę odprężenia po meczu. Po kilku minutach podano nam nasze jedzenie, więc wzięliśmy się za spożywanie posiłku. Wieczór minął nam w atmosferze pełnej śmiechu, po czym Marta odwiozła mnie od domu.
 - Ola, nawet nie wiesz jaką radość mi sprawiłaś tym, że zabrałaś mnie dziś! – Podekscytowana Marta cały czas nawijała o meczu i o moich kolegach. Wyglądałam przez okno i jedyne co, to myślałam o zachowaniu pary. W końcu wzruszyłam ramionami i przysłuchiwałam się paplaninie przyjaciółki, wtrącając co jakiś czas w odpowiednich momentach  słowo lub dwa. Wysiadłam z jej auta i dałam buziaka w policzek. Weszłam do holu i skierowałam się prosto do windy. Wjechałam na moje piętro i weszłam do mieszkania. Znów samotność! Przydałaby się jakaś współlokatorka. Może dam ogłoszenie? Bo serio, na cholerę mi tak wielkie mieszkanie? A gdyby jednak ktoś był, to zawsze jest do kogo się odezwać. Tak, zdecydowanie muszę coś z tym zrobić. A może sprawie sobie kota? Nie no, kto by się tym stworzeniem zajmował? Zdechłby z głodu gdzieś pod łóżkiem, a ja bym się nawet nie zorientowała. Jestem okropna. Pora dorosnąć Olka, najwyższa pora. Zrobiłam sobie kakao i poszłam z nim do sypialni. Przebrałam się w piżamę i położyłam do łóżka, zapalając wcześniej lampkę na stoliku nocnym, a gasząc górne światło. Półleżałam opierając się o zagłówek i trzymałam w dłoniach gorący napój. Przymknęłam powieki i co zobaczyłam? Obraz Marcina i Karolinki. Wyglądali razem niesamowicie. Ona niby taka laleczka o długich nogach i blond włosach, a on wysoki i wysportowany. Szatyn i blondi. Byli dwoma przeciwieństwami na pierwszy rzut oka, ale to przecież przeciwieństwa się przeciągają, prawda? Sam chłopak powiedział, że ich związek się dość specyficzny. Jest moim przyjacielem i zawsze będzie mógł na mnie liczyć jak Marta czy Angelika. A właśnie, że nie! - odezwało się moje sumienie. Super, jeszcze tylko jego mi brakowało! Nigdy moje relację z Marcinem nie będą takie jak z Martą czy Angeliką. Nie powiem, łatwiej jest mi zawierać przyjaźnie z mężczyznami, w końcu to wśród facetów się wychowałam. Relacje z facetami są łatwiejsze, jeśli chodzi o przyjaźń. Nie obgadują, nie plotkują, mówią szczerze co i jak. Z dziewczynami jest inaczej - to one snują intrygi. Dlatego dziękuje bogu, że postawił przede mną Martę i Angelę. Z Pauliną też byłam blisko, ale dziewczyna ma swoje życie i jest na tyle zajęta wychowywaniem swojej córeczki, że nie ma czasu szwendać się z nami po mieście. Wróćmy do facetów, więc... Więc zdecydowanie jest gorzej, gdy oni nie rozumieją intencji czysto przyjacielskich i doszukują się drugiego dna. Nienawidzę takich sytuacji. Zawsze przy spławianiu chłopaka, staram się być delikatna i miła, aby nikogo niepotrzebnie nie ranić. Westchnęłam i dokończyłam picie mojego kakaa. A propo mężczyzn - chyba musiałabym porozmawiać z Robertem. Minęły dwa dni, więc chyba oboje ochłonęliśmy. Jutro może złapię go na skypie. Zgasiłam światło, włożyłam słuchawki do uszu i zakopałam się w pościeli. Długo nie mogłam zasnąć, w końcu wyjęłam słuchawki z uszu i wpatrywałam się w sufit. Kolejny dzień dobiegł końca. Nic ważnego się nie wydarzyło, nic się nie zmieniło. Tak bardzo pogrążyłam się w moich mrocznych myślach, że zasnęłam. 
Kolejny dzień przywitałam z uśmiechem. Coś się stanie, coś pozytywnego! Nie wstawałam od razu z łóżka, tylko leżałam, trzymając w dłoni komórkę. Poprosiłam Martę, aby przyszła do mnie po zajęciach. Do południa leżałam w łóżku, później zrobiłam sobie kawę i oglądałam telewizję. Dziewczyna weszła bez pukania, rzuciła się na fotel i zapytała:
 - No co tam? - Przeniosłam wzrok z telewizora na nią.
 - Cześć Marta, wchodź i czuj się jak u siebie! - Powiedziałam sarkastycznie. Ruda roześmiała się patrząc na mnie i rzuciła:
 - Sama mnie tego nauczyłaś Lewandowska! - Rzuciłam w nią poduszką.
 - Mieszkasz sama?
 - Z rodzicami. - Pokiwałam w zrozumieniu głową.
 - To pakuj manatki i wprowadzaj się. - Przyjaciółka spojrzała na mnie zdumiona, a ja uśmiechnęłam się. - No co? Smutno mi tutaj samej. - Marta rzuciła się na mnie i zaczęła ściskać. Po napadzie radości, jednak zastanowiłam się chwile. Jak ja wytrzymam z taką wariatką pod jednym dachem?
 - Właśnie Marta, są dwa wolne pokoje. Jeden, ten bliżej łazienki był używany przez mojego brata, ale w sumie możesz wziąć sobie ten, który bardziej Ci się spodoba. - Wzruszyłam ramionami. Tym oto sposobem, siedzimy w pokoju Marty i wyciągamy rzeczy z kartonów. Ona wzięła się za ubrania, a ja za płyty i książki.
 - Mam dość! - Rudowłosa, młoda kobieta zrzuciła z łóżka puste kartony i rzuciła się na nie. - Po co mi to wszystko? - Podniosłam się z ziemi i położyłam obok.
 - Jak to po co? Żeby zahaczyć jakiegoś przystojnego szczypiornistę, plus spędzić trochę czasu ze swoją najlepszą przyjaciółką! - Resztę dnia spędziłyśmy na leżakowaniu i rozpakowywaniu jej rzeczy. Kolejnego dnia - w środę miałam wizytę w prywatnej klinice sportowej. Przyjaciółka mnie zawiozła i zaoferowała się, że poczeka. Pełna obaw wkroczyłam do poczekalni, ale długo nie czekałam, ponieważ zostałam niemal od razu przyjęta i poproszona do gabinetu.
 - Witam! - Miły, starszy lekarz patrzył na mnie zza biurka. Jego siwe włosy i okulary na nosie dawały poczucie sympatyczności, która pałała od lekarza. Podałam mu wszystkie dokumenty dotyczące mojej kontuzji i usiadłam na kozetce, tak jak mi kazał. Ściągnęłam ortezę i podwinęłam nogawkę szerokich dresów. Doktor wstał, podszedł i zaczął dotykać moje kolano. Po dotykał, po dotykał i kiwając głową wrócił na swoje miejsce.
 - I jak? - Zapytałam nieśmiało. Lekarz spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
 - Nie ma płynu  w kolanie, więc to już jest plus. Dostaniesz skierowanie na rezonans magnetyczny, dobrze? - Pokiwałam głową. Postanowiłam, że zada pytanie, które nurtuje mnie dłuższy czas.
 - A kiedy będę mogła do treningów wrócić? - Lekarz ponownie spojrzał na mnie.
 - A jaka będzie pogoda w Święta Wielkanocne? - Ze zdziwienia uniosłam wysoko brwi i otworzyłam usta. Łzy stanęły mi w oczach.
 - Co Pan przez to rozumie?
 - Panno Lewandowska. - Zwrócił się bezpośrednio do mnie. - Nie jestem Bogiem. Nie jestem w stanie określić dokładnie co i jak, ponieważ jest to świeży uraz. Minęło dopiero dziewięć dni. - Przyznałam rację lekarzowi i westchnęłam. Chciałabym już chociażby normalnie chodzić... Porozmawiałam jeszcze chwilę z lekarzem i wyszłam z gabinetu. Skierowałam się do recepcji, aby umówić się na rezonans.
 - W czym mogę pomóc? - Miła blondynka stojąca za kontuarem patrzyła na mnie zza swoich okularów.
 - Chciałabym zapisać się na rezonans magnetyczny.
 - Która część ciała?
 - Prawe kolano. - Dostałam do wypełnienia ankietę, którą kobieta dołączyła do moich papierów, a następnie wybrałam pasujący mi termin. Zadowolona, bo wszystko poszło sprawnie wyszłam z kliniki. Przed wejściem czekała na mnie Marta, rozmawiająca przez telefon.
 - Tak już jest. Cześć. - Rzuciła do telefonu i zakończyła rozmowę. - Idziemy? - Zwróciła się do mnie, na co pokiwałam głową. Była dopiero dziewiąta piętnaście, a więc zaproponowałam, abyśmy zatrzymały się na hali. Chciałam zobaczyć się z moimi dziewczynkami. Umówiłyśmy się, że odbierze mnie przed jedenastą i podrzuci do domu, a sama pojedzie na uczelnię. Wygramoliłam się z samochodu, pomachałam jej i na moich niesamowitych trzech nogach pognałam na halę. Pracownicy, znając mnie powitali uśmiechami.
 - Trener Wąs ma z kobitkami trening? - Zapytałam miłej pani, biegającej w niebieskim mundurku z szmatką w ręce.
 - Ma! - Podziękowałam i weszłam na halę. Wkraczając na płytę boiska, dziewczyny rzuciły się w moją stronę, przerywając trening. Zaczęłyśmy się ściskać i jedna, drugą przekrzykiwać.
 - Dziewczyny! - Trener wkroczył na płytę boiska, zaniepokojony widokiem nietrenujących zawodniczek. - Zostawić mi Olę i wracajcie do ćwiczeń w tej chwili! - Natalia puściła mi oczko i wróciła na swoje miejsce, a za nią reszta drużyny. Trener przywołał mnie do siebie, po czym usiedliśmy na ławeczce stojącej nieopodal.
 - Jaka diagnoza? - Zapytał, wskazując podbródkiem na moją nogę. Westchnęłam.
 - Skręcone, miałam krwiaka w kolanie i prawdopodobnie coś z więzadłami, ale jeszcze nie wiem co. - Na chwilę zapadła cisza. Patrzyłam na moje dziewczyny, biegające, skaczące i rzucające. Aż mi się przykro zrobiło.
 - Krwiaka? Krew czy wodę? - Angelika wyszczerzyła zęby w moją stronę i rzuciła z koła.
 - Krew. - Wąs wciągnął głośno powietrze w płuca.
 - No to więzadła poszły. - Spojrzałam się na niego, a łzy stanęły w moich oczach.
 - Nie, niemożliwe. Niech mi trener tak nie mówi! - Spojrzałam na niego załzawionymi oczami, jego mina mówiła sama za siebie. Był zmartwiony i przygaszony. Poklepał mnie po ramieniu.
 - Będzie dobrze! - Uśmiechnęłam się do niego. Zamrugałam kilka razy oczami, aby powstrzymać napływające łzy. Przez resztę treningu siedziałam i obserwowałam uważnie ustawienie i taktykę. Przysłuchiwałam się i zadawałam pytania, gdy czegoś nie rozumiałam a trener wszystko tłumaczył. Musiałam być na bieżąco. Na prośbę dziewczyn, trener zakończył trening kilka minut wcześniej. Zmęczone, usiadły dookoła mnie. Najbliżej usiadła Angelika, która mnie mocno uścisnęła.
 - Co tam kochana? - Weronika usiadła na parkiecie, obok ławeczki na której siedziałam. Każda z nich pochłaniała wodę z witaminami ze swoich bidonów. Rozmowa upłynęła nam w zastraszającym tempie, gdy wybiła dziesiąta trzydzieści, dziewczyny poszły się przebrać. Zostałam sama na hali, wzięłam piłkę i kulejąc, podeszłam do linii, z której oddaje się rzut karny. Zamachnęłam się ręką i oddałam rzut na bramkę. Piłka poszybowała i uderzyła w słupek, wracając do mnie. Podniosłam ją i zaczęłam obracać w dłoniach. Pierwsza, samotna łza spłynęła po moim policzku. Pociągnęłam nosem i spuściłam głowę. Poklejona piłka lepiła mi się do dłoni. Nagle, podskoczyłam ze strachu. Męskie ramiona owinęły się wokół mnie, nie dotykając mnie, ale kładąc dłonie na piłce, którą trzymałam w dłoniach. Odwróciłam głowę i ujrzałam twarz Marcina. Nie mówiąc nic, podniósł moją prawą rękę, razem ze swoją. Zamachnął się i rzucił. To znaczy, rzuciliśmy. Piłka trafiła prosto w prawy, dolny róg.
 - Widzisz? Spokojnie i bez nerwów, a wyjdzie idealnie. - Jego oddech owinął mój nagi kark. Zaniemówiłam z wrażenia. Kurde, tak nie może być!
 - Jasne! Powtórzę Ci to na kolejnym meczu! - Powiedziałam głośno i się uśmiechnęłam. Mężczyzna przesunął się i stanął naprzeciwko mnie. Jego uśmiech był rozciągnięty na całej szerokości jego twarzy. Pokazał mi język.
 - Co ty tu robisz o tej porze? - Zadałam nurtujące mnie pytanie. Puścił mi oczko.
 - Wracam z siłowni! - Na pokaz tego, że rzeczywiście był na siłowni napiął swoje mięśnie na prawym ramieniu.
 - Chowaj te bicki, bo się zaraz hotki zlecą i mnie doszczętnie poturbują. - Pochyliłam się, aby podnieść moje kule, ale Lijewski był szybszy i mi je podał. Skierowałam się w stronę wyjścia.
 - Ola? - Odwróciłam się w jego stronę, mając pytający wyraz twarzy. - Kawa i ciastko? - Zrobił słodkie oczka jak kotek ze Shreka.
 - Kiedy? - Zapytałam zaskoczona. Marcin wskazał ręką w kierunku szatni.
 - Wezmę prysznic i możemy jechać. - Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam głową, na znak zgody.
 - Poczekam przed halą! - Chłopak podszedł do mnie i delikatnie musnął mój policzek. Stałam onieśmielona na środku boiska, a Marcin odwrócił się na pięcie i pobiegł w podskokach do szatni. Uśmiechnęłam się do siebie i powoli skierowałam w stronę wyjścia. Będąc przed halą, usiadłam na pobliskiej ławeczce. Idę na kawę z przyjacielem, to chyba jest w porządku? No tak. To normalne spotkanie! Przecież zgłupiałabym, jakbym siedziała cały czas w domu. Muszę zająć jakoś czas, który ostatnio mi się dłużył. Najpierw z hali wyszedł Sławek i Piotrek. Zobaczyli mnie, a ich zdziwienie było niewiele większe niż moje.
 - A wy, co tutaj robicie? - Zatrzymali się naprzeciwko mnie. Obaj przez ramię mieli przewieszone sportowe torby.
 - Mieliśmy drużynową siłownię.- Sławek puścił mi oczko. Grabarczyk zajął miejsce obok mnie i objął ramieniem, posyłając swój uśmiech. Dźgnęłam go łokciem w żebra.
 - Nie szczerz się tak, bo ci zęby wypadną! - Pokazał mi język i się odsunął, udając obrażonego.
 - Czyżbyś na kogoś czekała? - Kasa zrobił tak śmieszną minę, że niemal od razu się roześmiałam. - Co jest, mam coś na twarzy? - Zaprzeczyłam ruchem głowy i wydusiłam jedynie:
 - Nie rób więcej tej miny, błagam! Bo inaczej umrę ze śmiechu. - Zachichotałam ostatni raz i spoważniałam. Cały czas uśmiechałam się do nich. Ba! Nawet zignorowałam to jednoznacznie sugerujące pytanie Sławka. Sugerujące to, na KOGO czekam.
 - Co tam u Anetki? - Zwróciłam się do kolegi, aby zmienić temat rozmowy. Przybierała niebezpieczny obrót.
 - W porządku wszystko, niedługo urządzamy wieczór filmowy. Wpadniesz? - Minę miał jakby żarówka zaświeciła mu się nad głową. - Będzie cała drużyna. - Dodał. Nie musiał mnie długo namawiać, więc się zgodziłam.
 - Dajcie mi tylko znać co, jak i kiedy. - Pożegnali się ze mną i popędzili do domów. W końcu z hali wyszedł ktoś, na kogo czekałam. Sam Marcin Lijewski zaszczycił mnie swoją obecnością.
 - Dłużej się nie dało? - Warknęłam, ot tak. Sama nie wiem co mnie napadło.
 - Miałem śmierdzieć? A może nie przebierać przepoconej koszulki? - Spojrzeliśmy się sobie w oczy. Wstałam z ławki i rzuciłam:
 - Skoro tak, o kawie możesz zapomnieć! - Zaczęłam przemieszczać się w stronę.. W żadną stronę. Przed siebie. Chciałam od niego odejść, w pewnym momencie był takim kochanym przyjacielem, a za chwilę miałam ochotę go udusić! Nieznanym cudem, wyrósł przede mną niczym kwiatek. Spojrzałam na niego zdziwiona.
 - Nie musisz iść do Karolinki? - Nie pokazywałam swojej irytacji, a raczej obojętność. Odgradzałam się murem od niego. Złapał mnie za ramiona.
 - Mała, co jest? - Westchnął. - Masz w sobie coś, że najpierw wydajesz się być taka krucha, że czuję, że po prostu muszę się Tobą zająć. A za chwilę wyrastają ci różki, wystarczy jedno słowo a ja cały się gotuje. - Mieszał się w tym co mówił, ale rozumiałam. Między nami zapadła cisza, patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu i ja westchnęłam, i się do niego po prostu przytuliłam. Zadarłam głowę do góry, a on spojrzał w dół, na mnie.
 - Mnie też nieziemsko denerwujesz, ale i tak Cię uwielbiam. - Objął mnie swoimi ramionami, a potem zaczął łaskotać! Zaczęłam się wyrywać, ale mocno mnie trzymał.
 - No, no. Co się tu wyprawia? - Oboje znieruchomieliśmy i odwróciliśmy się w stronę z której dochodził  głos. Michał stał z założonymi rękoma i patrzył na naszą dwójkę z szerokim uśmiechem. Spojrzeliśmy na siebie z Marcinem, a uśmiechy zawitały na nasze twarze.
 - Trzeba sobie jakoś urozmaicać życie. - Stwierdziłam, gdzie po chwili cała nasza trójka wybuchnęła śmiechem. Chciałam udawać poważną, ale niestety nie wyszło mi za bardzo.
 - Pozdrów Angelę, a my lecimy! - Uciął temat stary Lijek, prowadząc mnie do swojego samochodu. Rozwaliłam się na siedzeniu z tyłu, a on zasiadł za kierownicą.
 - Gdzie mnie wywozisz? - Spojrzał na mnie w lusterku i uśmiechnął się, iście po diabelsku.
 - Zobaczysz. - Zniecierpliwiona siedziałam z tyłu, wyglądając przez okno. Dobre dwa razy objechaliśmy całe Kielce, po czym ten przygłup zaparkował na parkingu przed kawiarnią, w której pierwszy raz normalnie rozmawialiśmy. Weszliśmy do kawiarenki i zajęliśmy te same miejsce co ostatnio. Było bardziej z tyłu, mało widoczne i to nam pasowało. Zapewniało dozę intymności i prywatności. Zajęliśmy miejsca tradycyjnie, czyli naprzeciwko siebie. Podeszła kelnerka, aby zebrać zamówienie.
 - Dwie gorące czekolady, wuzetkę i karpatkę. - Wyrecytował szatyn. Spojrzałam na niego zaskoczona, a kelnerka odeszła. Położył dłonie na stole i pochylił się w moją stronę.
 - Skąd wiedziałeś, że dla mnie karpatka i gorąca czekolada? - Wzruszył ramionami i odparł:
 - Za każdym razem, gdy się spotykamy pijesz gorącą czekoladę. No, prawie za każdym razem. A jeśli chodzi o karpatkę, to pamiętam jak ostatnio się nią zajadałaś. - Uśmiechnęłam się szeroko i wywróciłam oczami. Po chwili przyszły nasze napoje i ciasto, które zamówiliśmy. Skosztowałam kawałek mojej ulubionej karpatki i napiłam się czekolady.
 - Dobra, kawa na ławę. Mów co Cię dręczy. - Oparłam się wygodnie o oparcie siedzenia, na którym siedziałam i uważnie zaczęłam się wpatrywać w twarz przyjaciela, siedzącego naprzeciwko mnie. On spuścił głowę i spojrzał na kawałek swojego deseru. Zaczął w nim dziobać małym widelczykiem. Na pierwszy rzut oka widać, że coś go męczy.
 - Spowiadaj się przed Bogiem Wszechmogącym i to już! - Zażądałam. Podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Za każdym razem ilekroć patrzył mi prosto w oczy moje ciało przechodził dziwny prąd. Dziwny, aczkolwiek przyjemny. 
 - Okej. Chodzi o Karolinę. - Słysząc imię narzeczonej przyjaciela, zakrztusiłam się piciem i spojrzałam na niego. Wskazałam ręką, aby kontynuował. 
 - Coraz częściej jej nie ma w domu, ale w sumie mi to nie przeszkadza. Oboje mamy takie prace jakie mamy i zdaję sobie sprawę, że to nie jest żadna wielka miłość. Ostatnio zaczęła nalegać na ślub, gdzie zaręczyny wyszły całkowicie przypadkowo a mi było ciężko wybrnąć z tej sytuacji. I tak już zostało. - Westchnął głęboko, a ja zamrugałam powiekami. 
 - Kochasz ją? - Nic nie powiedział, tylko wpatrywał się w blat stołu. - Marcin, co takiego ciekawego jest na tym stole? Co tutaj widzisz, czego ja nie widzę w tym kawałku drewna? - Uśmiechnął się, ale jego uśmiech nie sięgał oczu. 
  - Wiesz, to różnie między nami bywało, na początku ją kochałem, jednak z biegiem czasu oboje się zmienialiśmy. Nie jest to osoba z którą wyobrażam sobie spędzić resztę życia. 
 - Ale jednocześnie nie potrafisz jej powiedzieć tego prosto w twarz, prawda? - Pokiwał głową, zamyślony. W przypływie impulsu złapałam go za dłoń. 
 - Nie martw się, będzie dobrze. Trochę banalnie to brzmi, ale musisz z nią usiąść i porozmawiać. Kto wie, może płomienne uczucie przetrwa? Albo całkiem się rozpadnie? Postaraj się i zobacz co to da. A nóż widelec, to ta jedyna? - Ścisnął mocniej moją dłoń i podsunął mi kawałek wózetki na widelczyku. Otworzyłam usta, a ten mnie nakarmił kawałkiem ciasta. 
 - To tak w podziękowaniu? - Zapytałam śmiejąc się i przeżuwając jednocześnie. Lubiłam spędzać z Nim czas, bo byłam całkowicie sobą. Opowiedziałam mu o mojej wizycie u lekarza, o tym co mi powiedział. W międzyczasie zadzwonił mi telefon. Wygrzebałam go z torebki i odebrałam. 
 - Cześć Martuś, co tam? - Marcin robił głupie miny, aby mnie rozśmieszyć. 
 - Gdzie ty jesteś? Czekam na Ciebie pod halą, a Ciebie tu nie ma! - Zła dziewczyna niemal warczała do telefonu. 
 - O jeju, przepraszam miałam dać Ci znać. Jestem na kawie z Marcinem, jedź na uczelnię. - Przyjaciółka mruknęła coś do telefonu i się rozłączyła. 
 - Zapomniałam o Marcie, która miała po mnie przyjechać... 
 - Ty wiecznie czegoś zapominasz! - Rzuciłam w niego łyżeczką, którą idealnie złapał. 
 - Nieprawda! Tylko czasem mi się zdarza. O której masz trening? - On spojrzał na zegarek. 
 - O osiemnastej. - Kiwnęłam głową.
 - To dobrze, odwieziesz mnie! - Siedziałam zadowolona z siebie i patrzyłam mu w oczy. 
 - A co ja z tego będę miał? 
 - Moją wdzięczność? - Przekręciłam głowę na bok i słodko się uśmiechnęłam. Chłopak wstał, zmierzwił mi włosy i poszedł do toalety. A mówią, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. I co? Gucio prawda. Istnieje! Mężczyzna wrócił na swoje miejsce, lecz po chwili obok naszego stolika znalazły się trzy nastolatki. 
  -Dzień Dobry, przepraszam, że przeszkadzamy. - Wyjąkała jedna, rumieniąc się. - Czy mogłybyśmy prosić o autograf? - Uśmiechnęłam się na widok nastolatek i spojrzałam znów na Marcina. Sam zainteresowany się wahał i  spojrzał na mnie. Wydęłam wargi i ułożyłam je w dzióbek. Szatyn roześmiał się i zwrócił do dziewcząt:
 - Jasne, nie ma sprawy. - Podały mu kartki i czarnego pisaka, a on posłusznie złożył podpisy. Zrobiłam im wspólne zdjęcie telefonem jednej z dziewczyn, a one podziękowały i odeszły.
 - Ach, te nastolatki mdlejące na Twój widok - Rzuciłam do mężczyzny, a on wzniósł oczy do nieba.
 - Idziemy? - Pokiwałam głową, a on podniósł się z miejsca. Kim bylibyśmy, gdybyśmy nie zaczęli się kłócić o to, kto ma płacić? Tak mnie omotał, ze on zapłacił rachunek, a ja wyszłam obrażona z kawiarni. Stanęłam na środku chodnika i zastanowiłam się: w którą stronę iść? Stałam dokładnie naprzeciwko samochodu mężczyzny, który został w budynku. Po chwili dwumetrowy szatyn stał, opierając się o maskę swojego samochodu. W dłoni trzymał kluczyki, a na jego twarzy widniał rozbawiony uśmiech.
 - Idziesz pieszo? - Roześmiał się widząc moją minę i otworzył tylne drzwi w zapraszającym geście. Westchnęłam i wgramoliłam się do samochodu. Interesowało mnie wszystko to, co znajdywało się poza samochodem. Podziwiałam krajobraz Kielc, podczas gdy Lijek obserwował mnie z rozbawieniem w lusterku. W końcu stanęliśmy przed moim blokiem. Zaparkował samochód i zgasił silnik. Wysiadł z samochodu i otworzył mi drzwi. Wyciągnął dłoń, aby pomóc mi wysiąść. Tradycyjnie, jak już wysiadłam - zostałam podniesiona jak panna młoda i wniesiona do budynku.
 - Dzień Dobry, pani Olu. - Zdziwiony dozorca patrzył z uśmiechem na naszą dwójkę.
 - Dzień Dobry. - Powiedzieliśmy równocześnie i uśmiechnęliśmy się do siebie. Czułam się skrępowana, gdy znajdywałam się tak blisko Marcina. Jego oddech łaskotał moją szyję, a ręce znajdywały się na moim ciele. Przyjemne ciepło rozchodziło się po moim brzuchu, a na policzki automatycznie wstąpił rumieniec. Weszliśmy do windy, więc myślałam, że będę mogła stanąć o własnych nogach, ale nadal byłam trzymana w szczelnym uścisku szczypiornisty. Nacisnął przycisk z odpowiednim piętrem i spojrzał na moją twarz.
 - Aleksandro Lewandowska! Czy ty się rumienisz?
 - Ja? W życiu - Prychnęłam i zaczęłam wachlować się ręką. - Ciepło jakoś w tej windzie. - Dodałam. Wysiedliśmy z windy, a raczej Marcin wysiadł i postawił mnie przed drzwiami do mieszkania. Otworzyłam drzwi kluczami i wpuściłam do go środka. Sama weszłam dopiero po chwili, klucze odłożyłam na miejsce i ściągnęłam buty. Wchodząc do salonu, uśmiechnęłam się szeroko. Lijewski leżał wzdłuż mojej kanapy rozwalony, jakby był u siebie. Opadłam na fotel.
 - Ta, czuj się jak u siebie. - Posłał mi buziaka w powietrzu i sięgnął po pilota od telewizora, leżącego na stoliku. Oglądaliśmy jakiś denny serial. W sumie nie liczyło się to, co leciało w telewizji. Najważniejsze było to, że był to nasz czas, zarezerwowany tylko dla naszej dwójki.
 - Nie chce mi się iść na trening. - Wyjęczał, gdy wybiła szesnasta. Rzuciłam w niego poduszką.
 - Ja za Ciebie nie pójdę! - Tak oto nasze spotkanie zakończyło się tym, że niemal siłą wyrzuciłam go z mieszkania. Zajęłam miejsce, gdzie jeszcze parę minut temu siedział wysoki szatyn. Za każdym razem, gdy tylko pomyślałam o owym mężczyźnie - na moją twarz wstępował szeroki i szczery uśmiech. Był osobą, której wiedziałam, że mogę ufać i zwierzyć się ze wszystkiego. Uosobienie mnie, co do charakteru. Tak samo wybuchowy, nierozgarnięty i waleczny. Mój przyjaciel. Przygryzłam wargę i roześmiałam się.

Cześć pysie! 
 Jak wam się podoba nowy design bloga? 
Kolejny niedługo! :* 

3 komentarze:

  1. Kochana jesteś nie możliwa! Jest genialnie i chcę więcej!

    Kochana zapraszam do siebie na 5!
    http://moja-podswiadomosc-sie-rumieni.blogspot.com/
    Pozdrawiam, Winka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. halo halo 6 doleciała!
    http://moja-podswiadomosc-sie-rumieni.blogspot.com/
    Pozdrawiam, Winka :*

    OdpowiedzUsuń